25 marca 2008

Narodowy Dzień Życia...

Wczoraj był obchodzony Narodowy Dzień Życia, który w tym roku przebiegał pod hasłem: Jestem mamą - to moja kariera. Kampania ma charakter kampanii społecznej, nie ma jednej uzgodnionej wersji jej przebiegu i właściwie chodzi w niej o zwrócenie uwagi na pewien problem - problem dyskryminacji kobiet, które są matkami i nie pracują, bo zajmują się domem i dziećmi. Porankowa rodzina w pełni popiera wspomnianą kampanię i zdecydowanie sprzeciwia się wszelakim przejawom owej dyskryminacji.
Informacja o Narodowym Dniu Życia nasunęła jednakże pewną refleksję: otóż, wbrew pozorom, jest jeszcze jedna grupa kobiet-matek, która jest obiektem zaskakujących ataków społeczeństwa. Do tej grupy należy Porankowa Mama. A mowa o kobietach, które po studiach zdecydowały się zarówno na zostanie matkami jak i słuchaczkami studiów doktoranckich a docelowo pracownikami naukowymi. Szczególnie zaś mowa o tych spośród nich, które zdecydowały się na posiadanie więcej niż jednego dziecka...

Kobieta naukowiec/matka traktowana jest jak dziwoląg. Zarzuca jej się, że nie potrafi zrozumieć, na czym polega istota pracy naukowej, że jest nieodpowiedzialna, głupia (bo jak to, w XXI wieku nie potrafi kontrolować swojej płodności?!). Do momentu aż nie ukończy studiów doktoranckich i nie zacznie sensownie zarabiać (bo powiedzmy sobie szczerze, doktorant ma masę obowiązków, zero przywilejów, o prawach nie wspomnimy, dostaje jałmużnę, która nie starcza na nic i jeszcze powinien być wdzięczny, że mu ktoś dał możliwość rozwoju naukowego), dyskryminacja takiej kobiety odbija się też na jej mężu. Przykład: nie tak dawno pewna pani z otwartego funduszu emerytalnego przyszła zaprezentować ofertę swojej firmy porankowym rodzicom. Namolnie usiłowała namówić ich na jakieś ekstra pakiety usług związane z inwestycjami na giełdzie itp. Gdy usłyszała, że w porankowym domu na normalnym etacie pracuje tylko Porankowy Tata, a Porankowa Mama jest słuchaczką studiów doktoranckich, obrzuciła Porankową Mamę spojrzeniem, którego opisywać tu nie będziemy oraz zwróciła się do Porankowego Taty tymi słowami: Kiedy pana żona zamierza rozpocząć normalną pracę i zarabiać na swoje utrzymanie? Nic tylko dosadnie mówiąc, dać w mordę.
W chwili, gdy taka kobieta - przyszły pracownik nauki zachodzi w pierwszą ciążę, życzliwi z jej otoczenia zaczynają zadawać pytania: teraz to chyba zrezygnujesz z tej pracy na uczelni, co? A gdy odpowiedź jest odmowna, patrzą z politowaniem i mówią: no nie wiem, jak ty dasz radę... Paradoksalnie, im bardziej taka kobieta daje radę, tym bardziej agresywne staje się otoczenie. Docinki zaczynają dotyczyć jej ambicji, wykształcenia... Nie daj Bóg, by do tego wszystkiego dziecko "pani magister-przyszłej pani doktor" okazało się być inteligentne, bystre i zdrowe...
Gdy na horyzoncie pojawia się dziecko numer dwa, atakujące otoczenie radośnie zaciera ręce, bo wreszcie kobieta dostała za swoje: wpadła i teraz będzie musiała zrezygnować z tego, co chciała osiągnąć. Nikt nie bierze pod uwagę, że dziecko mogło być zaplanowane, szczególnie zaś, gdy różnica wieku między potomstwem wynosi 1,5 roku (jak to będzie miało miejsce w przypadku porankowej rodziny). Gdy do tego dziecko numer 2 pojawi się przed ukończeniem pisania pracy doktorskiej, nikt nawet nie nastawia się na to, że owa kobieta w ogóle pracę obroni. Można więc jej dowalić z grubej rury, że podjęła bardzo złą decyzję i właściwie powinna teraz rozważyć, co jest dla niej ważne: kariera czy dzieci. Bo jeśli kariera to zdecydowanie należy już teraz podjąć starania o to, by małżonek zrezygnował z pracy i przejął opiekę nad dziećmi. A jeśli dzieci, to cóż... nie nadaje się na naukowca. "Bo przecież nie da się robić kariery naukowej i być matką równocześnie".

Porankowa Mama dobrnęła póki co do etapu opisanego powyżej. Przeżyła opisane ataki, przetrawiła kąśliwe uwagi i nadal uparcie powtarza, że nie zamierza rezygnować z kariery naukowej, a co więcej, nie zamierza - o ile warunki na to pozwolą - pozostać matką wyłącznie dwójki dzieci. Zawsze marzyło jej się bycie profesorem akademickim i matką pięciorga (przy czym zaznaczam: nie chodzi tu o bycie matką pięciorga tylko na papierze i spędzaniu całych dni na tysiącu uczelni, podczas gdy dziećmi zajmują się nianie lub co gorsze, mąż, który zrezygnował z pracy). I jest to wykonalne, trzeba tylko być dobrze zorganizowanym i mieć w głębokim poważaniu tych, którzy myślą inaczej.

Bliższe informacje o Narodowym Dniu Życia: http://www.dzienzycia.pl/new/index.php?rok=2008

24 marca 2008

Jingle Bells Alleluja!

Alleluja!

Święta to jeden z najdziwniejszych okresów w roku. Człowiek marzy o nich, czeka na nie z utęsknieniem licząc, że wreszcie wypocznie. Gdy się zbliża czas świąteczny, człowiek zaczyna biegać jak zwierzę w klatce planując, sprzątając, robiąc zakupy, gotując, piekąc, starając się zorganizować, by wszystko zrobić na czas. I co roku sobie powtarza, że za rok nie da się tak zwariować i przeżyje święta inaczej, bardziej na spokojnie, bardziej duchowo. Jednakże, gdy kolejne święta mijają, człowiek zamiast czuć się wypoczęty i spełniony, marzy o tym, by mieć wreszcie wolne - wolne od jedzenia, od wizyt, wolne od świąt...
Porankowa rodzina w tym roku dała się niestety po raz kolejny nieco zwariować. Efekt? Lodówka pęka w szwach od konkretów, które trzeba będzie zamrozić, bo nie było i pewnie już nie będzie czasu ich zjeść (przy okazji dzięki za przepisy na kremy śmietanowe i masę kajmakową!). Porankowa Panienka snuje się po mieszkaniu ledwie żywa, bo jest zmęczona nagłym przyspieszeniem życia i oszołomiona wzmożeniem kontaktów międzyludzkich. Porankowy Tata... no cóż, wrócił dziś do pracy i pewnie wróci zmęczony bardziej niż zwykle, bo w święta właściciele zwierząt przypominając sobie o ich istnieniu tłumnie odwiedzają kliniki weterynaryjne. A Porankowa Mama? Nie mając sił, by ruszyć się z miejsca korzysta z chwili wolnego i porządkuje zawartość domowych komputerów przerywając to porządkowanie poszukiwaniem informacji o św. Małgorzacie szkockiej.
Święta Wielkiej Nocy same w sobie upłynęły pod znakiem odwiedzin - u rodziców, dziadków, pradziadków, w kościele (uwierzycie, że podczas święcenia potraw zasypał nas grad??). Dzisiaj ciąg dalszy kolędowania. I całkiem na miejscu jest tu określenie "kolędować", bo tegoroczna Wielkanoc przypomina bardziej Boże Narodzenie niż wiosenną sielankę.

***
Przedświąteczne obserwacje spacerowe:
Jak co roku w okresie świąt w dużych supermarketach pojawiają się wolontariusze, którzy smętnie pakują zakupy do siatek licząc, że w podzięce otrzymają kilka groszy na jakiś tam cel. Hmmm... Porankowa rodzina natknęła się na takich wolontariuszy w tym roku. I zanim się zorientowała, jej zakupy zostały poupychane bez ładu i składu do foliowych reklamówek. Czy ktokolwiek myśli o tym, by zapytać klienta, czy: po pierwsze w ogóle chce, by mu zapakować zakupy; po drugie, czy chce, by je zapakować do foliowej reklamówki; po trzecie, czy chce, by były one jakoś logicznie posegregowane? Nie, bo każdemu się wydaje, że człowiek będzie wdzięczny za każdy przejaw "bezinteresownej" pomocy. Dlaczego tylu ludzi usiłuje uszczęśliwić innych na siłę?
No i druga kwestia dotycząca tej samej sprawy: takie akcje w supermarketach to przejaw totalnego braku konsekwencji w wychowaniu. Uczymy dzieci i młodzież ekologii, a potem bezmyślnie każemy im pakować zakupy jak leci do foliowych siatek...
Pilnie potrzebny olej do głowy... Zdecydowanie...

18 marca 2008

zielono mi


Beannachtaí na Féile Pádraig oraibh!
Wprawdzie Dzień św. Patryka był wczoraj, ale z racji wyjątkowo napiętego planu zajęć, życzenia pojawiają się dopiero dziś. Z głębi serca i szczere. Niech szczęście Irlandczyków będzie z Wami, nie tylko w tym szczególnym dniu.

Wczoraj Porankowa Mama w locie między zaskakująco ciekawym zebraniem w pracy od rana, a w sumie udanymi zajęciami dla studentów wieczorem, ambitnie zabrała się do przygotowania "patrykowych mufinek". Porankowa Panienka była całą akcją wyraźnie zainteresowana i z radością siedziała na blacie kuchennym zawzięcie mieszając łyżką w misce z ciastem.
Zapytacie czym są "ptarykowe mufinki"? Otóż, zgodnie z ambitnym planem Porankowej Mamy miały to być mufinki z zielonym kremem z bitej śmietany. Ciastka wyszły jak zwykle rewelacyjnie, co wcale nie jest wesołe, bo porankowa rodzina zaczyna dochodzić do wniosku, że zgubnym jest osiąganie mistrzostwa w pieczeniu ciast i ciasteczek... A zielony krem... No cóż... Ubić śmietanę to nie sztuka, ale zrobić z niej krem z dodatkiem żelatyny to już wyższa szkoła jazdy. Nawet jak się używa cudownego sprzętu firmy T. W efekcie, Porankowa Mama stanęła oko w oko z zielonym, słodkim masłem (nawet smacznym, choć mało apetycznym ze względu na wygląd), które raczej nie nadawało się do nałożenia na wierzch mufinek.
Czy ktoś wie, jak się robi krem do ciast na bazie bitej śmietany??? Tylko proszę nie podsyłać stron www z przepisami niesprawdzonymi - tu idzie o praktyczną stronę wykonania kremu. Jak do diaska dodać tą żelatynę, żeby nie rozwodnić śmietany??? Ech...

Dla relaksu po całodziennym lataniu, a zarazem z racji wyczynów kulinarnych Porankowej Mamy (która w tym pośpiechu i ambitnych planach zapomniała o przygotowaniu sensownego obiadu) porankowi rodzice postanowili wieczorem obejrzeć film "Ratatuj" (trailer amerykański - zdecydowanie lepszy). Polecamy - choć Porankowa Mama robi dziś do niego podejście nr 2, bo wczoraj zasnęła, co z pewnością nie jest dobrą reklamą dla filmu, więc musicie wierzyć na słowo, że zaśnięcie nie wynikało z nudy.

13 marca 2008

dzień jak co dzień

Godzina 20:00 Porankowa Panienka uroczo zamyka oczęta i odpływa do Morfeusza
Godzina 01:00 Porankowa Panienka zaczyna przez sen marudzić
Godzina 3:30 Porankowa panienka budzi się i głośno domaga się zmiany pieluchy oraz butelki z ciepłym mleczkiem
Godzina 5:00 Porankowa Panienka zaczyna wybudzać się na dobre ze snu, ale udaje się ją jeszcze przetrzymać
Godzina 6:00 Porankowa Panienka wyciąga szczebelki z łóżeczka i oczekuje zainteresowania domowników
Godzina 6:30 Porankowa Panienka zdecydowanie domaga się okazania jej zainteresowania i ciągnie śpiącą Porankową Mamę w kierunku kuchni... dzień się musi zacząć, czy człowiek chce, czy nie...

Są jednak pozytywne aspekty tego stanu rzeczy - porankowe damy zaczynają dzień na tyle wcześnie, że ze spokojem są w stanie wysłuchać przy śniadaniu porannych wiadomości w radio, a potem wyjść na spacer w takich godzinach, gdy na ulicach jest jeszcze mały tłok i można bezkarnie człapać się oglądając ptaszki, drzewka i mrówki, a także dostrzegać osobliwości świata społecznego. Bo jakże inaczej nazwać np. ogłoszenie o promocji w sklepie mięsnym, na którym drukowanymi literami widnieje napis: "dziś polecamy Frank Futerki"? A np. zwyczajna karetka na sygnale - powód radości rocznego dziecka: jedzie toto ulicą, robi hałas, zmusza wszystkich do ustąpienia miejsca dając do zrozumienia, że spieszy się ratować komuś życie... A potem staje za rogiem i wypuszcza dwóch ratowników/lekarzy, którzy ze stoickim spokojem, żółwim tempem zmierzają w kierunku bloku mieszkalnego nie okazując, że im się spieszy.
Także wiadomości w radio są źródłem zdziwienia w porankowym domu - kilka dni temu jedna ze stacji ogłosiła konkurs dla użytkowników portalu nasza-klasa (o konkursie Porankowa Mama dowiedziała się dzięki temu, że Porankowa Panienka zaczęła majstrować przy klawiszach głośności radia) na najlepszy kawał, który można zrobić w szkole z okazji Dnia Wiosny... Hmmm... Bardzo pedagogiczna zagrywka. Albo dziś, sensacją dnia jednej ze stacji był udział pana na wózku inwalidzkim w Szansie na Sukces - bo to drugi raz w historii tego programu startuje ktoś na wózku! A statystykę pojawienia się blondynek w tym programie też ktoś robi? Albo panów w okularach? No ale mamy integrację przecież... I uczymy się być tolerancyjni wobec osób niepełnosprawnych...

***
Kapuściński znowu mądrze napisał:
Zachód - wymiana poglądów
Wschód - narzucanie poglądów
Jakież to prawdziwe... I z tą uwagą w pamięci należy się udać w stronę zachodzącego słońca, bo długa droga przed nami...

6 marca 2008

najlepszą obroną jest... dorobienie drugich drzwi

Do porankowego domu ktoś przyniósł zarazę. Wpierw powaliła Porankowego Tatę, ale dzięki kuracji czosnkowo-cytrynowej udało mu się wyjść zwycięsko z tej bitwy. Potem dopadło Porankową Panienkę, która mimo solidnego przeziębienia zachowała dobry humor i być może to spowodowało, że uporała się z zarazą dość szybko. Równolegle z atakiem na Porankową Panienkę, zaraza przepuściła też atak na Porankową Mamę... Walka była długa i zacięta (choć trzeba było zrobić przerwę na mały wypad na badania do nieszczęsnego doktoratu - inaczej się nie dało...) i wydawać by się mogło, że szala wygranej przechyliła się w stronę Porankowej Mamy, ale... ale zaraza zrobiła unik i pewnego pięknego dnia, Porankowa Mama obudziła się w pełni sił, lecz totalnie bez głosu - cios poniżej pasa, bo w przypadku Porankowej Mamy nawet grypa z temperaturą +50 byłaby bardziej znośna niż brak głosu.
Porankowa rodzina miała podejrzenie, kto zarazę przyniósł. Krąg podejrzanych rósł jednak z dnia na dzień, bo z każdą chwilą okazywało się, że w walce z zarazą poległ kolejny członek rodziny, kolejny znajomy, kolejny sąsiad. Frustracja spowodowana chorobowym chaosem doprowadziła jednak do tego, że trzeba było podjąć radykalne środki. W ten oto sposób, porankowa rodzina dorobiła się drugich drzwi wejściowych, dzięki którym jest teraz cicho, ciepło i bezpiecznie.
Dzięki nowemu nabytkowi znacząco obniżył się także poziom frustracji. Nie ma bowiem nic gorszego niż łomot zatrzaskiwanych drzwi od windy w chwili, gdy Porankowa Panienka smacznie zasypia, albo stukotu obcasów o godzinie 5 rano, które wyrywają ze snu okoliczne psy oraz smacznie śpiące dzieci. Teraz owe paskudne dźwięki są tylko wspomnieniem...
Drugie drzwi stanowią też symboliczną obronę przed nieproszonymi gośćmi, przed ich marudzeniem, pretensjami i zaraźliwym nastawieniem z gatunku "to nie ma sensu...", a także przed ich kompleksami, które ostatnio dziwnym trafem leczone są kosztem porankowej rodziny. W porankowym domu zaczyna być wreszcie spokojnie i pięknie. Ech, trzeba było o tych drzwiach pomyśleć na samym początku.
A na marginesie: zastanawiające jest to, że w chwili, gdy Porankowy Tata zamieścił na gadu-gadu informację, że montuje drzwi antywłamaniowe (bo jakby na to nie patrzeć, są to drzwi antywłamaniowe również), wielu znajomych przysłało pytanie: a po co? Hmm, chyba powinniśmy się obrazić ;-) Ale w sumie po co się obrażać? Toż obrażanie się jest teraz takie modne, że aż się niedobrze od tego obrażania robi.

***

Nastrój radości i spokoju, a także obecność nowego członka rodziny zmusiły Porankową Mamę do częstszego odpoczynku, który w dużej mierze polega na zaleganiu na kanapie z książką w ręce. Ostatnio na tapecie jest Lapidarium Kapuścińskiego - cudne i wspaniałe. Z tegoż Lapidarium (s.62) pochodzi cytat dnia:
"Im wyższy postawisz sobie cel, tym bardziej będziesz samotny"

Cytatów będzie chyba więcej, ale ten szczególnie utkwił dziś w pamięci. Niestety, bardzo prawdziwy...
Daisypath Christmas tickers