29 września 2012

taxi

Są takie dni, gdy cały misternie opracowany plan dnia rozpada się w pył. Człowiek pakuje wtedy torbę zgarniając do niej cała zawartość biurka, jedną ręką próbuje przytrzymać słuchawkę i wykręcić numer radio taxi, modli się, żeby Bóg czas zatrzymał i galopem pędzi przez korytarz do wyjścia z budynku rzucając wrogie spojrzenie w stronę opustoszałych gabinetów dyrektorskich... (Tak zazwyczaj wygląda pierwsza scena z filmów gatunku komedia romantyczna, nie? Zapewniam jednak, że dziś nie o romansie będzie).

Pędzi taki człowiek, któremu się dzień posypał do drzwi wyjściowych, zębami zapina torebkę, podtrzymuje tonę papierów i zaczyna się rozglądać za taksówką, którą zamówił chwilę wcześniej, a miła pani w słuchawce powiedziała: 5 minut.

Rozgląda się, rozgląda... Mija 5, 10, 15 minut. Szlag człowieka trafia. Angażuje rodzinę w awaryjny odbiór dzieci z przedszkola. Dzwoni do "miłej pani".
- Taksówkarz stoi w korku, ale już do pani jedzie. Granatowy mercedes. Będzie za chwilę - słychać w słuchawce.

No fakt. Może stać w korku. Piątek, popołudnie, trzeba się przebić przez mega plac budowy.

Wreszcie na horyzoncie pojawia się lśniący, granatowy mercedes.

Człowiek do niego wsiada, podaje cel jazdy, a pan kierowca z oburzeniem stwierdza:
- Wie pani jak ja długo do pani jechałem? Ponad pół godziny. I mam teraz tą samą drogą jechać? Ostatni kurs, szkoda i auta i paliwa! Obiad poczeka... - tu była jakaś kontynuacja myśli o obiedzie, spieszących się ludziach i braku poszanowania dla kierowcy...

Nic tylko dać takiemu w mordę i wysiąść. Ale się nie da, bo czas goni.
- Jedź pan - błaga więc człowiek w duchu - i nie narzekaj pan. Przecież panu płacę!

I taksówka rusza...
Prędkościomierz stoi w miejscu, wskazówka ani drgnie... Kierowcy trzęsie się ręka. Człowiekowi przed oczami migają sceny jak z filmu grozy.
- Aniele Boży, miej mnie w opiece. Jedź pan! - aż się chce krzyknąć na głos.

Taksówka jedzie. Jeśli przekroczyła prędkość 20 km/h to tylko w marzeniach. Pieszo człowiek szybciej dotrze!
- To teraz śmigniemy w tą uliczkę i jest pani na miejscu - i skręca w uliczkę z prędkością ślimaczą.

Trzeba jednak przyznać, że atrakcje taksówkowe skutecznie potrafią rozładować stres związany z rozsypanym planem dnia. Mogę spokojnie wrócić do pracy w poniedziałek bez chęci mordowania przełożonych - pioruny przeniosłam na kierowcę.

25 września 2012

znak naszych czasów

Jestem. Matka na pełen etat.

Jasne, że nie taki "prawdziwy", jak mają niektórzy. Phi, toż mój etat to tylko 23 godziny tygodniowo. I dwie z tzw. art. 42. I dwie stałe nadgodziny. I trzy godziny w świetlicy profilaktycznej. W tym wszystkim tylko 9 godzin lekcyjnych z dzieciakami. Phi, toż to łącznie tylko 30 tygodniowo! Luzik. I do tego wolne weekendy, wolne święta, wolne wakacje. Phi! Luzik...

Jestem. W locie między szkoła a przedszkolem.
Przedszkolem, gdzie zajęcia dodatkowe wybrane po raz pierwszy w karierze edukacyjnej młodych, w tym roku się rozjechały godzinowo. Powiedzieć młodej: Gloria, rezygnujemy z twojego sportu, bo matka wyzionie ducha biegając tam i nazad (tak to się pisze?)? Czy może powiedzieć drugiej Glorii: kochana, siedzicie w przedszkolu do oporu, bo nie chce mi się łazić z tobą w oczekiwaniu aż młodsza skończy szaleć na macie?

Jestem.
Rok szkolny też jest. I jakoś tak przeleciał już ten wrzesień koło nosa...

Tak wygląda XXI wiek z perspektywy rodzica.

A z perspektywy dziecka?

Gloria starsza nie chce się spotykać z kumplami z sąsiedztwa - takimi już "dorosłymi", bo szkolnymi. Powód? Nudzi się jak mops, bo szkolniaki tylko siedzą obok siebie i grają na komórkach... A ona komórki nie ma. I mieć nie będzie póki co. Koniec i kropka. Kropka com (to ostatnie to prawdziwy cytat z Glorii...)
Daisypath Christmas tickers