25 grudnia 2007

Tryumfy, Króla niebieskiego
T: XVII w. M: Siedlecki, 1879

Tryumfy, Króla niebieskiego, Zstąpiły z nieba wysokiego.
Pobudziły pasterzów, Dobytku swego stróżów,
Śpiewaniem, śpiewaniem, śpiewaniem.

Chwała bądź, Bogu w wysokości, A ludziom, pokój na niskości.
Narodził się Zbawiciel, Dusz ludzkich Odkupiciel,
Na ziemi, na ziemi, na ziemi.

Zrodziła Maryja Dziewica, Wiecznego Boga bez rodzica,
By nas z piekła wybawił, A w niebieskich postawił,
Pałacach, pałacach, pałacach.

Pasterze w podziwieniu stają, Tryumfu przyczynę badają,
Co się nowego dzieje, Że tak światłość jaśnieje,
Nie wiedząc, nie wiedząc, nie wiedząc.

Że to Bóg, gdy się dowiedzieli, Swej trzody w polu odbieżeli,
Śpiesząc na przywitanie Do Betlejemskiej stajni
Dzieciątka, Dzieciątka, Dzieciątka.

Niebieskim światłem oświeceni, Pokornie przed Nim uniżeni,
Bogiem Go być prawdziwym Z serca afektem żywym
Wyznają, wyznają, wyznają.

I które mieli z sobą dary Dzieciątku dają na ofiary:
"Przyjmij, o Narodzony, Nas i dar przyniesiony
Z ochotą, z ochotą, z ochotą".

A potem Maryi cześć dają, Za Matkę Boską Ją uznają,
Tak nas uczą przykładem, Jak iść mamy ich śladem
Statecznie, statecznie, statecznie.

Źródło: ks. J. Siedlecki, Śpiewnik Kościelny



Boże Narodzenie to coś więcej - dużo więcej - niż
śnieg za oknem, karp na stole i prezenty pod choinką...

Doświadczenia w sercu
prawdziwego cudu Bożego Narodzenia

życzy Czytelnikom bloga
Porankowa Rodzina

15 grudnia 2007

PO LICZNYCH PROTESTACH CZYTELNIKÓW
(KTÓRE NAS MILE ZASKOCZYŁY)
PORANKOWA RODZINA ZDECYDOWAŁA SIĘ
REAKTYWOWAĆ BLOGA
.


PROSIMY O CIERPLIWOŚĆ
- STARAMY SIĘ OCHŁONĄĆ I ZDYSTANSOWAĆ DO WIELU OSÓB
I SPRAW.

NIEDŁUGO ZNÓW ZACZNIEMY PISAĆ!!!

"Dla triumfu zła potrzeba jedynie, aby dobrzy ludzie nic nie robili."
E. Burke (1729-1797)



13 grudnia 2007


Z żalem zawiadamiamy,
że blog porankowej rodziny został boleśnie raniony w zderzeniu z realiami świata
i dnia 12 grudnia 2007 definitywnie zakończył swój żywot.


Czytelnikom, którzy nam wiernie towarzyszyli od maja br. bardzo dziękujemy
- za dobre słowa i wsparcie.
Czytelnikom, którzy się przyczynili do śmierci tego bloga także dziękujemy
- za uświadomienie nam, że świat społeczny, który nas otacza, nie jest tym światem, w którym chcemy być.

Nietzsche powiedział: Co mnie nie zabija, to czyni mnie mocniejszym.
Może i nasz blog został uśmiercony, ale nas zniszczyć się nie da.
Porankowa rodzina nadal będzie żyć po swojemu, szczęśliwie, w zgodzie ze sobą i Bogiem. I nic, co ktokolwiek zrobi, czy powie, tego nie zmieni.



27 listopada 2007

historia z umową w tle - akt I

No i stało się. Porankowy Tata, brnąc w zacinającym śniegu, wręczył wczoraj konsultantowi dużej firmy telekomunikacyjnej wypowiedzenie umowy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, święta Bożego Narodzenia porankowa rodzina spędzi rozkoszując się ciszą i wolnością od telefonów od "numeru prywatnego".
Duża firma telekomunikacyjna robiła podchody chcąc za wszelką cenę zatrzymać klienta u siebie. Oferowano nam niższy abonament (z kosmicznymi cenami za połączenia), oferowano super promocje, próbowano wmówić, że w obecnych czasach telefon stacjonarny jest konieczny. Ale Porankowy Tata był nieugięty. Po pół godzinie wrócił do domu trzymając poświadczenie przyjęcia wypowiedzenia umowy i z ulgą zasiadł do obiadu, który został podany z równie dużą ulgą ze strony Porankowej Mamy.
Oby to był koniec historii z umową w tle... Oby, bo czytając niektóre opowieści na forach internetowych, można się spodziewać niezłych przebojów.

A poza tym w porankowym domu nadal wesoło. Porankowa Panienka biega na dwóch nogach odkrywając uroki świata, nastrój przedświąteczny zaczyna się udzielać, wszyscy są radośni, mimo nawału obowiązków i w ogóle życie jest piękne. Czego chcieć więcej?

22 listopada 2007

historia z umową w tle - uwertura

Kilka dni temu Porankowa Mama (która jest rozłożona na łopatki przez dziwną chorobę ala grypa, która odchodzi i powraca i nikt nie wie, co to za g...) w ramach rozrywki odebrała telefon od "numeru zastrzeżonego" i wyraziła zgodę na przybycie do porankowego domu konsultanta telewizji kablowej.
Konsultant przybył wczoraj o umówionej godzinie i wykazał się wysoką kulturą dzwoniąc wpierw na komórkę Porankowego Taty z potwierdzeniem swego przybycia. Przybył, rozłożył papiery, czym uradował Porankową Panienkę i przedstawił ofertę połączenia telefonu, telewizji i internetu w jeden pakiet za niższą cenę niż obecnie. Porankowa Panienka przyklasnęła radośnie, porankowi rodzice uznali, że oferta jest całkiem do rzeczy (zresztą wcześniej byli nią zainteresowani, ale jakoś zawsze za daleko było do punktu obsługi klienta) i po godzinie konsultant opuścił porankowe mieszkanie zadowolony z podpisanej umowy, a porankowa rodzina została z kartonami z nowym modemem i dekoderem do telewizji cyfrowej w ręce. Oficjalnie kruczków nie ma, ale...
...ale Porankowa Mama już węszy pewną trudność związaną z faktem, że porankowi rodzice zdecydowali się na zmianę numeru telefonu stacjonarnego. Kuszącą perspektywą jest, że oto w porankowym domu nie będzie na wyświetlaczu telefonu pojawiał się "numer prywatny" łączący z miłą panią dzwoniącą z ofertą sweterków z kaszmiru czy ściereczek z mikrofibry, które są nieodzownie konieczne. Szkopuł w tym, że aby zmienić numer telefonu stacjonarnego trzeba wypowiedzieć umowę pewnej duuużej firmie telekomunikacyjnej, a jak się daje wywnioskować z wielu postów na forach internetowych, firma ta nie lubi, gdy się z niej rezygnuje i jest bardzo upierdliwa, a wręcz niegrzeczna w takiej sytuacji. Cóż, porankowi rodzice są zdecydowani. Pismo jest już przygotowane i jutro zostanie zaniesione do siedziby owej firmy. Opiszemy już jutro ciąg dalszy historii z umową w tle.

19 listopada 2007

scenki porankowe

- Czy to pani jest tą miła panią, co to do każdej paczuszki przyprawy przykleja gratisową zupkę? - Porankowa Mama zagaiła hostessę z piskiem opon wózka sklepowego przybywając do działu z przyprawami.
- Tak - odpowiedziała niepewnie hostessa.
- I to u pani był przed chwilą mój mąż, co to wziął tylko 5 gratisów, mimo że miał w koszyku o wiele więcej przypraw?
- Tak - odpowiedziała co raz bardziej niepewnie hostessa.
- I poważnie jest pani gotowa przykleić do każdej paczki moich przypraw gratisową zupkę?
- Tak...
- No to pięknie. Mąż się nie zna. Proszę przyklejać! - i Porankowa Mama podała hostessie naręcze paczek z przyprawami, a ta ambitnie zabrała się za przyklejanie. W ten oto sposób porankowa rodzina wzbogaciła się o 17 zupek firmy K****, które nie wiadomo, kiedy zostaną zjedzone (i czy w ogóle)...

***


- Córka, a co ty tam trzymasz? - ze zdziwieniem zapytała Porankowa Mama Porankową Panienkę, gdy skręcała z nią do działu dziecięcego. Porankowa Panienka szczerząc 6 zębów w odpowiedzi podała Porankowej Mamie polarowe spodnie.
- A skąd ty masz te spodnie, kochana? - zapytała ponownie Porankowa Mama, a wiedząc, że i tak nie usłyszy odpowiedzi, sama rozejrzała się po okolicy. Nieopodal stał kosz z promocyjnymi ubrankami dla dzieci. Zerknęła na spodnie trzymane przez Porankową Panienkę - kolor może być (żółte), polar dobrej jakości, rozmiar się zgadza (80), cena też przystępna, bo tylko 9,90...
- Hmmm, weźmiemy. Jak trafisz na coś jeszcze, to daj znać. Tylko nie bierz sama, bo nas przy bramce ochroniarze złapią - wymownie zwróciła się do córki Porankowa Mama, a ta w odwecie pokazała rząd śnieżnobiałych zębów i palcem wskazała kaszkę na dobranoc. Też z promocji...

***


- Trzymaj się szuflady, zaraz wracam - Porankowa Mama ustawiła Porankową Panienkę przy szufladzie kuchennej i poszła odebrać telefon. Wzięła słuchawkę, odwróciła się na pięcie i wróciła do kuchni przekonana, że dziecko zastanie tam, gdzie je zostawiła. No cóż...
- Przepraszam, zadzwonię za chwilę - powiedziała i odłożyła słuchawkę - Elżbieto, co ty u licha robisz? - zapytała ze zdziwieniem widząc córkę siedzącą na otwartych drzwiach zmywarki i zawzięcie majstrującą przy ruchomych częściach. - Jak tyś tam wlazła? Złaź kobieto zanim będziesz cała mokra. Do zmywarki ładujemy brudne naczynia, nie brudne dzieci - i z tymi słowami zestawiła dziecię na podłogę. Porankowa Panienka odwróciła się radośnie na kolanie i poczłapała do pokoju. Wróciła chwilę później niosąc łyżeczkę, którą z uśmiechem wcisnęła w koszyk na sztućce znajdujący się w zmywarce. Następnie klapnęła na podłodze i sama sobie zaczęła bić brawo...

***


- Elżbieto, czy masz coś wspólnego ze zniknięciem mojej bielizny? - zapytała Porankowa Mama Porankową Panienkę pewnego ranka. Córka udała, że nie słyszy, więc Porankowa Mama zaczęła po kolei otwierać szuflady w szafie. W trzeciej z kolei, gdzie powinny znajdować się sweterki Porankowej Panienki znalazła całą swoją bieliznę.
- Elżbieto, wytłumacz się - zwróciła się Porankowa Mama do córki pokazując jej zawartość szuflady. Porankowa Panienka z radością podeszła do szuflady, zajrzała do środka i zaczęła energicznie przekładać bieliznę mamy do szuflady piętro niżej.
Jakiś czas później, Porankowy Tata powitał Porankową Mamę wręczając jej telefon komórkowy z nakręconym filmem, na którym to Porankowa Panienka łazi na czworaka z biustonoszem na plecach...

31 października 2007

chodzę!

Porankowa Panienka chodzi - jak nikt nie widzi, bo jak widzi, to siada na tyłku i zaczyna żałośnie płakać... Ale przedreptała dziś od kuchenki do zmywarki robiąc jakieś 5-6 kroków... Pierwszych kroków!
Fakt godny odnotowania, więc podajemy do publicznej wiadomości.
Oj, teraz będzie wesoło!

26 października 2007

Pracownia Pytań Bezgranicznie Nieograniczonych

Środa, godzina 18:00. Na dworze ciemno i zimno. Po korytarzach Wielkiego Kolegium suną nieco rozbawione doktorantki - Znajoma od Chińczyków i Porankowa Mama. Pytanie pierwsze: po co suną po korytarzach Wielkiego Kolegium? Pytanie drugie: dlaczego są nieco rozbawione?
Odpowiedź na pytanie pierwsze: suną, bo muszą iść na wykład. Jakaś odgórna siła decyzyjna uznała, że czas wprowadzić zmiany w systemie szkolnictwa wyższego i uznała, że skoro studia doktoranckie to trzeci etap studiów, doktoranci muszą chodzić na wykłady... Zgoda, tylko dlaczego nagle, po trzech latach totalnego nic-nie-robienia nagle ostatni rok studiów doktoranckich Porankowa Mama i jej współtowarzysze w niedoli mają spędzić wysłuchując wykładów, które nie są im do szczęścia potrzebne? Zmieniono zasady gry w czasie jej trwania. Miało być pięknie, 60 godzin zajęć dydaktycznych i luuuuz potrzebny do wykończenia pracy i przygotowanie się do obrony. A tu nie. Pomińmy milczeniem nadgodziny, które są udziałem wszystkich doktorantów. Gwóźdź programu stanowią wykłady: jeden ogólnouniwersytecki i dwa wydziałowe. No ale wracając do pierwszego pytania: dlaczego doktorantki suną po korytarzach Wielkiego Kolegium? Bo zostały zmuszone do udziału w wykładach ogólnouniwersyteckich, a że resztki zdrowego rozsądku mają, uznały, że najlepiej sprawę załatwić w semestrze zimowym, a nie bujać się na ostatniej prostej z niezaliczonym przedmiotem. W efekcie, w środę, zawitały do budynku Wielkiego Kolegium, by wziąć udział w pierwszym wykładzie interdyscyplinarnym na temat granic człowieczeństwa.
No a teraz odpowiedź na pytanie drugie: dlaczego są rozbawione? Bo się pogubiły. I tu zaczyna się robić wesoło. Wpierw małe wprowadzenie: wykłady rozpoczęły się trzy tygodnie wcześniej, ale jako że Porankowa Mama i Znajoma od Chińczyków głośno wyraziły swoje oburzenie, decyzja o tym, czy IV rok ma w nich uczestniczyć została ostatecznie podjęta dopiero kilka dni temu. Skutkiem tego był fakt, że obie panie nie były nigdzie wpisane na listę obecności i musiały przed swoim pierwszym wykładem (który w rzeczywistości był czwartym z kolei dla pozostałych słuchaczy) dopilnować, by na tej liście się znalazły. Musiały zatem udać się do "Pracowni Pytań Bezgranicznie Nieograniczonych" (kto sprytny ten znajdzie prawdziwą nazwę ;-) ), która owe wykłady organizowała. I tu dochodzimy do sedna.
W budynku Wielkiego Kolegium rezydują dwa uniwersytety: Ten Właściwy z Tradycją i Ten Drugi Nowo Powstały. Ten Drugi ma pięknie oznakowane pokoje, tabliczki informacyjne na każdych drzwiach itd. Ten Właściwy, żeby tradycji stało się zadość, jest totalnie pogmatwany.
- Przepraszam, gdzie znajduje się Pracowania Pytań Bezgranicznie Nieograniczonych? - zagajała portiera Znajoma od Chińczyków.
- Pokój 11 lub 32 - odpowiedział portier. Hmmm... Przeszły cały parter i nie znalazły, przeszły pierwsze piętro i nie znalazły. Uznały więc, że pokoje 11 lub 32 znajdują się w innej części budynku. Opuściły więc budynek i weszły doń innym wejściem. I nic.
- Przepraszam, gdzie znajduje się Pracowania Pytań Bezgranicznie Nieograniczonych? - zagajała kolejnego Portiera Znajoma od Chińczyków.
- A to będzie w piwnicy, ale trzeba wejść drugim wejściem. Hmmm... Wróciły zatem do punktu wyjścia i stanęły przed nie lada wyzwaniem - znaleźć piwnicę. Logicznie rozumując poszukiwały wejścia na parterze. I nic. Postanowiły zatem zjechać windą, ale ta okazała się być zepsuta. Wreszcie znalazły podejrzanie wyglądające drzwi, a za nimi ciemność i ogromne schody. Znów odezwała się w nich reszta rozumu i instynktu samozachowawczego - przecież nikt normalny nie umieściłby tworu uczelnianego, w którym pracują ludzie gdzieś na końcu ciemnego korytarza bez oznaczenia, prawda?
- Czy wiecie może gdzie jest wejście do piwnicy? - zapytała Porankowa Mama siedzących na ławce studentów.
- A to trzeba wejść do dziekanatu, potem prosto i dwa razy w lewo.
Aha...
No to poszły obie damy, już lekko rozbawione, przez dziekanat, potem prosto i raz w lewo, bo drugiego razu w lewo za pierwszym razem nie znalazły... Obiegły raz jeszcze cały korytarz aż dotarły do skrzypiących drzwi, za którymi biegł oświetlony korytarz. Upewniły się, czy to aby na pewno drugi raz skręt w lewo i zeszły w nieznaną czeluść zastanawiając się, czy ktokolwiek wie, że one tu są, na wypadek, jakby nie wróciły z tej wyprawy.
Przeszły obok kapiących rur, obok otwartej toalety, obok kabli aż trafiły do celu: Pracownia Pytań Bezgranicznie Nieograniczonych! Ufff! Najśmieszniejsze, że na drzwiach widniał numer pokoju: "11 ? 32 ". No comment.
Dotarły, zapisały się, udały się na wykład, wysłuchały profesora entuzjastycznie opowiadającego o oogenezie i spermatogenezie oraz komórkach HELA, pośmiały się (bo jedna studentka chcąc cichaczem wyjść z sali pomyliła drzwi z szafą...) i w ten sposób zaliczył pierwszy wykład dochodząc do wniosku, że fajnie jest na chwilę wrócić do bycia studentem, gdy nie musisz się przygotowywać do zajęć i możesz bezkarnie myśleć o niebieskich migdałach.

24 października 2007

POprostu piękny weekend

Porankowa rodzina z niecierpliwością czekała na miniony weekend. Z dwóch powodów. Po pierwsze, był to długo oczekiwany weekend, gdy Porankowy Tata miał wolne. Po drugie, był to weekend wyborczy, a zatem weekend obfitujący w emocje najwyższego rzędu.
Weekend jednak, jak sama nazwa mówi, wieńczy tydzień, a tydzień poprzedzający ów upragnione dwa dni był zwariowany...
Zaczęło się od poniedziałku, w który to poniedziałek Porankowa Mama musiała o godzinie 9:00 stawić się w pracy na zebraniu Zakładu, w którym pracuje. Porankowa Panienka została zatem oddana pod opiekę Hetman-Babci, która niczym Mary Poppins pojawiła się w drzwiach porankowego domu o godzinie 8:15 pełna entuzjazmu i zaopatrzona w wielce atrakcyjne niespodzianki dla wnuczki. Planowo o godzinie 8:15 Porankowa Mama miała ubrać płaszcz i wyjść do pracy, ale plan niestety został drastycznie zmieniony, gdyż Porankowa Panienka postanowiła akurat w ten poniedziałek spać do godziny 7:45... Mówiąc krótko, porankowe damy zaspały.
Poniedziałek obfitował także w jeszcze jedną niespodziankę. Otóż tego dnia zadzwonił do Porankowej Mamy telefon. Pewna miła pani, z którą Porankowa Mama rozmawiała jakiś czas temu na temat możliwości prowadzenia u niej zajęć na studiach podyplomowych (tzn. Porankowa Mama miała prowadzić zajęcia u tej pani) zadzwoniła z informacją, że dobrze by było, gdyby Porankowa Mama miała czas w najbliższą sobotę... Na spotkanie? - zapytała Porankowa Mama. Na prowadzenie zajęć - odpowiedziała miła pani... Taaaak, wizja wolnego, rodzinnego weekendu legła w gruzach...
Do piątku Porankowa Mama siedziała przy komputerze szykując się do zajęć. Nie wspomnimy, że szykowała się kosztem pisania doktoratu, który - jak pamiętamy - ma zostać obroniony za 9 miesięcy (ot, taka doktoratowa ciąża). W sobotę rano ambitnie wstała i wyruszyła na spotkanie ze studentami, z którymi miała spędzić upojne 7,5 godziny zegarowej. Nie minęło jednak więcej niż dwie godziny, a Porankowa Mama radośnie przekroczyła próg domu. Powód? Na zajęciach pojawiły się dwie osoby (dwie sztuki studentów) i szkoła zadecydowała, że nie jest to wystarczająca liczba do uruchomienia studiów podyplomowych.
Weekend został zatem uratowany. Był więc czas na odwiedziny u rodziny, na zakupy, na wspólne gotowanie, na spacery... Był też czas na robienie fotek Porankowej Panience przy urnie wyborczej. I tak przechodzimy do drugiego powodu, z jakiego weekend był tak upragniony. WYBORY.
Oj działo się, działo. Między gotowaniem a spacerowaniem, porankowa rodzina agitowała wyłamujących się członków rodziny namawiając ich do głosowania (oczywiście z pełnym zachowaniem warunków ciszy wyborczej, żeby nie było). W niedzielę w samo południe Porankowa Panienka wjechała dumnie do lokalu wyborczego i była lekko zdziwiona widząc takie tłumy. Chwilę później, szczerząc się swoimi trzema zębami entuzjastycznie klepała urnę dając wyraz radości z możliwości udziału w głosowaniu. Wieczorem zaś poszła spać niezwykle szybko, przekonana najprawdopodobniej, że może spać spokojnie. (Zresztą poszła spać ekspresowo również dlatego, że wymęczyła się IDĄC do domu od dziadków - IDĄC oznacza, że samodzielnie szła na swoich nieco chwiejnych dwóch nogach robiąc dwa kroki w przód i pięć w tył, gdy tylko zobaczyła psa). W przeciwieństwie do niej, porankowi rodzice zrobili sobie pychota grzanki, nalali drinki i zasiedli przed telewizorem w napięciu oczekując wyników. Napięcie rosło sięgając granic wytrzymałości. O 22:55 przerodziło się w pełną euforię i porankowi rodzice odetchnęli z ulgą. Mogli bowiem odwołać poniedziałkową imprezę w Dublinie...

Mimo nieco zwariowanego tygodnia, czyż to nie był PO prostu piękny weekend?

4 października 2007

back to work

Październik - zmora studentów, bo trzeba wrócić na studia. Październik - zmora wykładowców, bo trzeba wrócić do pracy ze studentami. Październik - zmora doktoranta, bo nie dość, że musi wrócić na studia to jeszcze do pracy ze studentami...
Wczoraj Porankowa Mama miała oryginalny powrót do pracy. Jako że została opiekunem studentów III roku, zaplanowała na godzinę 18:30 spotkanie organizacyjne ze swoimi podopiecznymi. Porankowy Tata miał iść do pracy na ranną zmianę i zająć się dzieckiem popołudniu. Jak się jednak okazało, Porankowy Tata nie zdołał zmienić planu pracy i w efekcie Porankowa Mama została zmuszona szukać tymczasowej "niani". Niania się znalazła w wydaniu męskim - ojciec chrzestny Porankowej Panienki, a zarazem rodzony brat Porankowej Mamy zgodził się zająć juniorką w czasie, gdy Porankowa Mama będzie na uczelni. Plan idealny. Za idealny.
Od rana Porankowa mama poleciała na uczelnię, by przekazać studentom informację o spotkaniu (świnia, tak z godziny na godzinę informować, że mają dodatkowe zajęcia...). Przekazała, studenci zapisali. O godzinie 15:00 zadzwonił jednak telefon, że III rok skończył wcześniej zajęcia i nie opłaca im się czekać do 18:30 (taki bieg wydarzeń został przewidziany i telefon był za zgodą Porankowej Mamy)... Cóż było robić, dziecię zostało ekspresowo zapakowane do wózka i razem z mamą pognało na uczelnię. A tam...
Wpierw Porankowa Mama musiała dogadać się z panem, który pilnuje budynku, by miał baczenie na wózek, który zamierzała zostawić na parterze. Następnie wypakowała dziecko i jego bagaże z wózka i cudem udało jej się to wszystko wtaszczyć na III piętro (bądź poziom V, jak kto woli), gdzie czekali na nią studenci. Porankowa Panienka była bardzo zaaferowana nowym otoczeniem i gadała jak najęta. Spodobali jej się także studenci, których obdarzała szerokim uśmiechem.
W sali studenci zostali usadowienie na swoich miejscach, a Porankowa Panienka została ustawiona na stole wykładowym i poddana zabiegom rozbierania z odzienia wierzchniego. Porankowa Mama rozbierała dziecię, a dziecię prowadziło spotkanie... Stanęło wyprostowane jak struna, wyjęło smoczek z buzi, skierowało go w stronę ludu i zaczęło przemowę: bababe mame ampaaaa (to ostanie to odpowiednik "lampa", bo jakby ktoś jeszcze nie wiedział, Porankowa Panienka mówi... póki co mówi "ampaaa" wskazując na lampę i "meme" podążąjąc w czworakochodze za rodzicami - czworakochód to dziwna odmiana czworakowania: jedna noga zasuwa po podłodze na kolanie, druga stawiana jest na stopie, przekomiczne!). Porankowa Panienka przekazywała informacje na tyle ciekawie, że studenci siedzieli zauroczeni, a Porankowa Mama mogła przygotować potrzebne papiery. Następnie dziecię wylądowało na kocyku na podłodze przy mamie i uczestniczyło w spotkaniu gryząc ambitnie długą chrupkę kukurydzianą. I tu trzeba juniorkę pochwalić - siedziała godzinę grzeczna jak anioł, gryzła chrupki bacznie obserwując otoczenie i od czasu do czasu wtrącała swoje zdanie gestykulując przy tym zawzięcie.
Po spotkaniu porankowe damy wróciły spacerkiem do domu (w towarzystwie pewnej znajomej, która przyjechała do kraju po rocznym pobycie w Anglii), a tu... A tu klops: winda nie jedzie, bo jakiś #$%&#&*% sąsiad ponownie nie zamknął drzwi. Porankową mamę szlag o mało nie trafił, wypakowała dziecko z wózka, wózek zostawiła na parterze i pojechała małą windą na górne piętra w poszukiwaniu otwartych drzwi. Znalazła je na VIII piętrze, poprzeklinała dość głośno, zjechała na parter po wózek i wjechała na piętro VII, z którego udało jej się zjechać na piętro VI, które jest piętrem właściwym dla porankowej rodziny. Taaaak, radosny dzionek, nieprawdaż?
Wieczorem Porankowa Mama miała zamiar usiąść i pisać artykuł, który za dwa tygodnie musi wylądować na biurku Pani Profesor, ale czas jej minął na rozmowach ze znajomymi przed gadu-gadu - przy czym należy dodać, że rozmowy były w dużej mierze biznesowe bo otóż, proszę szanownych Czytelników, Porankowa Mama ma za dużo czasu wolnego i zajęła się... sprzedażą produktów znanej i cenionej marki T********e :-) Takie piękne i praktyczne akcesoria kuchenne z wysokiej klasy polimerów, akcesoria, które nie tylko są ładne, ale przede wszystkim ułatwiają życie! Chociażby, czy słyszeliście o misce, do której wystarczy wsypać produkty, trzy razy zamieszać, zamknąć wieczko i po chwili ciasto drożdżowe jest gotowe? Nie? A o miskach, które dostosowują się rozmiarem do zapotrzebowania użytkownika? Nie? To teraz słyszycie. Jakby ktoś był zainteresowany takimi cudami, prosimy o kontakt! (To była kryptoreklama - reklamę jawną dociekliwy Czytelnik znajdzie na stronie ;-) )

29 września 2007

hmmm...

Internet to takie fajne urządzenie... Ile ciekawych rzeczy można dzięki niemu znaleźć...
Przykładowo, Porankowa Mama znalazła dziś w skrzynce mailowej następujący list:

Idą wybory. Nie da się tego ukryć. Trzeba uratować ten Kraj. Dlatego powstała akcja "Schowaj Babci dowód". Zapoczątkowana dziś na IRC przenosi się do świata "bardziej przyjaznego". Czyli na strony Internetowe i fora. Podaj dalej, to nie jest chain tylko ratowanie tego państwa!

Hmmm... Zabawne... A może jednak nie...

Noc minęła nam wesoło. Porankowa Panienka obudziła się o 22:00 i zaczęła balować... Koło północy zaczęła wyć. Zasnęła szlochając pół godziny później. Porankowi rodzice do 1:15 piekli bułki cebulowe. Jak impreza to na całego, nie?

28 września 2007

Ela nie chce spać

No dobra. Zostaliśmy posądzeni o lenistwo. Podejrzewa się, że nas dopadła jakaś organizacja związana z bezpieczeństwem wewnętrznym bądź też korupcją szeroko rozumianą. Ba, niektórzy nawet wyrażają swe przypuszczenie, że spakowaliśmy manatki i wyjechaliśmy za wielką-małą wodę. Nic bardziej mylnego, kochani. Jesteśmy, żyjemy, mamy się... hmmm, chyba dobrze. I jest nam niezmiernie miło, że Czytelnicy tak się o nas martwią! Toż to tylko niecałe dwa tygodnie ciszy w eterze...

Od ostatniej notki niewiele się zmieniło jeśli idzie o atmosferę porankowego domu - nadal panuje tu dezorganizacja, choć powoli życie zaczyna wracać do normy. No, może doszło do tego totalne zmęczenie spowodowane tym, że Porankowa Panienka przestała sypiać.
Do niedawna dziecię było anielsko przewidywalne (o czym już była mowa): pobudka koło 6:00 rano, koło 9:00 drzemka, potem zabawa, obiadek i dłuższa drzemka koło 13:30, następnie zabawa, spacerek i kąpanie o 20:00. Po kąpieli juniorka odpływała ekspresowo na randkę z Morfeuszem, która trwała ze spokojem do 2:00, gdy budziła się na chwilę, by ponownie odpaść w ramiona boga marzeń sennych, z którym balowała do 6:00. Pięknie, prawda? Cóż, nic nie może wiecznie trwać. W zeszłym tygodniu Elżbieta najwidoczniej posprzeczała się z Morfeuszem, bo po niecałej godzinie snu otworzyła szeroko oczy i uznała, że czas na znalezienie łosia do zabawy. Przebalowała tak do północy (przy okazji archiwum filmów rodzinnych wzbogaciło się o nowy zapis: akcja pod tytułem "Elżbieto, zaśnij wreszcie"). Kolejna noc przebiegła według podobnego scenariusza.
Następnego dnia było jeszcze weselej: Porankowa Panienka postanowiła nie spać w dzień. Wpierw wypadła jej popołudniowa drzemka - w efekcie zasypiała na stojąco przy kąpieli... Kolejno, odmówiła spania przed południem. Jako jednak, że jest mimo wszystko niemowlakiem, który spać musi, porankowi rodzice wzięli ja sposobem i zabrali dziecię na spacer po wyboistej okolicy. Poskutkowało. Dziecię odpadło natychmiast. Ale... Porankowa Panienka ma jakiś radar - jak tylko podjedzie się pod drzwi bloku, otwiera oczy (jak lalka w horrorze - niespodziewanie otwiera szeroko oczęta i gapi się bezmyślnie w przestrzeń...) Wniosek taki, że trzeba z nią jeździć tak długo, aż się nie wyśpi. No i Porankowa Mama od kilku dni krąży z dzieckiem po okolicy. Tubylcy zaczynają ją już rozpoznawać, bo to ta postać, co się snuje 2-3 godziny słaniając się na nogach z powodu nieprzespanej nocy i potem siedzi na ławce podżerając biszkopty i czytając książkę (nomen-omen: "Psychologię stresu" Terelaka). Rozważam zakup termosu z kawą i zabieranie go na te intelektualne spacery...
Efekt powyższego jest taki: w porankowym domu panuje bałagan, bo zachowanie juniorki nie sprzyja wykonywaniu jakichkolwiek prac domowych (dodać jeszcze należy, że dziecię ostatnio upodobało sobie spokojną zabawę tylko wtedy, gdy ktoś obok niej leży na macie - dosłownie: leży, nie bawi się z nią. Ów leżący łoś ma za zadanie w najlepszym wypadku służyć, jako eksponat do badań (co się staniej, jeśli włożę palec w oko? a co, jeśli ugryzę nos? i takie tam podobne...). Zazwyczaj jednak łoś ma tylko leżeć i robić za element wystroju gwarantujący poczucie bezpieczeństwa. Dziś, łoś vel Porankowa Mama chciała przechytrzyć dziecko i sobie poczytać leżąc na macie. Wybrała najmniej kolorową książkę, jak ą miała na półce. Okazało się, że książka ta wielce przypadła młodej do gustu. Z czytania nici). Wracając do bałaganu - panuje bałagan, co nie sprzyja polepszaniu się atmosfery. I nie sprzyja pracy intelektualnej, którą Porankowa Mama musi zacząć wykonywać. Porankowy Tata zresztą też, bo musi ułożyć plan pracy dla swojego zespołu w klinice uwzględniając potrzeby czasowe Porankowej Mamy, a to łatwe nie jest. No a przede wszystkim na owej dezorganizacji cierpi porankowy blog, bo nie ma go kto i kiedy pisać. Miejmy nadzieję, że sytuacja ulegnie zmianie. Dziś, jak widać, udało się wygospodarować chwilę i napisać kilka słów.

17 września 2007

chaotycznie o jesiennej depresji

Żeby nie było, że nas gdzieś wywiało, szybka relacja z wydarzeń porankowych.
Porankowa rodzina jest nieco zdezorganizowana. Porankowy Tata pracuje jak najęty, Porankowa Mama stara się pracować w domu przy komputerze, ale jej nie wychodzi, mimo że weszła w posiadanie notebooka, który miał jej nieco ułatwić pracę pozwalając łączyć ją z opieką nad dzieckiem (notebooka prościej zabrać ze sobą, gdy się gania za pełzającym dzieckiem). Porankowa Panienka zaś radośnie przemierza porankowe 58m kwadratowych i okrywa coraz to nowe elementy godne jej uwagi, jak np. "piwniczkę" z winami... (dziecko wie, co dobre...). Niby wszystko super, a jednak nastroje porankowe są nieco depresyjne. Pewnie pogoda jest temu winna... Chociaż...
W porankowym domu pojawił się wózek, który wprawdzie mieści się do windy i Porankowa Mama stała się wreszcie mobilna i samodzielna, ale... No właśnie. Jest ale. Zamian wózków to jak przesiadka z mercedesa do malucha, czego raczej nie będą w stanie zrozumieć ofiarodawcy owego wózka, którzy pewnie będą zdziwienie faktem, że porankowa rodzina nadal używa starego wózka... "Nowy wózek" traktujemy jako awaryjny pojazd dla Porankowej Mamy, a stary wózek nadal będzie nam służył podczas spacerów rodzinnych, zapewniając komfort jazdy dziecku i rodzicom.
W ogóle z tym nowym wózkiem to przeboje były i są, bo znowu wychodzi na to, że porankowi rodzice jacyś tacy dziwni są, że marudzą, że nie potrafią się zorganizować i nic załatwić (taka jest opinia "postronnych"). I ta myśl dość dołuje Porankową Mamę, która jest typem przejmującym się i nie lubi żyć ze świadomością, że się ją krytykuje za plecami. Ale z drugiej strony, porankowi rodzice wychodzą z założenia, że jeśli im jest dobrze i nie krzywdzą nikogo, to nie mają powodu, by się zmieniać. Tylko te krytyczne uwagi mimo wszystko dźgają...
Do tego, Porankowy Tata (a później Porankowa Mama, która się też wplątała w tą sytuację) miał ostatnio dość dziwne i niezrozumiałe spięcie ze swoim kuzynem, z którym chciał zwyczajnie pogadać przez gadu-gadu po długim okresie nierozmawiania, a się okazało, że owemu kuzynowi za cholerę to nie pasuje. Problem w tym, że zamiast powiedzieć to kulturalnie, zachował się paskudnie (w szczegóły wchodzić nie będziemy) i zablokował zarówno Porankowego Tatę, jak i Porankową Mamę. Notka ta ma zatem służyć temu, by ów kuzyn (jeśli nas czyta, co jest prawdopodobne) wiedział, że nie rozumiemy, o co mu biega, że uważamy, iż zachował się chamsko i mimo, że staramy się go zrozumieć, to i tak jest nam przykro i oczekujemy przeprosin.
Na to wszystko nakłada się fakt, że porankowa rodzina była w piątek świadkiem wypadku. Mężczyzna został potrącony przez samochód. Człowiek żył, jak go wkładano do karetki, ale nadmiar adrenaliny, kwestia udzielania pierwszej pomocy i dzwonienia na 112 (swoją drogą, telefon 112 wymaga pewnego usprawnienia, bo długo trwało, zanim się Porankowa Mama dodzwoniła do pogotowia) spowodowały, że porankowi rodzice lekko się rozkojarzyli.
Dołóżmy do powyższego także stres Porankowej mamy spowodowany koniecznością powrotu do pracy (pierwsze zajęcia z zaocznymi już w niedzielę), zbliżającym się deadlinem oddania Wielkiej Promotorce wyników pilotażu, napisanego artykułu, opracowanego pomysłu na zajęcia fakultatywne i najlepiej także I rozdziału teoretycznego oraz depresją prawie jesienną potęgowaną głupim przejmowaniem się pewnymi w sumie mało ważnymi sprawami rodzinnymi…
Ogólnie totalny miks emocji.
Ech... To nie pogoda winna tylko życie...

11 września 2007

znalazły się...

Porankowy szok tygodnia: przed chwilą znalazły się klucze Porankowej Mamy! To nic, że zamek w drzwiach został wymieniony...
Pytacie pewnie, gdzie się znalazły? Cóż... W kieszeni szlafroka. Ale nie pytajcie, jakim cudem się tam znalazły, bo nie mamy zielonego pojęcia.
Św. Antoni! Jesteś wielki!

10 września 2007

wielkie głupstwo sprzed lat

Porankowa mama znów coś znalazła... Tym razem wpadła na swój zeszyt z wierszami - takimi ulubionymi, co to warto mieć pod ręką i nawet na pamięć się nauczyć.
W zeszycie tym znajdują się dwa wiersze szczególne, bowiem autorstwa Fakira*, który jest, a raczej był, gdyż już nie żyje, dziadkiem Porankowej Mamy, którego ona niestety nie miała przyjemności poznać.
Jeden wiersz szczególnie przypadł Porankowej Mamie do gustu w obliczu aktualnych wydarzeń politycznych. Wiersz nosi tytuł "Wielkie głupstwo".

Wielkie głupstwo

Kiedy się spojrzy wkoło dzisiaj na człowieka
Każdy jest stale smutny, każdy dziś narzeka
Jednego bolą zęby, temu w uchu strzyka
Tamten się znowu kwasi, jakby mu papryka
W oko nieznacznie wpadła; każdy na coś biada
ten na psa, to teściową, inny na sąsiada
Zły jest sznaps, złe kobiety, bruk, knajpa i żony
Po prostu samą złością jest świat przepełniony
I nie chce nikt zrozumieć, że na świata złości
Wyzywanie - to przecież stek niedorzeczności
zamiast jęczeć i biadać, a w nieszczęściach błądzić
Próbujmy po prostu lepiej świat urządzić.
Na przykład, nie ma forsy w kochanej Ojczyźnie
Każdy Polak jest w mniejszej lub większej goliźnie
A minister od skarbu w strasznym bólu krzyczy:
"Ameryka ni centa już nam nie pożyczy!"
"Nie pożyczy?" Spróbujmy, oto moja rada:
Niech na tronie od skarbu kobieta zasiada
A naprawdę nadejdzie wkrótce okres złoty.

Wiersz sprawia wrażenie urwanego, ale tylko tyle znajduje się w posiadaniu Porankowej Mamy. Pisany był dawno, dawno temu... Ciekawe, czy teraz by go Fakir nie zmienił...

To tak w ramach czegoś weselszego po wczorajszych marudzeniach.

* Fakir zapoczątkował całą mafię fakirową: Fakir, Fakir2, Fakirka i Fakireczka... To tak dla dociekliwych szukaczy ;-)

9 września 2007

marudzące blubry

Dziś post z gatunku: marudzę. No bo jak tu nie marudzić? Pogoda nie sprzyja, w nocy człowiek nie śpi, w dzień człowiek nie śpi tylko gania za pełzającym dzieckiem, które upodobało sobie wygarnianie ziemi z doniczek lub wylizywanie podłogi?
Ale od początku.
Porankowa Panienka jest ideałem dziecka - po kąpieli ekspresowo zasypia i jak anioł leży w łóżeczku. Koło północy zaczyna się jednak wiercić, a o 2:00... się budzi. Porankowa Mama człapie zatem do jej pokoju, przekłada dziecko na tapczan i próbuje uśpić, co się zazwyczaj udaje, ale... dziecię śpi tak długo, jak długo się przy niej leży. Normalnie, ma wbudowany jakiś radar! Wystarczy wstać z łózka, już otwiera oczy. Czasem się udaje ją przełożyć do jej łóżeczka, ale wtedy się budzi na dobre i ponowne uśpienie trwa nieco dłużej. Niestety, nawet jak się ją uśpi po tej 2:00, to przez sen i tak się wierci - rzuca się po tapczanie (w łóżeczku skutkuje to zaplątaniem rączek i nóżek między szczebelkami), piszczy przez sen, a niekiedy nawet żałośnie płacze. Pediatra mówi, że to może być spowodowane jakąś alergią na coś, ale nie wiadomo na co... Break-dance trwa do 6:00, gdy nagle dziecię otwiera oczy, przeciąga się w sposób nie do opisania i prezentując dwa dolne zęby podnosi głowę wołając "buu", co najprawdopodobniej oznacza "tata". Porankowa Mama jest wtedy zbędna, bowiem juniorka oczekuje, że teraz zajmie się nie Porankowy Tata, który przewinie, umyje, zabierze do kuchni i poczęstuje kromką chleba z tostera.
Dziś noc wyglądała podobnie, jak ta opisana powyżej, z tą różnicą, że dodać do niej należy postać wrednego i upierdliwego komara, który koło 4:00 zaczął bzyczeć nad uchem porankowych dam. Dodać należy także upał bijący od kaloryferów, bowiem wczoraj prowadzono w porankowym bloku wstępny test ogrzewania i kaloryfery kazano otworzyć na maksa... No i się porankowy dom nagrzał, a że porankowa rodzina raczej jest zimnolubna, stan ten powoduje dyskomfort. Dodać należy także koszmarną pogodę za oknem i frustrację spowodowaną faktem zagubienia przez Porankową Mamę kluczy - nie wiedzieć gdzie, jak i kiedy (tzn. kiedy to wiemy, bo w czwartek popołudniu, ale nie wiemy dokładnie kiedy - w drodze do Empiku, z Empiku, czy też w samym Empiku...).
Reasumując powyższe - Porankowa Mama ma dziś baaardzo marudny nastrój, jest niewyspana, sfrustrowana i zdezorganizowana.

Z tymi kluczami to w ogóle paskudna sprawa. Porankowa Mama wierzy jednak, że ludzie są uczciwi i się klucze znajdą. Wierzy także, że może jej w tym pomóc św. Antonii, bo jak dotąd pomagał odnaleźć różne dziwne rzeczy. Problem w tym, że ów Antonii jest bardzo interesowny i trzeba mu coś odpalić za pomoc (ech, takie czasy) :-) Stąd pytanie Porankowej Mamy, czy ktoś wie, ile może kosztować pomoc w znalezieniu kluczy? To taki żart, oczywiście. Właściwie nie wiemy, skąd pomysł, że świętemu należy się ofiara pieniężna za pomoc - jakiś zwyczaj przeniesiony z dzieciństwa... Mniejsza o to. Wierna Czytelniczka podrzuciła nam modlitwę do świętego Antoniego, za co dziękujemy bardzo. Z pewnością skorzystamy. Modlitwa jest taka:

Modlitwa: Święty Antoni Padewski, sługo (królu- wersje sa różne) niebieski, niech rośnie chwała Twoja i znajdzie się zguba moja!

A jak już przy modlitwach jesteśmy (bo to niedziela w końcu): jeśli ktoś jeszcze nie wie, Szymon Hołownia na swoim blogu utworzył modlitewny pub (tak, PUB). Można tam wpisywać własne intencje oraz "pobierać" intencje innych do włączenia we własną modlitwę. Ciekawa inicjatywa.

Radosnej niedzieli wszystkim - mimo wszystko!

6 września 2007

kontynuacje opowieści o...

o niedoszłym samobójcy, co okazał się być doszły...
Porankowy Tata wracał wczoraj bardzo późno z pracy. Dochodząc do bloku zauważył jakieś dziwne migające światełka. Okazało się, że pod klatką stoją dwa zapalone znicze... Wnioskujemy z tego, że ów niedoszły samobójca, który o mało nie wskoczył nam do wózka, jednak zginął... I to nie jest wesoła wieść... [*]

o bezpiecznikach - część III

Druga część opowieści o bezpiecznikach w porankowym bloku zakończyła się tym, że porankowa rodzina powinna porozmawiać z administracją odnośnie kwoty, którą należy uiścić za założenie plomby... Rozmawialiśmy z administracją telefonicznie, byliśmy we wtorek rodzinnie na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej i... Sytuacja rozwinęła się tak, że aż się nie chce o tym opowiadać ze szczegółami. Część trzecia będzie zatem kumulacją wniosków. I tak:

  • porankowi rodzice muszą zapłacić nie tylko za plombę na wymienionym bezpieczniku, ale też najprawdopodobniej za większe zabezpieczenie (było 16 teraz jest 20), bo dotychczasowa umowa spisana jest na to mniejsze...
  • jeśli następnym razem przepalimy główny bezpiecznik, mamy dzwonić do energetyki, bo muszą wydać zgodę na zerwanie plomby i dopiero z tą zgodą mamy iść do Dziadka vel Muchy, który jednak uprzedza, że korków na wymianę więcej nie da i mamy mieć swoje...
  • owe trzy korki dodatkowe, które miały stanowić dodatkowe zabezpieczenie to... atrapa - "jak państwo chcą, możecie je podłączyć, ale we własnym zakresie"
  • ogólnie rzecz biorąc i używając przenośni: z punktu widzenia rządzących, budowa autostrady zakończona jest sukcesem - wykarczowali teren, zdobyli stosowne zgody, przygotowali podłoże do prowadzenia prac budowlanych, ba! nawet wybudowali główną drogę i atrapy dróg dojazdowych- ale jeśli mieszkaniec chce korzystać z tej autostrady, musi sam zamienić atrapę na prawdziwą drogę i sam wybudować fragment, który mu jest potrzebny, by do tej drogi dojechać... THE END

o rzeczy z innej beczki...
... bo tak nas naszła kolejna porankowa trzynastka.
Są takie rzeczy, których pewnie nie wiecie o porankowej rodzinie. Dziś zatem porankowa trzynastka po raz drugi, a w niej trzynaście informacji z gatunku: Prawdopodobnie nie wiecie, że...

porankowa trzynastka 2

  1. by Porankowa Panienka zasnęła, należy polizać ją po wnętrzu dłoni, najlepiej prawej - działa każdego wieczora po kąpieli...
  2. co czwartek porankowi rodzice zasiadają przed telewizorem z domowej roboty hot-dogami i oglądają najnowsze odcinki CSI (aktualnie są to CSI Miami i CSI Las Vegas).
  3. w porankowym domu pizza traktowana jest jako szybkie danie, gdy nie ma pomysłu na obiad - od momentu rozpoczęcia wyrabiania ciasta do podania pizzy na stół upływa zaledwie 40 minut (góra godzina).
  4. Porankowa Mama zbiera: sowy (w każdej postaci prócz wypchanych i sów-grzybów), serwetki papierowe i foremki do wykrawania ciasteczek.
  5. Porankowy Tata jest uzdolniony artystycznie i maluje witrażyki na szkle - także na zamówienie, jeśli ktoś zainteresowany.
  6. Porankowa Mama w szkole podstawowej zajęła III miejsce w Wojewódzkim Przeglądzie Fletów Prostych.
  7. porankowi rodzice obejrzeli w całości 10 serii serialu Przyjaciele (Porankowa Mama widziała całość nawet 3 razy), a obecnie oglądają drugą już serię - jak mają czas wieczorem - serialu Gwiezdne Wrota (Stargates SG-1).
  8. Porankowa Panienka ma na biodrze znamię... w kształcie litery E (to nie żart!).
  9. Porankowa Mama uważa się za duchowego obywatela Wysp Brytyjskich (oczywiście skoligaconego z rodami królewskimi, hehe) - w ogóle Porankowa Mama jest zafascynowana historią i kulturą Wysp...
  10. o narodzeniu Porankowej Panienki Porankowa Mama poinformowała... królową Elżbietę II, która ucieszyła się na wieść, że dziecię dostało imiona Elżbieta Wiktoria (na cześć królowych angielskich) i wyraziła swoją radość w liście przysłanym na adres porankowego domu.
  11. Porankowy Tata ma pomarańczowy pas judo.
  12. książki, które są w porankowym domu, mimo że już jest ich sporo, to nie są wszystkie, które posiada porankowa rodzina - sporo czeka na transport w piwnicy w rodzinnym domu Porankowego Taty...
  13. porankowi rodzice mają w planach budowę gigantycznego domu - trzy poziomy po 100m każdy - kłopot w tym, że nie mają ani widoku na grunt ani pieniędzy na budowę, póki co... ale plan jest!

4 września 2007

samobójca

Ależ pioruńsko zimno jest dzisiaj! Brr...
Miało być o samobójcy, co prawie wskoczył do wózka, więc proszę bardzo.
Porankowa rodzina postanowiła udać się w zeszłym tygodniu na spacer (dnia nie pamiętam), a ponieważ Porankowa Panienka wykazywała objawy skrajnego zmęczenia porannego, porankowi rodzice zadecydowali, że wpierw dziecię zostanie położone spać, a spacer dojdzie do skutku, jak się obudzi. Jak zadecydowali, tak zrobili.
Jakieś pół godziny po tym, jak Porankowa Panienka została skoszarowana w swoim pokoiku, zadzwonił domofon. W słuchawce, którą podniosła Porankowa Mama, rozległ się głos pana, który poprosił o otworzenie drzwi, bo roznosi ulotki...
Dwie godziny później Porankowa Panienka się obudziła, została nakarmiona, ubrana i cała rodzina wybyła z mieszkania na spacerek. Wychodząc z bloku zauważyli na chodniku but - taki sobie prawie-adidas, rozmiaru całkiem normalnego, w stanie też niczego sobie. Granatowy. Obok buta leżały kawałki plastykowej wytłoczki. Na chodniku i na uliczce widać zaś było plamy krwi... Do tego, w poprzek uliczki stał radiowóz, a w nim policjant. Porankowa Mama pomyślała, że kogoś potrącił samochód - cóż, zdarza się, choć dziwne, że na takiej małej uliczce, która prowadzi tylko do porankowego bloku. Z błędu wyprowadziła ją jednak sąsiadka: "A słyszała pani, że tu jakiś mężczyzna wyskoczył z 9 piętra? Ale to nikt od nas. Jakiś obcy przyjechał. Dwie godziny temu. Rynnę połamał"...
Porankowi rodzice zdębieli... Spojrzeli na owo 9 piętro i od razu oczami wyobraźni zobaczyli, jak wychodzą z bloku, tak jak planowali dwie godziny wcześniej, jak pakują dziecię do wózka, a tu nagle bęc, ląduje obok nich lub wręcz na nich pan samobójca... Obcy, żeby nie było, bo jak się okazuje, to najważniejsza informacja dla sąsiadów.
Cóż było robić, porankowi rodzice postanowili nie rozglądać się dookoła i udali się z dzieckiem na spacer do laboratorium foto. Po drodze jednak rozmowa zeszła na temat nieszczęśliwego wypadku. Rozmawiali więc zarówno o samobójstwach ogółem, jak i o tym, dlaczego akurat w ich bloku to się stało, co skłoniło tego pana do takiego czynu itp. Nagle Porankową Mamę olśniło:
- Ty, a jeśli ja tego samobójcę wpuściłam do bloku?
- Dlaczego akurat ty? - zapytał Porankowy Tata.
- No przecież dzwonił jakiś facet, że ulotki roznosi i go wpuściłam... Jezu, umożliwiłam facetowi samobójstwo. Zamordowałam gościa!
No i teraz Porankowa Mama ma wyrzuty sumienia, mimo że nie ma pewności, czy to akurat ten pan od ulotek postanowił skoczyć z okna na 9 piętrze. Ale czy faktycznie ma pytać każdego, kto dzwoni, czy nie zamierza się zabić u nich w bloku?

p.s. samobójca przeżył. Nie wiemy, jakim cudem, ale podobno żył, jak go zabierało pogotowie. Miał (ma) 33 lata.

3 września 2007

opowieść o bezpiecznikach - część II

Porankowy Tata wrócił do pracy, więc Porankowa Mama może wreszcie kontynuować opowieść o bezpiecznikach.
Część I zakończona została informacją, że Porankowa Mama zadzwoniła do energetyki, jak jej kazali... Dziś zatem prezentujemy zapis rozmów, jakie zostały przeprowadzone, począwszy od telefonu do energetyki, przez pogotowie techniczne i administrację, na energetyce ponownie skończywszy. Rozmowy przywoływane są z pamięci, więc niekiedy mogą odbiegać nieznacznie od oryginału nagranego na taśmach w odpowiednich miejscach, ale treść i styl pozostają niezmienione.
(Nota wyjaśniająca: określenie "halo" użyte na początku zapisu rozmowy stanowi skrót dla wszelakich uprzejmości, jakie prawili sobie rozmówcy na początku rozmowy, typu: prośba o oczekiwanie na połączenie z konsultantem, powitanie, przedstawienie się itp.)

rozmowa 1. Porankowa Mama vs. energetyka
Konsultantka energetyki: Halo?
Porankowa Mama: Halo! Dzwonię z ulicy X, z polecenia gospodarza domu. Mam problem. Najprawdopodobniej przepalił się główny bezpiecznik doprowadzający prąd do mieszkania. Czy mogliby Państwo kogoś podesłać, żeby go wymienić?
Konsultantka: Chodzi o zabezpieczenie przedlicznikowe?
Porankowa Mama: Hmmm... Jeśli bezpieczniki na klatce schodowej są zabezpieczeniem przedlicznikowym, to owszem.
Konsultantka: A to może je pani wymienić sama, bądź poprosić gospodarza domu o wymianę. Energetyka tego nie wymienia.
Porankowa Mama: Ale tablica z bezpiecznikami jest zamknięta i w środku bezpieczniki są oplombowane...
Konsultantka: Kluczyk powinna mieć administracja, a plombę proszę zerwać - nic się nie stanie. Jak pani wymieni bezpiecznik, proszę zadzwonić, przyjedziemy oplombować.

rozmowa 2. Porankowa Mama vs. administracja
Administracja: Halo?
Porankowa Mama: Halo! Dzwonię z bloku przy ulicy X, którego jesteście Państwo administratorem. Mam problem. Najprawdopodobniej przepalił się główny bezpiecznik doprowadzający prąd do mieszkania. Czy mogliby Państwo kogoś podesłać, żeby go wymienić?
Administracja: Tym zajmuje się energetyka, proszę tam zadzwonić.
Porankowa Mama: Właśnie dzwoniłam i kazali oddzwonić do Państwa. Podobno macie Państwo klucz do tablicy z bezpiecznikami.
Administracja: Do jakiej tablicy? Jak się Pani przepalił bezpiecznik w mieszkaniu to nie jest nasza sprawa.
Porankowa Mama: Ale mnie się nie przepalił bezpiecznik w mieszkaniu tylko ten na zewnątrz, na klatce schodowej.
Administracja: Jak na klatce się przepalił. To co pani podłączyła?
Porankowa Mama: Suszarkę. I powiem Panu jeszcze, że nie wyskoczyły nam bezpieczniki z drugiego poziomu zabezpieczenia, które Państwo nam zakładali w mieszkaniu.
Administracja: My za instalację w mieszkaniu nie odpowiadamy.
Porankowa Mama: Ja nie mówię o instalacji w mieszkaniu, ale o dodatkowych trzech bezpiecznikach, które nam założyliście, jak była wymiana instalacji na klatce. Ale mniejsza o to w tej chwili, potrzebny jest klucz do tablicy, żeby wymienić bezpiecznik.
Administracja: A to do energetyki proszę dzwonić.

rozmowa 3. Porankowa Mama vs. energetyka 2
Porankowa Mama: Halo. dzwoniłam jakiś czas temu w sprawie wymiany bezpiecznika. Odesłała mnie Pani do administracji, a administracja odesłała mnie właśnie do Pani. Chcę wymienić bezpiecznik, Co mam zrobić, jak nie mam klucza?
Konsultantka: Ma Pani leniwą administrację. Podam Pani numer pogotowia technicznego.
Porankowa Mama: Będę wdzięczna.

rozmowa 4. Porankowa Mama vs. pogotowie techniczne
Technik: Halo?
Porankowa Mama: Halo. Dzwonię z ulicy X, z polecenia energetyki i pośrednio gospodarza domu. Mam problem. Najprawdopodobniej przepalił się główny bezpiecznik doprowadzający prąd do mieszkania. Czy mogliby Państwo kogoś podesłać, żeby go wymienić?
Technik: Oczywiście. Kto jest Waszym administratorem?
Porankowa Mama: M******.
Technik: O, przykro mi bardzo, ale domów M******* nie obsługujemy.
Porankowa Mama: Proszę Pana, dzwonię od pół godziny do różnych miejsc, bo chcę wymienić bezpiecznik, który jest zaplombowany w puszce na klucz, którego nie mam. Chętnie zerwę plombę sama, ale jak mam sie tam dostać, skoro nikt mi nie chce pomóc?
Technik: Niech Pani dzwoni do administracji. Muszą przyjechać.

rozmowa 5. Porankowa Mama vs. administracja 2
Porankowa Mama: Halo! Proszę Pana, dzwoniłam do Pana w sprawie bezpiecznika, odesłał mnie pan do energetyki, tam mnie odesłali do Pana, pan mnie odesłał do nich. Mam dość biegania. Proszę przyjechać z kluczykiem, bo ja nie mam prądu w mieszkaniu, a mieć go muszę, bo mam w domu niemowlę.
Administracja: Ech, przecież mówiłem, że to gospodarz domu ma ten kluczyk. Dobrze, niedługo będę.

Po pół godzinie pojawił się pan z administracji w towarzystwie gospodarza, który twierdził, ze nie ma uprawnień do grzebania w puszce. Ów gospodarz niósł ze sobą kluczyk do skrzynki oraz bezpiecznik do wymiany... Panowie otworzyli co trzeba, wymienili co trzeba, nie odpowiedzieli na żadne pytanie i sobie poszli.

rozmowa 6. Porankowa Mama vs. energetyka 3
Porankowa Mama: Halo. Miałam dzwonić w sprawie oplombownia bezpiecznika. Bezpiecznik wymieniony więc dzwonię.
Konsultant: Dobrze. Proszę o podanie numeru ostatniej faktury.
Porankowa Mama: xxxxxxxxxxx. Porankowa Rodzina, ul. X
Konsultant: Zgadza się. W ciągu tygodnia ktoś się zgłosi. Koszt 29.04zł płatne od ręki technikowi.
Porankowa Mama: Słucham? Jaki koszt?
Konsultant: Oplombowania bezpiecznika.
Porankowa Mama: A dlaczego ja mam płacić za coś, co jest winą mojej administracji, która źle nam założyła korki i wyskoczył główny a nie dodatkowy w mieszkaniu?
Konsultant: A o to proszę pytać administrację.

I tym optymistycznym akcentem kończymy część 2 opowieści o bezpiecznikach. Część 3 niebawem, a do tego w kolejnym poście opowiemy, jak to o mały włos nie wskoczył nam do wózka samobójca, którego być może Porankowa Mama wpuściła do bloku i teraz ma wyrzuty sumienia. Kolorowe mamy życie, nieprawdaż?

31 sierpnia 2007

dzień Bloga 2007

Jak obiecywaliśmy jakiś czas temu, dziś - z okazji Dnia Bloga - ujawniamy, co się czytuje w porankowym domu!
Zacznijmy jednak profesjonalnie, od wyjaśnienia, czym jest blog. Otóż, jak podaje encyklopedia dla leniwych, czyli Wikipedia, blog jest to:

Blog (od ang. weblog — sieciowy dziennik, pamiętnik) — rodzaj strony internetowej, na której autor umieszcza datowane wpisy, wyświetlane kolejno, zaczynając od najnowszego. W Polsce istnieje prawie 2,5 miliona blogów, z czego ponad połowa znajduje się na serwerach powiązanych z Onetem - blog.onet.pl, blog.tenbit.pl i blog.pl.

Blogi zazwyczaj posiadają system archiwizacji wpisów, możliwość komentowania wpisów przez czytelników, a także zestaw linków (tradycyjnie umieszczany w bocznej kolumnie): do blogów polecanych przez autora (tzw. blogroll) i innego rodzaju stron WWW. Ogół blogów, traktowany jako medium komunikacyjne, określa się czasem mianem "blogosfery". (...)

Blogi najczęściej mają osobisty charakter i służą jako internetowe pamiętniki. Takie blogi zawierają osobiste przemyślenia, uwagi, komentarze, rysunki, a nawet nagrania, przedstawiając w ten sposób światopogląd autora. (...)

Zgodnie z inicjatywą zaczerpniętą na blogday.org, Dzień Bloga przypada na 31 sierpnia. Tego dnia każdy blogger ma za zadanie napisać wpis a w nim opisać 5 jego zdaniem najciekawszych blogów, które czytuje. Jednak niewielu polskich bloggerów zna i praktykuje ten zwyczaj.

Tyle teorii. Czas na konkrety.
Blogi czytane są w porankowym domu stosunkowo od niedawna. I przyznać szczerze należy, że czytuje je głównie Porankowa Mama, choć niekiedy czyta je na głos tak, by Porankowy Tata mógł się z nimi zapoznać na tyle, by potem wiedzieć, o czym opowiada Porankowa Mama.
Obecnie, lista blogów w zakładce przeglądarki jest na tyle długa, że porankowy komputer głupieje, jak ma otworzyć je wszystkie. Są tam blogi zarówno polskie, jak i zagraniczne, blogi osób znanych i nieznanych. Trudno wybrać 5 najciekawszych, ale jako że tak nakazuje tradycja Dnia Bloga, oto zwycięska 5:

  1. kategoria ZWYCZAJNE-NADZWYCZAJNE: Wawrzyniec Prusky - jest TO blog, który wygrał konkurs na najlepszy blog 2005 (oczywiście w Polsce), a zarazem blog, który pojawił się w porankowym domu jako pierwszy. Blog opowiada dzieje Wawrzyńska i jego rodziny, czyli MŻonki, Dziedzica i Potomki. Lekki, łatwy i przyjemny. Szczególnie zapadła nam w pamięć opowieść o tym, jak Wawrzyniec głowił się nad tym, jaki dźwięk wydaje żyrafa, by móc odpowiednio zaprezentować go Dziedzicowi podczas czytania książki.
  2. kategoria ZNANI LUDZIE: Dziennik Krystyny Jandy - Porankowa Mama zapałała miłością do książki pani Jandy Różowe tabletki na uspokojenie, co zaowocowało pojawieniem się w porankowym domu bloga/dziennika Jej autorstwa. Wpisy mniej lub bardziej regularne zmuszają niekiedy do myślenia, niekiedy porażają też szczerością. Tematyka przeróżna: teatr - polityka - dom. Samo życie. Co tu dużo opowiadać - kobieta z klasą, blog z klasą.
  3. kategoria DZIENNIKARSKIE: Z pamiętnika młodej kucharki - blog autorstwa Szymona Hołowni, którego cenimy za trafne oceny i lekkość wypowiedzi. Treść postów zawsze zmusza do refleksji i dotyczy aktualnych wydarzeń. Nie ukrywamy także, że odpowiada nam światopogląd pana Hołowni.
  4. kategoria BLOGUJĄCA MAMA: Ramblings of a suburban soccer mom - blog Lary ze Stanów, na który natrafiliśmy przypadkowo, ale nie żałujemy. Blog opisuje życie z czwórką dzieci, psem i zapracowanym mężem. Smaczku dodaje fakt, że blogująca pani domu jest pisarką i w międzyczasie usiłuje pisać. Czyta się cudownie i choć Lara zabroniła czytania archiwum, Porankowa Mama już przedarła się przez pierwsze dwa miesiące postów. Blog jest anglojęzyczny.
  5. kategoria NIECO ARTYSTYCZNIE: One day at a time - autorką jest Lynda Walldez, która nie dość, że pisze szczerze o sobie i swoim życiu, to jeszcze okrasza to pięknymi zdjęciami swojego autorstwa. Blog zawiera dużo ciekawych linków i stanowi niezłą inspirację dla początkującego bloggera, jakim jest Porankowa Mama.

Pięć blogów w pięciu kategoriach (kategorie ustaliliśmy sami, żeby mieć punkt odniesienia). Trudno było wybrać, ale się udało. Ograniczenie liczby nie oznacza bynajmniej, że blogów wartych czytania nie ma więcej! Sieć jest nieskończenie pojemna i każdy znajdzie coś dla siebie. A jeśli nie chce Wam się szukać, może spróbujecie zacząć blogować sami? Wierzcie nam, że warto. A o tym, dlaczego warto, napiszemy w następnym poście.
Szczęśliwego Dnia Bloga!

29 sierpnia 2007

opowieść o bezpiecznikach - część I

Prawie jesienny dzień sprzyja opowieściom, więc dziś opowieść o tym, jak to Porankowa Mama spaliła główny bezpiecznik, a potem użerała się z administracją i energetyką... Opowieść jest długa, ale została podzielona na części. Mimo to zalecane jest przygotowanie popcornu i wygodne usadowienie się.

We wtorkowy ranek, jak to zwykle w porankowym domu bywa, Porankowa Mama suszyła włosy pod bacznym okiem Porankowej Panienki, która na widok suszarki dostaje małpiego rozumu. Była godzina 9:00, co oznaczało, że do wizyty w poradni dziecięcej zostało zaledwie 3,5 godziny, a do wizyty długo oczekiwanych gości nieco ponad 7 godzin.
(Dygresja wyjaśniająca i wprowadzająca w temat: w porankowym domu wymieniona została niedawno cała instalacja elektryczna, co zaowocowało pojawieniem się rzeszy bezpieczników / tzw. korków, z których to każdy jest odpowiedzialny za co innego. Porankowa rodzina posiada więc bezpiecznik dla pralki, dla zmywarki, dla ewentualnej płyty grzewczej w kuchni, dla świateł w pokojach, dla kontaktów przy podłodze itd., itp. Do tego, niedawno wymieniono cała instalację elektryczną w bloku - czyli instalację doprowadzającą prąd do mieszkań, a to z kolei zaowocowało pojawieniem się kolejnych trzech korków na tablicy w mieszkaniu (nazwano je "drugim zabezpieczeniem") oraz pięknych automatycznych korków na tablicy na klatce schodowej.)
Wracamy do wydarzeń wtorkowych. Była 9:00 i Porankowa Mama z uśmiechem na twarzy suszyła włosy. Wysuszyła, uczesała i postanowiła schować suszarkę. Chwyciła więc za wtyczkę, wyciągnęła ją z kontaktu i wtem, niespodziewanie, wydostał się z niego błysk, coś strzeliło i tyle porankowy dom widział, bo nagle zrobiło się ciemno. Porankowa Panienka osłupiała, ale nieźle się ubawiła, Porankowa Mama się przeraziła i kopnięciem odsunęła leżaczek dziecięcia z ewentualnego pola rażenia wybuchowego kontaktu, a Porankowy Tata zapytał: "Co zrobiłaś?" (pominiemy fakt, że nie zapytał, czy małżonka jest cała i zdrowa). Wysłuchawszy wyjaśnienia udał się w kierunku tablicy z korkami, stwierdził, że było spięcie i korek wyskoczył, pchnął go na miejsce i uznał, że sprawa jest załatwiona, a następnie skierował kroki do kuchni chcąc dokończyć poranną kawę.
- Jak dobrze, skoro nie jest dobrze? - zapytała Porankowa Mama.
- Co nie jest dobrze? - odpowiedział pytaniem na pytanie Porankowy Tata.
- Nie jest dobrze to, że po włączeniu korka nie świeci się światło w łazience.
- A świeciło się?
- Tak. I powiem ci coś jeszcze - nic się nie świeci. - skwitowała prawie jak Kononowicz Porankowa Mama (przy czym wiemy, że prawie robi wielką różnicę).
- Cholera - skwitował prawie jak każdy Polak Porankowy Tata i udał się na oględziny kontaktu, korków i urządzeń elektrycznych w porankowym domu, które zamarły po niespodziewanym błyśnięciu w kontakcie w łazience. Bacznie się im przyjrzał i doszedł do wniosku, że nie wiedzieć dlaczego padł główny bezpiecznik na klatce schodowej.
- Cholera - przytaknęła Porankowa mama, a Porankowa Panienka nadal miała ubaw, bo nie łapał, o co biega. Porankowy Tata wyszedł zaś na klatkę schodową dokonać oględzin głównej tablicy z bezpiecznikami. Okazało sie jednak, że tablica jest zamknięta i wymaga jakiegoś tajemnego kluczyka...
- Dobra, ubieram się i idę na górę do dziadka (wyjaśniam: na górze, czyli na 10 piętrze mieszka dziadek, który nie jest dziadkiem porankowej rodziny, lecz gospodarzem domu, a przynajmniej oficjalnie pełni taką funkcję, a dziadkiem go zwie porankowa rodzina z racji wieku - przy czym Porankowa Mama zwie go Muchą, bo wygląda jak much i działa też jak mucha w smole).
I Porankowy tata wyszedł... Chwilę później wrócił.
- I co? - zapytała Porankowa Mama.
- Twierdzi, że mamy dzwonić do energetyki, bo on nie ma uprawnień do wymiany bezpieczników.
- Jasne... - z powątpiewaniem stwierdziła Porankowa Mama. - A jesteś pewien, że mamy dzwonić do energetyki a nie do administracji? Ostatnio przecież dzwoniliśmy na ten alarmowy numer administracji.
- Mucha twierdzi, że do energetyki, ale mam go gdzieś, bo pewnie coś kręci. Dzwoń do administracji - oznajmił Porankowy Tata.
Porankowa Mama dodzwonić się nie mogła, bo telefon komórkowy uparcie twierdził, że nie ma takiego numeru. Ubrała się więc i zjechała na parter, gdzie wisi tabliczka z numerami do administracji. Na parterze spotkała panią, która sprząta klatkę schodową i wyłożyła jej całą sprawę. Pani również stwierdziła, że trzeba dzwonić do energetyki, bo to nie jest sprawa administracji (a że sama z tej administracji byłą, to wie, co mówi...). Porankowa Mama wróciła więc do domu i zadzwoniła do owej energetyki, jak jej kazali...

28 sierpnia 2007

ekspres porankowo-winny

Ze względu na to, że:
Porankowy Tata ma nadal urlop, ale ma humor wisielczy, a Porankowa Panienka pełza z prędkością światła i wyżera keramzyt z doniczek i do tego Porankowa Mama ma pisać doktorat, a pisze artykuł o ile ma czas, bo zazwyczaj go nie ma, a poza tym wczoraj spowodowała niechcący spięcie w instalacji elektrycznej, co spowodowało przepalenie głównego korka doprowadzającego energię do mieszkania, a to z kolei pociągnęło za sobą kilkugodzinną walkę z ENEĄ i wspólnotą mieszkaniową, która się nie zakończyła tylko przybiera na sile, a wszystko się rozchodzi o 29,04zł, które porankowa rodzina ma zapłacić za plombę na bezpiecznikach, a płacić nie chce, bo uważa, że to nie jej wina, że źle założono zabezpieczenia zewnętrzne, a do tego pewna Znajoma się obraziła, bo się za jej plecami człek (czyli Porankowa Mama) umawia z inną Znajomą, a potem oczekuje od tej pierwszej znajomej, że jej pożyczy Lesia Chmielewskiej, żeby miała do czytania, w czasie, gdy nie ma czasu (tzn. Lesio do czytania dla Porankowej Mamy, a nie, że Porankowa Mama ma pożyczyć), no i na to wszystko jeśli się dorzuci totalne zmęczenie i zamotanie umysłowe to...
... informujemy, że nie wiemy, kiedy znajdziemy czas na opisanie składnie i ładnie tego, co się dzieje w porankowym domu, więc póki co wybaczcie za brak postów.
A jeśli ktoś bardzo ciekaw, to niech dzwoni bądź przylezie - opowiemy znad kieliszka domowego winka, które właśnie popijamy, bo dziecię poszło spać wcześniej i nam się z życia też coś należy.
A przy okazji pozdrawiamy sąsiadów, którzy o 21:30 przybijają coś młotkiem w mieszkaniu nad nami. Winka? Oferujemy. Makabrycznie słodkie, ale pyyyyychota!

Z poważaniem,
Porankowa Mama w nastroju wybuchowym

p.s. wyjaśniam zatroskanym, że Porankowa Panienka wypiła ponad 220ml kaszki na noc plus 120ml herbatki uspokajającej, po tym, jak zasnęła na stojąco w wannie, a przedtem spać nie chciała, więc summa summarum nie zamierzam jej karmić w najbliższym czasie i dlatego spożywam z radością kieliszek domowego wina - inaczej nerwy mi puszczą i będzie klops.
Bonne nuit à vous toute!

24 sierpnia 2007

kiedy kot w domu... czyli urlop

W Porankowym domu święto, bowiem Porankowy Tata rozpoczął w poniedziałek URLOP!!! Dwutygodniowy urlop! Porankowa Panienka jest z tego powodu bardzo zdezorientowana - oto tata, którego widuje zazwyczaj rano po obudzeniu i popołudniu w czasie swoich zabaw, nagle kręci się po domu w każdym momencie dnia: podczas zasypiania, podczas obiadu, przy sprzątaniu i przy kąpieli...
Porankowy Tata ma urlop, więc zgodnie z przewidywaniem, Porankowa Mama nie ma czasu na nic - na pisanie bloga w obu wersjach językowych tym bardziej. O doktoracie nie wspomnimy w ogóle, choć Porankowy Tata zaczyna wydawać dyspozycje, by zarzucić pisanie czegokolwiek innego na rzecz zajęcia się pracą naukową... Porankowa Mama ma więc doła, bo nie może z siebie wykrzesać motywacji do pracy. W akcie desperacji wzięła i się przefarbowała na rudo. Farbą zmywalną, czyli pół roku potrzyma... W każdym razie dementujemy plotkę, jakoby Porankowa Mama się tak zablogowała, że już nie pisze nic na swoim blogu. Porankowa Mama nie ma teraz czasu nawet na czytanie obcych blogów. Ech, kot w domu, mysz harcować nie może... ;-)
Ale za to dobra wieść jest taka, że Porankowa Panienka zaczyna się samodzielnie przemieszczać. Póki co pełza z prędkością światła odpychając się jedną nogą. Wygląda to przekomicznie, ale jest skuteczne, bo dziecię dochodzi tam, gdzie chce. Problem w tym, że "tam gdzie ono chce" nie zawsze jest zgodne z tym, gdzie porankowi rodzice chcieliby, by poszło. A jak się dziecięciu coś nie podoba to zaczyna żałośnie szlochać i wzbudzać poczucie winy...
A tak na marginesie, Porankowy Tata w ramach relaksu od pracy czaruje w kuchni... Efekty są niesamowite i smakowite. Ktoś zna dobrą i skuteczną dietę? Bo jak tak dalej pójdzie to będzie nam bardzo potrzebna...

Na zakończenie zdjęcie strzelone Porankowej Panience na spacerze, prezentujące sposób, w jaki młoda dama podróżuje (jest to nowo odkryty sposób na to, by dziecię nie "wysiadało" z wózka, jak jest zmęczone i marudne - jeśli nie ma już siły, pada głową w poduszkę i zasypia, a do tego czasu bacznie ogląda świat). Widok ten powoduje, że każdy, kto nas mija, zaczyna się uśmiechać i wyrażać swój zachwyt nad urodą i bystrym spojrzeniem tego cudnego... chłopczyka...
Chyba czas kupić dziecku kokardki i przypiąć na kapelusiku. A na czole dać naklejkę: Jestem dziewczynką!!!


18 sierpnia 2007

Porankowa Mama się zablogowała - rzecz o internecie

Uzależnienia to ostatnio modny temat. Jak dotąd, Porankowa Mama nie myślała o sobie w kategoriach osoby uzależnionej, ale chyba najwyższa pora stanąć przed Wami i się przyznać: zaczynam być lekkim internetoholikiem. Tak kochani, Porankowa Mama jest coraz bardziej uzależniona od internetu, a w szczególności od blogów...
Zaczęło się niewinnie. Znajoma podesłała linka do bloga, o którym niedługo wspomnimy, jako że Dzień Bloga nadchodzi. Blog okazał się być super, więc w porankowym domu zaczęto go czytać codziennie. Potem Porankowa Mama wpadła na pomysł, że można zacząć prowadzić własnego bloga - jako że coraz trudniej jest jej pisać pamiętniki, które prowadziła nieprzerwanie od 1993 roku. Może trudno w to uwierzyć, ale Porankowej Mamie zdecydowanie łatwiej przychodzi przelać myśli na ekran komputera niż na kartkę papieru... Papierowe pamiętniki zostały więc zastąpione blogiem i elektronicznym dziennikomiętnikiem (połączenie dziennika z pamiętnikiem).
Blog się rozrastał i wymagał upiększania. Porankowa Mama przeszukiwała zatem zasoby internetowe w poszukiwaniu widgetów i innych takich. A że zaczęła uprawiać linking, wkrótce się okazało, że znalazła tonę ciekawych stron, które warto odwiedzić. Problem w tym, że czasu miała coraz mniej, bowiem Porankowa Panienka wymaga coraz więcej uwagi, więc liczba zakładek w przeglądarce rosła - zakładek, do których pewnego dnia Porankowa mama miała zajrzeć.
Niedawno Porankowa Mama postanowiła przejrzeć zawartość owych zaznaczonych stron i.. się zablogowała! Ludzie, każdy blog jest wart przeczytania, każdy ma ciekawe linki, na każdym chciałoby się zostawić komentarz... No i zjawisko, jakim jest meme (patrz wersja angielska bloga)... Przecież takich meme jest w sieci całe mnóstwo! I wybierz tu najciekawsze... Czasopochłaniacz!
Porankowa Mama nie daje rady wszystkiego czytać, ale też nie potrafi odejść od komputera. W efekcie spędza przy nim każdą wolną chwilę, którą ma, gdy Porankowa Panienka śpi. No i dzięki temu rośnie góra prania do prasowania, gazety nadal nie są przejrzane, a doktorat mchem porasta... Zorganizowana i uporządkowana Porankowa Mama ginie w chaosie!
HELP!!!
Muszę się ruszyć, muszę ugotować obiad, muszę posprzątać, muszę, muszę, muszę... bo dziecko się zaraz obudzi i będzie po ptakach!!!

16 sierpnia 2007

rzecz o słoiczkach, czyli bądź tu mądry

Nasza rewelacyjna pani doktor - pediatra, a już niedługo i lekarz rodzinny (pozdrawiamy ciepło!) - stwierdziła podczas ostatniej wizyty prawie 6 tygodni temu, że nic nie stoi na przeszkodzie, by Porankowa Panienka zaczęła spożywać względnie normalne jedzenie. Zasugerowała, by początkowo wprowadzić soczki, następnie owoce i warzywa, potem warzywa z mięsem, a na końcu kaszki. Zaznaczyła też, że najlepiej, by dziecię wystartowało od spożywania dań słoiczkowych, żeby mieć pewność, że są to dania przygotowane z dobrych produktów, a jeśli pojawi się alergia, by mieć pewność, że to alergia na dane warzywo/owoc, a nie na chemię w nim zawartą.
Plan wydawał się łatwy. Porankowa rodzina zaopatrzyła się więc w małe słoiczki z marchewką, jabłuszkiem oraz buteleczki z sokiem jabłkowym. Juniorka zajadała ze smakiem nie wykazując objawów alergii. Do menu wprowadzono więc dania dwuskładnikowe: jabłko z marchewką, marchewkę z ziemniakami, a jak nie było negatywnego odzewu na ziemniaki, dziecię dostało ziemniaki z dynią, marchewkę z ziemniakami i dynią itd... No ale jak długo można się żywić marchewką, ziemniakami i jabłkiem (pomijam tu kwestię soczków i kaszek, bo rzecz dziś o słoiczkach)? Porankowa Panienka dostała zatem kurczaka, indyka, cielęcinkę i królika - wszystko w wydaniu słoiczkowym, oczywiście - które jej bardzo zasmakowały, tak że teraz nie che już jeść samych warzyw...
Wracając jednak do meritum, Porankowa Mama obserwując żarłoczność swojego dziecka i z radością odnotowując, że nie widać alergii na jedzenie, a także dbając o finanse rodziny, postanowiła wbrew zaleceniom lekarza gotować czasem obiadki samodzielnie. Porankowa Panienka zjada je z chęcią, Porankowa Mama jest zadowolona i ogólnie wszyscy są szczęśliwi. W czym więc rzecz?
Otóż od czasu do czasu, porankowi rodzice - chcąc sprawić dziecku przyjemność i dorzucić nowy smak - wybierają się na słoiczkowe zakupy. Wydawać by się mogło, że wybór jest duży i łatwo można kupić danie odpowiadające wiekowi i gustom młodego smakosza. Wydawać by się mogło, ale tak nie jest. I jak zwykle wszystkiemu winna Porankowa Mama i jej nałóg czytania etykietek.
Gdyby jednak Porankowa Mama etykietek nie czytała, a Porankowa Panienka nie daj Boże na coś się uczuliła, nikt nie wiedziałby, co jest alergenem. Któż bowiem, kupując marchewkę ze słodką kukurydzą, podejrzewa, że danie to zawiera zielony groszek? Albo że marchewka z ziemniakami to przede wszystkim ryż? Albo że zupka jarzynowa polskiej produkcji robiona jest na bazie soi i zawiera cebulę?
Ze słoiczkami jest problem jeszcze jeden. Każda firma ma inną rozmiarówkę. I tak, dla dzieci w okolicach 5-6 miesiąca życia słoiczki obiadowe zawierają z reguły 190g posiłku. Ale spotkać też można słoiczki 125g. I skąd mamy wiedzieć, ile powinna zjeść nasza mała baba? Kupujemy te większe...
Wczoraj zaś słoiczek z delikatnym rosołkiem z cielęciny z ryżem (bo w końcu Porankowa Panienka ów ryż jada i jak dotąd nic jej po nim nie jest) wprawił Porankową Mamę w zadziwienie innego typu. Ładnie wyglądający rosołek po przelaniu do miseczki do złudzenia przypominał konsystencją krupnik. Porankowa Mama zwątpiła i sprawdziła jeszcze raz, jakie jest wskazanie producenta, co do wieku odbiorcy dania. Na słoiczku wyraźnie widniał napis: od 5 miesiąca. Porankowa Mama zerknęła na zawartość miseczki, zerknęła na dwa zęby Porankowej Panienki i jakoś nie umiała sobie wyobrazić, że tymi dwoma jedynkami można pogryźć cały ryż i kawałki warzyw. Pech chciał, że Juniorka załapała, iż pełna miska oznacza jedzenie i głośno wyraziła swoje zainteresowanie w tej materii. Porankowa Mama eksperymentalnie nabrała rosołokrupnik na łyżeczkę i wsunęła w otwartą paszczę niemowlaka czekając z pewną taką nieśmiałością aż obiad wyląduje na jej twarzy. Porankowa Panienka wpierw się otrząsnęła, ale po chwili przełknęła porcję zupki i rozdziawiła buzię oczekując dalszego jedzenia. Pochłonęła słoiczek w 10 minut i wydawało się, że wszystko jest w porządku.
Wieczorem nie mogła jednak zasnąć. O 2:00 obudziła się z płaczem i pieluchą załadowaną po brzegi. Do 5:00 rzucała się w łóżeczku walcząc z odbijającą się zawartością żołądka. Rano załadowała po raz kolejny pieluchę oddając światu rosołek w niezmienionej postaci. Od tej pory jest dość niespokojna i marudna, nie chce spać (a powinna już zaczynać swoją drugą drzemkę dzienną) ani jeść. Porankowa Mama zwala winę na słoiczek, a raczej na jego konsystencję i domaga się informacji, co takiego było w zawartości zupki, o czym producent zapomniał wspomnieć?

Z nowości dodamy jeszcze, że od wczoraj Porankowa Panienka samodzielnie wstaje bez pomocy osób trzecich, choć z pomocą swojego leżaczko-bujaczka... Nadchodzą ciężkie czasy...

14 sierpnia 2007

linking leworęcznego wykształciucha z gwoździem

Porankowa Mama zaczęła się dezorganizować. Totalnie nie może się z niczym wyrobić i szczerze powiedziawszy, gdyby nie wczorajsza wizyta Porankowego Taty Brata Młodszego vel Szwagra to nie byłoby obiadu. Człowiek ten uratował sytuację dzielnie przejmując stery nad garnkami i serwując kociołek pysznego jedzenia, którego starczy na dwa dni dla całego wojska. W podzięce spędził miły wieczór na generalnej wyżerce słodkości z lodówki. A że porankowi rodzice w wyżerce uczestniczyli, dziś w porankowym domu dzień wielkiej diety, a waga ma zakaz pokazywania się.
Skoro zaś o "dniach" mowa - Porankowa Mama miała wczoraj swoje święto. Jak się bowiem okazuje, 13 sierpnia jest Międzynarodowym Dniem Osób Leworęcznych! (Wybaczam brak życzeń :-) Porankowa Mama odrobiła lekcje i poszperała w sieci w poszukiwaniu wieści o obchodach tego dnia, a teraz ciężko się zastanawia, czy aby na pewno powinna się z tą swoją leworęcznością ujawniać, bo wyczytała, że leworęczni to największa mniejszość na świecie, a z tolerancją dla mniejszość w naszym kraju różnie bywa...
Wracając jednak do dezorganizacji Porankowej Mamy, jest ona efektem powiązania dwóch czynników: Porankowej Panienki, która jest bardzo absorbująca i rozwija się w ekspresowym tempie, oraz niezbadanych zasobów internetowych.
Porankowa Panienka odkryła, że świat jest ciekawszy z perspektywy stojącej i ambitnie odmawia leżenia i siedzenia. Ba, Porankowa Panienka odkryła, że jeśli się porusza nogami, pozycja stojąca jest jeszcze ciekawsza, bo można się przemieszczać. Szkopuł w tym, że Porankowa Panienka nie potrafi jeszcze sama stać (tzn. jeśli się ją ustawi przy czymś to się trzyma i stoi sama, ale trzeba ją asekurować), a o samodzielnym chodzeniu mowy tym bardziej nie ma. Dziecko jest jednak inteligentne i znalazło sobie łosia, a raczej dwa łosie, które służą za trzymacze, pchacze i takie tam ułatwiacze do siadania, wstawania i chodzenia... Porankowa Mama robi więc za łosia i o wykonywaniu w ciągu dnia jakiejkolwiek innej czynności mowy nie ma.
Jeśli jednak jakimś cudownym trafem uda się dziecię uśpić na pół godzinki, Porankowa Mama, chcąc odparować mózg, dopada zazwyczaj do komputera w celu sprawdzenia poczty i wysłania tony wiadomości do członków rodziny i znajomych, a także sprawdzenia nowości na forach internetowych, w których się udziela oraz na blogach, które czytuje. No a jak do tych blogów dotrze, to... uprawia linking, Linking to porankowy neologizm, który określa sposób surfowania po sieci - od linku do linku. Czyli Porankowa Mama trafia na jakąś stronę (najczęściej bloga), czyta, a potem sprawdza, jakie linki się tam znajdują i przechodzi na kolejna stronę, którą przegląda i szuka linków... I tak potrafi jej zlecieć cenny czas. Głupota totalna, do której się niniejszym przyznaję. Dzięki linkingowi jednak na porankowym blogu pojawił się chociażby Meez, który też jest pochłaniaczem czasu... Kółko zamknięte.
Skoro jednak mowa o odkryciach poczynionych dzięki linkingowi, warto zwrócić uwagę na stronę passive-agrresive notes.com (wybaczcie, ale znów dla anglojęzycznych) - strona bardzo inspirująca, a traktująca o tym, w jaki sposób można komuś "delikatnie", acz stanowczo i dosadnie powiedzieć, że to, co robi, nam się nie podoba. Przy okazji można się czasem dobrze pośmiać. Kolejną stroną (bardzo aktualną w tytule ;-D) są rozmowy podsłuchane w Chicago - jak sama nazwa mówi, są to zapisy prawdziwych dialogów, które ktoś gdzieś usłyszał.
To tak w ramach naciąganego usprawiedliwienia się i uzasadnienia, że linking ma swoje dobre strony...

A co poza tym? Tych, którzy ciekawi są wieści z frontu porankowego informujemy, że w ciągu ostatnich dni:

  • Porankowej Panience dokucza rosnąca dolna dwójka, więc jest mega marudna i właściwie nic jej nie pasuje prócz smarowania dziąseł Calgelem, który chyba jej smakuje, bo w dużej mierze go zjada...
  • Porankowa Mama nadal nie posprzątała porankowego gabinetu, mimo że wywaliła większość rzeczy z szafek... Efekt opłakany wpływa tragicznie na jej samopoczucie.
  • Porankowy Tata miał trzy dni wolnego, co przekłada się na trzy dni totalnego chaosu w funkcjonowaniu Porankowej Mamy. W poniedziałek Porankowy Tata zaczyna dwutygodniowy urlop, więc trzymać kciuki... A przy okazji informujemy, że w ramach dwutygodniowego urlopu planujemy odwiedzić dawno nieodwiedzanych znajomych. Zaczynamy negocjacje - jeśli ktoś się chce z nami spotkać, nich da znać! Kalendarz otwarty!
  • Porankowa Mama upiekła kolejny tort - tym razem podwójny biszkopt z kremem maślanym... Tort wzorowany był na torcie Marthy Stewart i mówiąc szczerze, udał się, ale furrory chyba nie zrobił, bo odbiorcy byli dość powściągliwi w wyrażaniu emocji... Fotka być może pojawi się na blogu. Fotka tortu, nie odbiorców tortu, oczywiście. Dodać jeszcze trzeba, że ozdabianie tortu to tylko pozornie prosta rzecz...


I jeszcze jedno. Porankowa Mama informuje, że chcąc być w zgodzie z obowiązującymi trendami, nosi w torebce gwóźdź, co to nie jest gwoździem dosłownie, ale może stać się przysłowiowym gwoździem. Porankowa Mama nosi bowiem w torebce dyktafon. I lojalnie uprzedza, że potrafi go obsługiwać. Nie, żeby od razu coś insynuować, ale wiecie, tak na wszelki wypadek o tym wspominamy... ;-) Wykształciuchy wiedzą, o co biega, prawda?

9 sierpnia 2007

rozmowa prywatna

Dwie rzeczy potrafią ostatnio wyrwać Porankową Panienkę ze snu: szelest rozpinanych rzepów oraz dzwonek porankowego telefonu.
Jedna rzecz irytuje ostatnio Porankową Mamę - telefon, który budzi Porankową Panienkę, a który jest bezsensowny. Właściwie, Porankową Mamę irytuje każdy bezsensowny telefon, czyli ten, który zazwyczaj wyświetla się na ekranie porankowego telefonu jako: rozmowa prywatna.
Dzisiaj świat się uwziął i telefon dzwoni regularnie co kilkanaście minut, z czego tylko jeden był wart odebrania, bo był to telefon od Hetman-Babci z Łazarza. Reszta rozmów wyglądała mniej więcej tak (wybrane):

Rozmowa 1:
głos w telefonie: Dzień dobry, nazywam się Iksińska. Dzwonię z polecenia firmy Takiej a Takiej. Prowadzimy ankietę na temat promocji zdrowia. Czy może mi pani poświęcić chwilę?
Porankowa Mama: Z przyjemnością, ale w tej chwili akurat mam za ścianą wyjące półroczne niemowlę, więc pani wybaczy.
głos w telefonie: Aha...

Rozmowa 2:
głos w telefonie: Dzień dobry. Nazywam się Ygrekowska. Czy mogę mówić z panią Porankową Mamą?
Porankowa Mama: Przy telefonie, słucham?
głos w telefonie: Dzień dobry, mam dla pani wyjątkową ofertę. W niedzielę 19 sierpnia o 15.30 odbędzie się prezentacja wyrobów z kaszmiru w hotelu V******. Chciałabym wysłać pani zaproszenie. Czy będzie pani w stanie przyjść?
Porankowa Mama: A mogę przyjść z półrocznym niemowlakiem?
głos w słuchawce: eeee...
Porankowa Mama: No widzi pani, to raczej nie ma sensu przysyłać zaproszenia.

Rozmowa 3:
głos w telefonie: Dzień dobry, dzwonię z firmy T***D**. Czy mogę rozmawiać z właścicielem telefonu?
Porankowa Mama: Przy telefonie, ale z góry uprzedzam, że pani telefon jest bez sensu, bo nasz rachunek telefoniczny za rozmowy przeprowadzone opiewa zazwyczaj na śmieszną kwotę około 4 zł, której raczej nie są państwo w stanie zmniejszyć. Prawda?
głos w telefonie: eee... a może chociaż jest pani zainteresowana internetem?
Porankowa Mama: Owszem, jestem, ale tym, który już mam.

Rozmowa 4:
głos w słuchawce: Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć, jak powinien pani zdaniem wyglądać wymarzony atlas geograficzny.
Porankowa Mama: (tu długi opis wymarzonego atlasu, bo akurat Porankowa Mama miała wenę twórczą i dobry humor, a Porankowa Panienka tylko otworzyła oko i od razu zamknęła)
głos w słuchawce: Miło mi panią poinformować, że pani wymarzony atlas pojawi się na rynku za miesiąc, a ja dziś oferuję go pani w promocyjnej cenie tylko 299zł. Proszę tylko zdradzić w jakim mieście Pani mieszka?
Porankowa Mama (wykazując się głupotą): Cudnie. Mieszkam w ********.
głos w słuchawce: Wszystko się zgadza. Mieszka pani w ******** na ulicy ******* numer x. Może mi pani zdradzić jaki numer mieszkania?
Porankowa Mama: A moje wymiary też pani zna? Zdecydowanie nie mogę zdradzić pani numeru mieszkania.
głos w słuchawce: A to dlaczego?
Porankowa Mama: Bo mi zaraz przyśle pani rachunek na 299zł za atlas, którego nie chcę.
głos w słuchawce: No ale przecież pani mówiła, że to pani wymarzony!

Rozmowa 5:
głos w słuchawce: Halo! Kto mówi?
Porankowa Mama: O to samo mogę zapytać pana.
głos w słuchawce: Wiesiek?
Porankowa Mama: Pan pyta czy stwierdza?
głos w słuchawce: Dlaczego pani odbiera telefon Wieśka?
Porankowa Mama: Jakiego Wieśka? Odbieram, bo to mój telefon.
głos w słuchawce: A gdzie jest Wiesiek?
Porankowa Mama: A skąd mam wiedzieć? Żadnego Wieśka tu nie było i nie ma.
głos w słuchawce: Bo ja z Ameryki dzwonię. I z Wieśkiem chciałem.
Porankowa Mama: A, jak z Ameryki to za chwilę pan zapłaci majątek na telefon do Wieśka, którego tutaj nie ma.
głos w słuchawce: Dobrze pani mówi. Jak nie ma to trudno.

Kochani, informujemy, że porankowa rodzina przestaje odbierać telefony od Rozmów Prywatnych, więc jeśli ktoś chce się dodzwonić niech wpierw się upewni, czy nie ma zastrzeżonego numeru, który się wyświetli jako Rozmowa Prywatna, albo niech uprzedzi nas sms'em, że za chwilę będzie dzwonić.
A Porankowa Panienka teraz odsypia bezsensowne telefony i biada Wam, jeśli ktoś zadzwoni w ciągu najbliższych dwóch godzin (tzn. do 15.30 przynajmniej).

7 sierpnia 2007

sponge cake zwieńcza dzieło

W porankowym domu panuje atmosfera satysfakcji - ostatnie dwa dni należały bowiem do niezwykle udanych.
Zaczęło się od tego, że Porankowy Tata wczoraj i dziś miał dyżur w klinice na 15, co oznacza, że od rana mógł się całkowicie oddać życiu rodzinnemu i tysiącu spraw, które czekały, aż ktoś się za nie weźmie.
W poniedziałek zatem porankowa rodzina wyruszyła od rana na misję. Misja była dobrze zaplanowana, bo Porankowa Panienka odpadła w ramiona Morfeusza tuż po wyjściu z domu i obudziła się pod drzwiami bloku w chwili, gdy porankowi rodzice szukali kluczy, by do niego wejść.
Wpierw oddano do krawca spodnie, w których jakiś czas temu zepsuł się zamek, ale jakoś nikt nie miał głowy, by go naprawić. Następnie porankowi rodzice dopadli długo wyczekiwany spryskiwacz do oleju, który był w ofercie promocyjnej pewnej sieci marketów - dopadli, bowiem mimo że z założenia pojawili się w sklepie od rana w dniu rozpoczęcia promocji, na półce został zaledwie cztery takie urządzenia... I mimo że kupili wpierw nie ten spryskiwacz, co chcieli, bo chcieli do oleju, a się zgapili i kupili do octu, to i tak bez problemu dało się go wymienić, co się liczy jako kolejny sukces dnia. W markecie Porankowy Tata wypatrzył też komplet stempelków, które nabył drogą kupna, a z czego Porankowa Mama bardzo się ucieszyła, bo ma na punkcie takich drobiazgów hopla (kolejnego zresztą).
Następnie, porankowa rodzina udała się na działkę sąsiadów, gdzie w czasie ich nieobecności zobowiązała się mieć oko na ich króliki (tzn. jednego gigantycznego królika miniaturkę i pięcioro jego (jej) młodych). W drodze na działkę porankowi rodzice znaleźli... zgubiony kilka dni wcześniej but Porankowej Panienki - leżał na chodniku w całej okazałości. Radości nie było końca, szczególnie że kupione buty okazały się za małe
Na działce obyło się bez większych kłopotów, no może poza tym, że Porankowa Mama miała pilnować, by królik nie wyszedł z domku, ale jednak królik okazał się być sprytniejszy i potem Porankowy Tata musiał go gonić...
Po działce przyszedł czas na centrum handlowe, gdzie Porankowa Mama bez kłopotu oddała w sklepie zakupione buty (nie było rozmiaru pasującego na nogę Porankowej Panienki, więc nie dało rady ich wymienić). Z radości porankowi rodzice zaszaleli i po godzinie opuścili centrum handlowe wzbogaceni o dwa radia (jedno do kuchni, a drugie dla juniorki - ale czasy, żeby półroczne dziecko dostawało radio z CD z możliwością odtwarzania mp3...) i umowę sprzedaży ratalnej...
Po powrocie do domu Porankowa Panienka ze smakiem wsunęła całą miseczkę domowego obiadku (wreszcie się przekonała do kuchni Porankowej Mamy!) i przysnęła sobie jeszcze godzinkę po wyjściu Porankowego Taty do pracy.
Wieczorem zaś Porankowa Mama odkryła, że na portalu nasza-klasa czeka na nią wiadomość od znajomej, z którą się nie kontaktowała całe wieki i myślała już, że nigdy się nie spotkają.
O 6.00 dnia następnego, czyli dziś, Porankowa Mama przekazała dziecię Porankowemu Tacie (który wciąż narzeka, że z chęcią wstawałby wcześniej, jak ma popołudniowy dyżur, więc teraz miał okazję) i wyspała się dłużej niż zwykle. O 9.00 porankowa rodzina ponownie wyruszyła na misję - tym razem w kierunku Łazarza, gdzie udało się oddać wreszcie ex libris do wymiany pieczątki (ponad dwa lata po ślubie najwyższy czas zmienić na niej nazwisko, prawda?).
Po powrocie do domu zaś, Porankowy Tata przymocował w końcu (tym razem po roku czekania) progi między pokojami a korytarzem.
Na zakończenie dwóch udanych dni, Porankowa Mama postanowiła zrobić eksperymentalny tort, przy czym nadmienić należy, że akurat ciasta biszkoptowe to coś, co jej dotąd nie wychodziło, a tortów jako takich raczej nie robiła. No i nie dość, że biszkopt o pięknie brzmiącej nazwie hot milk sponge cake III udał się rewelacyjnie (przepis w dziale: porankowa uczta dla ciała) to jeszcze efekt okazał się być powalający - Porankowa Mama wykorzystała bowiem barwniki do ciasta i oszukaną masę marcepanową zrobioną przez Porankowego Tatę, by wytworzyć zielone cudo z motylem i kwiatkiem. Fotka z pewnością zostanie zamieszczona na stronie, bo jest się czym chwalić. Szczególnie, że to pierwszy taki tort.
Tak, satysfakcja z podjętych działań unosi się w porankowym domu.

5 sierpnia 2007

przymusowe techno party i takie tam

Porankowa rodzina - w pełnym składzie - była wczoraj na całonocnym techno party... Impreza skończyła się o 6.00, gdy Porankowy Tata zaczął szykować się do pracy, a Porankowa Panienka postanowiła rozpocząć dzień. Tak, techno party to nie przejaw majaczenia Porankowej Mamy, ale święta prawda.
Wczoraj wieczorem na stadionie piłkarskim, który porankowa rodzina widzi z okien porankowego mieszkania, rozpoczęła się gigantyczna, coroczna mega impreza techno... Do tej pory odbywała się pod zamkniętym dachem w pewnej hali widowiskowo-sportowej, ale w tym roku, za sprawą jakiegoś łosia (bez obrazy), postanowiono zorganizować ją na otwartym stadionie piłkarskim, uprzyjemniając tym samym życie okolicznym mieszkańcom (okolicznym w promieniu setek kilometrów chyba...). I w ten oto sposób, porankowa rodzina przymusowo wzięła udział w całonocnym techno party...
Porankowa Panienka, jako przedstawiciel młodego pokolenia, wydawała się w ogóle nie poruszona dźwiękami dobiegającymi zza okna - zasnęła wprawdzie dopiero koło 22.00, ale przespała noc i ranek powitała wypoczęta. Porankowy Tata, z racji tego, że za młodu słuchał techno do poduszki (sic!), chrapał bez najmniejszego problemu. Porankowa Mama z kolei do teraz słyszy dudnienie i łomotanie, które pozostały w głowie i przypominają jej telewizyjną reklamę środków przeciwbólowych... Porankowa Mama zastanawia się teraz, jak jej młodszy brat potrafił swego czasu jeździć do Kołobrzegu na trzydniowe techno party (jakieś Sunrise, czy coś takiego...) - przecież doznania z przebywania w centrum tej imprezy porównywalne muszą być z doznaniami podczas tłuczenia setkami młotów pneumatycznych bez słuchawek ochronnych na uszach...
Dziś od rana (bądź wczoraj wieczorem, bo po takiej nocy trudno sobie przypomnieć) w tvn24 była mowa o powrocie disco polo i o tym, jak przerażające jest, że młodzi ludzie (studenci) tego słuchają (według Roberta Leszczyńskiego zgłupieli). Z dwojga złego, Porankowa Mama uznała, że wolałaby uczestniczyć w całonocnym disco polo party niż techno party... Ot, zgłupiała... Czyżby?

Porankowy Tata rzucił wczoraj do Porankowej Mamy oglądając wiadomości (ale nie te publiczne ;-), że jakiś tam temat byłby fajny do "tego Twojego bloga". Został naturalnie poprawiony, że blog jest rodzinny, ale prawdą bądź co bądź jest, że blog został zmonopolizowany przez Porankową Mamę (no, ale co ja za to mogę, że Porankowa Panienka jeszcze nie jest piśmiata, a Porankowy Tata jakoś tak weny do pisania nie ma?). Zatem, celem uzupełnienia wiadomości z życia zawodowego Porankowego Taty otwieramy "gabinet osobliwości z frontu Porankowego Taty".
Powszechnie Czytelnikom wiadomo, że Porankowy Tata "niczym weterynarz Fred pomaga chorym zwierzątkom" (przy czym nadmienić należy, że nie jest weterynarzem, lecz fizykiem medycznym - tak, taki zawód istnieje i nawet są takie studia wyższe magisterskie!). Otóż ostatnio zetknął się w swojej pracy z psem, który przybył na... operację plastyczną... jądra... Dokładnie rzecz ujmując, miał mieć wszczepioną protezę jądra... Pies był bowiem rasowy i miał brać udział w wystawach. No cóż... Świat jest bardziej barwny niż można przypuszczać.

3 sierpnia 2007

niepowodzenia i powodzenia

Po niesamowicie miłym wieczorze w towarzystwie Znajomej od Chińczyków i jej Małżona (jak go określa owa Znajoma) nastąpiła względnie przyjazna człowiekowi noc (Porankowa Panienka obudziła się w sumie tylko raz na chwilkę koło północy), a po niej przyszedł dzień, który porankowa rodzina od rana spędziła na poszukiwaniu butów dla najmłodszego członka rodziny.
Buty zostały znalezione, zaakceptowane i zakupione, lecz jutro zostaną odniesione do sklepu, bo są za małe... W sklepie przymierzyć się nie dało, bo Porankowa Panienka zasnęła, a jak się ją obudzi na siłę, to zdecydowanie ma zły humor, czego porankowi rodzice woleli uniknąć. Przymierzyć na śpiąco też się nie dało, bo dziecię miało na nogach skarpetko-buty z dzwoneczkami, których się zdjąć niezauważenie nie dało (wiem, trzeba było myśleć wcześniej...). Porankowa Mama kupiła więc buty na czuja, sugerując się tym, że dwa dni wcześniej zmierzyła nogę dziecku celem przekazania informacji Hetman-Dziadom i wyszło jej, że noga ma 10 cm. Buty, które zakupiono był wyraźnie oznaczone nalepką z informacją, że są na nogę długości 12cm i dla dzieci w wieku 12-18 miesięcy (tak, ta informacja jest bardzo zbieżna z wiekiem Porankowej Panienki, która dopiero co skończyła pół roku, czyli miesięcy sześć, ale pozostawić to należy bez komentarza). W każdym razie na oko i na czuja buty były dobre.
W domu zaś się okazało, że wprawdzie but na nogę Porankowej Panienki wejdzie, ale wpierw należy zdjąć z niej skarpetkę, co się mija z celem. Buty zostały więc zapakowane do kartonika i zostaną jutro odniesione do sklepu z nadzieją, że będzie można je wymienić na większe (dla dwulatków?!?). Sklep jest dobry, więc chyba będzie można.
Skoro już o niepowodzeniach mowa, wczoraj Porankowa Mama postanowiła także, że dziecię dostanie domowy obiadek. Postanowiła i na tym się skończyło, bo Porankowa Panienka i tak dostała danie ze słoiczka, a Porankowy Tata w prezencie przypalony garnek do wyszorowania...

Ale nie tylko niepowodzenia zawitały do porankowego domu. Porankowa Mama przygotowała wczoraj dla gości pyszne bułki razowe z serem - przynajmniej sądzi, że pyszne, bo nikt się nie skarżył, że są niejadalne, a Porankowy Tata zapytał dziś, czy może je wziąć do pracy jako "drugie śniadanie" o 18.00. No, przynajmniej coś się udało. :-)

2 sierpnia 2007

Alojzy szuka kompanów

Nazywam się Alojzy Sowa. Jestem podobno pierzasty i podobno mętnie mi z oczu patrzy, ale budzę sympatię, cokolwiek to oznacza. Mieszkam na grafice w ramce z ciemnego drewna. Ostatnio mój dom przeniesiono do nowego kraju, którym rządzi Porankowa Rodzina, czy jak im tam. Są znośni. Szukam kompanów, którzy zapodziali się gdzieś w drodze. Ot, ciamajdy takie, Teofil i Kleofas. Młodość im do głów uderzyła. W każdym razie, jeśli ktoś ich zobaczy, to niech da znać Porankowej Rodzinie.



Porankowa Mama dostała w prezencie imieninowym Alojzego, na którego punkcie oszalała. Alojzy jest cudny. Porankowa Mama wymyśliła sobie, że gdyby udało się zdobyć więcej Alojzopodobnych okazów, wyglądałyby rewelacyjnie wisząc nad tapczanem w "salonie".
Okazało się, że artystka, która stworzyła Alojzego, podpisała się na grafice - nazywa się Judy Rossouw. Na jej stronie internetowej Porankowa Mama odkryła, że istnieją także Teofil i Kleofas (to sowy nr 4 i 6, Alojzy to ten pierwszy). Niestety, Alojzy został zakupiony w komisie i nie było tam jego kumpli, tak więc Porankowa Mama rozpuszcza wici z nadzieją, że może ktoś ich dopadnie gdzieś na bazarach, ryneczkach czy w sklepie. A jak się okaże, że Teofil i Kleofas nie dolecieli do Polski, to porankowa rodzina rozważy możliwość zakupu prosto od pani Rossouw... Ale niestety, póki co, nie są w sprzedaży... A tak w ogóle, sowy (nie żywe czy wypchane, ale w każdej innej postaci) to kolejny świr Porankowej Mamy. Zbiera je od prawie 10 lat i ma już sporą kolekcję.

A tak na marginesie, Porankowa Panienka nadal przesypia noce, co jej się chwali. Do tego wczoraj pochłonęła cały słoiczek jarzynek z kurczakiem (190g) i smakowało jej jak diabli. Porankowa rodzina zamierza przejść na gotowanie dla dziecięcia, bowiem niedługo zbankrutuje kupując słoiczki.
A żeby tego było mało, Porankowa Panienka zgubiła wczoraj na spacerze but... Ruchliwa gadzina.

Daisypath Christmas tickers