31 grudnia 2008

front na zakończenie

Porankowa rodzina postanowiła na zakończenie roku popełnić grzech przeogromny i udała się w komplecie do swojego lekarza rodzinnego na generalny przegląd. Nie tak zupełnie bez powodu, żeby nie było, że z nudów po lekarzach chodzi! Porankowi uznali, że przegląd jest niezbędny, gdyż: Porankowy Tata po serii pierwszego od 10 lat antybiotyku nadal rzęzi, Porankowa Panienka w nocy kaszle jak najęta, Porankowej Panieneczce Frida niedługo do nosa przyrośnie (po szczepieniu przyczłapał się katar i tak już został), a Porankowa Mama... z niewyspania i stresu czuje się niemrawo więc tak na wszelki wypadek lekarz powinien ją obejrzeć.
Przed godziną 8 rano Porankowa Mama dodzwoniła się do przychodni i zarejestrowała cztery osoby do Porankowej Pani Doktor. Miła pani w telefonie poinformowała, że rejestruje na godzinę 10:10 i porankowi otrzymują numerki 18 i 19.
O 10:00 Porankowa Mama wkroczyła do poczekalni i od drzwi zdębiała - całe pomieszczenie wypełnione było tłumem dzieci kaszlących, prychających, smarkających, poobijanych, nieuczesanych... Dzieci, które nie miały przy sobie chusteczek do nosa, które nie zasłaniały buzi, jak kaszlały, które obijały się jedno o drugie i generalnie robiły zamieszanie jak na polu bitwy. Dzieci, których mamy siedziały na ławeczkach w kurtkach i wesoło gawędziły o kosmetykach i o tym, jak to drogo wszędzie, mając w nosie to, co się dzieje z ich pociechami.
Po serii głębokich oddechów zaczerpniętych w przedsionku, Porankowa Mama dzielnie przedarła się przez front walk i dopadła okienko rejestracji. Zgłosiła fakt przybycia swojej rodziny i oznajmiła, że MA zarezerwowany numerek. Na te słowa pani z rejestracji wstała, wyszła do poczekalni i głośno stwierdziła:
- Ta pani ma numerek - pokazała na Porankową Mamę. - Przed tą panią wchodzą dwie osoby bez numerka, pani wpuści - tu zwróciła się do Porankowej Mamy - a potem wchodzi ta pani - rzuciła w stronę tłumu sugestywnie wskazując palcem na Porankową Mamę przy słowach "ta pani". - Czy to jest jasne?
Porankowa Mama poczuła się jak przyłapany na gorącym uczynku złoczyńca, bo wszystkie oczy w poczekalni zmierzyły ją od góry do dołu. Pani z rejestracji wróciła do swojego okienka, a w poczekalni zaczęły się dyskusje w stylu: Wygodna, załatwiła sobie numerek, a my tu musimy się o łaskę dopraszać, żeby nas lekarz obejrzał.
Porankowa Mama z przerażeniem w oczach wyszła do Porankowego Taty, zdała mu relację z sytuacji i uznała, że zawezwie rodzinę do środka, jak przyjdzie ich kolej.
Kolej przyszła, w końcu. Po tym, jak jakaś olbrzymia kobieta z równie olbrzymim dzieckiem narobiła zamieszania, że ona ma numerek i ona wchodzi do lekarza w tej chwili, czy to się komuś podoba czy nie. Na pytanie, który ma numerek, oznajmiła, że 20 i weszła - Porankowa Mama uznała, że bić się z kobietą nie zamierza (zresztą i tak przy takiej masie by nie wygrała). Po olbrzymiej pani weszła jedna z mamuś bez numerka - za nią do gabinetu dosłownie wpełzło czworo kaszlących, zasmarkanych, brudnych i poobijanych dzieci (poważnie, zrozumieć można dużo, ale pewnych rzeczy się nie da...).
Porankowi byli już w blokach startowych przed drzwiami pani doktor, gdy wywiązała się kolejna dyskusja - tym razem mama bez numerka uprzejmie choć agresywnie domagała się, by numerkowi wpuszczali tych bez numerka poza kolejnością. Nie wiedzieć czemu, pani zaczęła zwracać się do porankowych rodziców, którzy - mając nerwy na granicy wytrzymałości - uznali, że ich dyskusja nie dotyczy, bo oni teraz wchodzą (co wywołało kolejną falę protestów).

Po pół godzinie gruntownego osłuchiwania, oklepywania, zaglądania w gardła i oczodoły porankowa rodzina opuściła gabinet z naręczem recept i wytycznych. I tak oto porankowe dzieci dostały syropki, Porankowy Tata jakieś kosmiczne tabletki, a Porankowa Mama... cóż, przez najbliższy tydzień będzie grzecznie łykać pierwszy od 15 lat antybiotyk...

W ten oto sposób porankowa rodzina kończy rok 2008. Zwariowany rok pełen niespodzianek i katastrof. Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że 2009 będzie dla porankowego domu łaskawy i da trochę odpocząć od tego wariactwa...

29 grudnia 2008

konspiracja

- Musicie dzisiaj sam-wiesz-co z młodą - rzekła konspiracyjnie Porankowa Mama do małżonka swego.
- Ok - odpowiedział Porankowy Tata i rzucił w stronę plumkającej w wannie Porankowej Panienki - Elżbieto, mama mówi, że musimy umyć głowę!
- Ej! - oburzyła się na boku i po cichu Porankowa Mama starając się odwrócić uwagę Porankowej Panienki, która z przerażeniem w oczach zerkała złowieszczo znad wodnej zjeżdżalni - konspiratorze od siedmiu boleści, nie zdradzaj planów operacji!
- Owa nieeee - stwierdziła stanowczo młoda z wanny i zaczęła wodowanie kaczek (wg pomysłu Cioci od Wielbłądów :) )
- No widzisz, już się połapała.
- Ok. Eluś, Mr Frog poskacze po głowie i będzie chlapał, dobrze? Gdzie jest Mr Frog? Panie Żaba! - Porankowy Tata zmienił nieco ton i zaczął poszukiwania myjki w kształcie żaby.
- Matko jedyna, nie zdradzaj naszego tajnego agenta! - szeptem wrzasnęła w ucho małżonkowi Porankowa Mama - miało być bezstresowo! Może lepiej jej wprost walnij, co zamierzasz zrobić.
- No, przecież powiedziałem na początku, że będziemy myć głowę, to ci się nie podobało...
Konspiracja w porankowym domu zdecydowanie nie jest najmocniejszą stroną.

A żeby nie było, że to Porankowa Mama taka nieomylna jest, to proszę, anegdotka sprzed kilku tygodni.
Porankowi zmienili żelazko. Stare żelazko zamierzali wyrzucić, ale zainteresowała się nim Porankowa Panienka - prasowała usilnie wszystkie koce i poduszki. Porankowa Mama, nie myśląc więc długo, uznała, że dziecko może przez jakiś czas pobawić się żelazkiem na niby - wyjaśniła młodej zasady, Porankowa Panienka je przyjęła, zrozumiała, że to żelazko udawane więc nie będzie gorące, że wolno bawić się tylko nim itd. No ale żeby nie kusić losu, Porankowa Mama postanowiła pozbyć się kabla zasilającego - na wszelki wypadek, bo dziecko wyjątkowo realistycznie odwzorowuje rzeczywistość w czasie zabaw. W rozkojarzeniu porannym poszła więc do kuchni, wzięła nożyczki, ciachnęła kabelek i... w tym momencie ją oświeciło, że patrzą na nią dwa wyraźnie zainteresowane oczęta Porankowej Panienki. Tak, obcięła kabel na oczach młodej.
Następnego dnia dziecko bawiło się przez dłuższą chwilę samodzielnie, podczas gdy Porankowa Mama przygotowywała w kuchni obiad. W pewnej chwili, młoda dama mignęła Porankowej Mamie przed oczami z nożyczkami w ręku.
- Dziecko! Dokąd z tymi nożyczkami? - rzuciła biegnąc przez porankowe hektary w pogoni za Porankową Panienką.
- Tu! - usłyszała w odpowiedzi i ujrzała dziecię, które układało paluszki w uchwycie nożyczek umiejscowionych na kablu nowiutkiego żelazka.
- Ela ciach! - powiedziała radośnie Porankowa Panienka, a Porankowej Mamie pozostało tylko dać sobie samej po łapach za brak myślenia pedagogicznego.

28 grudnia 2008

list do świętego

Drogi Święty Mikołaju vel Gwiazdorze vel Dziadku Mrozie vel Santa, czy jak cię tam jeszcze zwą!

Dziękujemy za prezenty. Szczególnie za te, co to przyniosłeś dzieciakom, tym naszym i tym nie naszym. Jak mniemam, globalny kryzys finansowy Bieguna nie dotknął, bo pod choinkami ledwo się mieściły te piękne paczuszki. A i u znajomych co nieco zostawiłeś...
Dziękujemy za to, że nas oszczędziłeś i nie zasypałeś dziewczynek toną zabawek z reklam. Bo wiesz, my jacyś tacy z innej bajki jesteśmy i nas te tony zabawek (z reklam czy nie) wcale nie bawią. Zresztą, w większości to zabawki na 5 minut i jakieś takie niepomyślane.
Jak już o niepomyślanych zabawkach mowa, św. Gwiazdorze, mam sugestię dotyczącą lalek. Bo widzisz, Porankowa Panienka jest w posiadaniu Baby Annabell - tej, co oczy zamyka, śmieje się, odbija, płacze i mleczko pije (pod warunkiem, że się jej bateryjki włoży, czego nie uczyniliśmy i uczynić nie mamy zamiaru). Widzisz, krasnale w Twojej fabryce pomyślały o wielu rzeczach. Nie wzięły jednak pod uwagę tego, że taką lalę - do złudzenia człekopodobną - dziecko nakarmi paluszkami, które potem po nocach mamusia wydłubuje z otworu gębowego, żeby okruchy nie wpadły do środka mechanizmu. Nie wzięły pod uwagę, że dziecko lalę wykąpie w wannie pełnej wody, że zaaplikuje jej witaminę C w kroplach, po której zostaną plamy, których nie ma jak wyprać... Nie wzięły pod uwagę, że lala będzie miała obcinane paznokcie, a że ich nie widać to dziecko paluszki lali przycina - jak w horrorze... Widzisz, święty, jak się ma lalę łudząco przypominającą dziecko, to się ją jak dziecko traktuje... Szczególnie, jak się ma 2 lata i siostrę do lali podobną... Sugeruję zatem, by nieco przystopować z produkcją lalek coraz to bardziej skomplikowanych i człekopodobnych, a zacząć myśleć nad ulepszaniem tych, co są - żeby takie bardziej praktyczne były.
W imieniu dzieci, męża i swoim, dziękuję raz jeszcze za wszystko, co pod choinką się znalazło i życzę odpoczynku przed kolejnymi świętami!

Porankowa Mama

23 grudnia 2008

Przybieżeli do Betlejem pasterze
Grając skoczno Dzieciąteczku na lirze.
Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi.
Oddawali swe ukłony w pokorze
Tobie z serca ochotnego, o Boże!
Wszystkim pasterzom, czyli Wam, drodzy Czytelnicy,
życzymy bezpiecznej drogi do Betlejem
i szczerego radowania się z narodzenia Pana!
I uwierzcie w końcu, że ta mała dziecina ma wielką moc!

Spokojnego i rodzinnego Bożego Narodzenia!


Porankowa Rodzina

19 grudnia 2008

szczekanie nad ranem

Porankowa rodzina miewa różne szalone pomysły, więc nikogo nie zdziwi fakt, że dziś Porankowi grali w Jasełkach. Konkretnie zaś: Porankowa Panieneczka grała rolę Jezusa (trochę podrośniętego, ale cóż), Porankowa Mama robiła za Maryję, Porankowa Panienka miała rolę pastuszka, a Hetman-Dziad wcielił się w postać Józefa, jako że Porankowy Tata nie jest stworzony do publicznych wystąpień i miał się wyżyć jako fotograf. Jasełka rozpoczynały się o godzinie 9:00 w szkole Hetman-Dziada, która mieści się nieopodal. Żabi skok. No ale...
O 4:00 Porankowa Panienka, jak na czuwającego pastuszka przystało, przetarła (najprawdopodobniej) oczy i zaczęła śpiewać.
- Elucha, idź spać... Środek nocy, kobieto - rzekła Porankowa Mama modląc się w duchu, by dziecię starsze nie obudziło dziecięcia młodszego.
- Idzie, idzie, idzie... Bam! - Dało się słyszeć w odpowiedzi, bo Porankowa Panienka akurat miała wizję reżyserską i zmuszała swoją żabę-przytulankę do odegrania drastycznej sceny upadku ze ściany łóżeczka. Na szczęście po "bam" nastała krótka cisza. Cisza ta nie trwała jednak długo.
- [odgłos jakby szczekania]
- Elka, spać! - mruknęła Porankowa Mama, a dziecko posłuchało.
Około 6:00 to samo dziecko zostało rzucone przez Porankowego Tatę na poduszkę tuż obok głowy Porankowej Mamy. Porankowa Mama uznała, że ma jakieś zwidy i się przeturlała na drugi bok, a tam... a tam napotkała dziecko młodsze rozwalone w rozkosznym śnie jak rozgwiazda. Pogrążona jeszcze w półśnie Porankowa Mama rzuciła w przestrzeń:
- A teraz co znowu?
- A nic, ma katar jak diabli i nie będzie już spać - odrzekł Porankowy Tata i razem z resztą rodziny (poza Porankową Panienką, która zajęła się ubieraniem lali) udał się na jeszcze krótkie widzenie do Morfeusza - bardzo krótkie, bo musiał mieć oko na dziecko (to za karę za ten rosół!)
O 7:38 (dokładnie) Porankowa Mama zerwała się z łóżka dziabnięta w oko przez poważnie zakatarzone dziecko starsze:
- Matko, przecież my za godzinę mamy być w szkole! Gdzie Ulka?
- Pi - odpowiedziała Porankowa Panienka pociągając nosem.
- Jak śpi? O tej porze? Elka, idź obudź siostrę!
Tak, zdecydowanie przejaw miłości matczynej w stronę pięciomiesięcznego dziecka... Porankowa Panieneczka musiała zostać obudzona dość drastycznie, bo wdzięki starszej siostry nie pomogły. W ciągu dwudziestu minut obie porankowe kobiety był gotowe do wyjścia, a Porankowy Tata wraz z niedoszłym pastuszkiem postanowili zostać w domu i leczyć katar.
Była 8:05, gdy Porankowa Mama stanęła pod drzwiami windy. O 8:07 wrzasnęła do Tego-Co-Rosół-Wylał:
- Ta cholerna winda nie jedzie!
Rozkosznie, prawda? Tylko sobie w łeb dać - od rana wszystko nie tak.
- A to szczekanie w nocy było fajne, nie? - rzucił dla odprężenia Porankowy Tata, gdy ubierał buty, by znieść wózek na parter.
- Szczekająca o 4 rano Elka nie jest dla mnie fajna - burknęła Porankowa Mama.
- Jaka Elka? To nie była Elka.
- Jak nie Elka to kto?
- Żaba.
- (Are you kidding me?) Jaka żaba? Nasz Aborygen?
- No. Ale to jeszcze nic, jak podrosną to będą głośniej kumkać!
Że tak zapytam: czy szczekająca żaba może być podstawą rozwodu????

Jasełka się udały, na marginesie. Porankowa Panieneczka vel Jezus była rewelacyjna.
(dopełnienie relacji z Jasełek w komentarzu - autor: Hetman-Dziad)

18 grudnia 2008

rosołek

Dzisiaj miało być o lali, ale o lali nie będzie, bo Porankowa Mama musi pomyśleć, co dać dziecku na obiad. Nie, żeby Porankowa Panienka jadała obiady od święta! Porankowa Mama miała obiad przygotowany (stąd plan, że wolną chwilę poświęci na pisanie) - wczoraj ugotowała rosół i na jego bazie miał dziś powstać sos potrawkowy do kurczaczka... No ale...
- Gdzie jest ten garnek z rosołem? - zawołała rano Porankowa Mama w stronę Porankowego Taty - Schowałeś?
- Jaki rosół?
- No ten, co wczoraj ugotowałam. Był w tym ikeowskim garnku.
- [cisza - złowroga cisza]
- Ej, chyba go nie wylałeś? - Porankowa Mam mówiąc te słowa skierowała wzrok w stronę ociekaczki do naczyń... a tam stał sobie pięknie wypucowany garnek PO rosole. - xxx! ( tu Porankowa Mama zwróciła się do małżonka po nazwisku), ty sobie jaj nie rób! Powiedz, że przelałeś ten rosół do czegoś innego!
- No a skąd miałem wiedzieć, że to rosół?
- No żesz ty! To powąchać nie mogłeś?
- A czy ja mam węch?
No i masz babo placek, rosołu nie ma, obiadu nie ma, humoru nie ma... Kariera Kononowicza kwitnie!
Nic tylko walnąć takiemu...

10 grudnia 2008

3 Aborygenów

Kiedy mężczyzna dzwoni z pracy do domu ot tak sobie, to znak, że coś jest na rzeczy. Tak jak wtedy, gdy wraca do domu i od progu krzyczy: Kochanie, tylko się nie denerwuj!
Z tymi słowami będzie się już zawsze kojarzyć pierwsza Wigilia porankowych - wtedy jeszcze nie - rodziców. W ten sposób Porankowy On przywitał Porankową Oną, a następnie pokazał jej zabandażowaną rękę.
- Bernardyn mnie ugryzł. Ale to nic poważnego.
Jasne, nic poważnego, ale blizny są do teraz... "Nie denerwuj się" zawsze będzie więc powodować wzmożony przepływ adrenaliny i uruchomienie tzw. imaginacyi. Tak jak nagłe telefony z pracy w ciągu dnia.
- Co tam u Was? - zapytał wczoraj Porankowy Tata, ot tak sobie.
- Eeee... A coś się stało? - zapytała Porankowa Mama po tym, jak zdała mu sprawozdanie na zasadzie: wszystko dobrze, tylko Burek zdechł.
- A nic, tak jakby. Dzwonię, żeby zapytać, czy mogę wrócić do domu z trzema lokatorami. Są łagodni.
Matko! Imaginacyja zaczęła działać. Koty, psy, ptaki, węże, pająki, myszki czy może żółwie?
- Mam 3 Aborygenów na odchowanie. Są za małe, żeby je wpuścić do naszego terrarium w klinice, bo duża je może zeżreć...
I w ten oto sposób w porankowym domu od wczoraj mieszka w sumie 4 ludzi i 3 żaby. Rzekotki australijskie, prosto z Australii. Jak dotąd są urocze. Niestety...

3 Aborygenów, jak dotąd bezimiennych.

5 grudnia 2008

refleksja po spacerku

Nawiązując do wczorajszego programu: Dzień dobry TVN odnośnie makaronizmów.
Idzie sobie człek ulicą i co widzi?
Lombarding - w miejscu, gdzie był swego czasu podrzędny lombard.
Red Box Soccer World - na wielkim sklepie, w którym sprzedają piłki i akcesoria do gry w piłkę nożną.
Good climate for talks - na plakacie reklamującym Poznań.
Rettedienst 112 (czy jakoś tak, bo to w przelocie było) - na karetce pogotowia skręcającej do szpitala...
Sale - w oknie każdego sklepu w dużym centrum handlowym.

Hmmm...
Czemu się jednak dziwić, gdy ten sam człek za rogiem kolejnej ulicy spotyka służby bezpieczeństwa ONZ w pięknych niebieskich berecikach?
Ale służby wyjadą, a my za kilka lat i tak będziemy się posługiwać "makaronizmami". Lecz wtedy to będziemy dzieciom opowiadać: once upon a time people spoke Polish in this beautiful country...

2 grudnia 2008

tam, gdzie chodników już nie ma...

A to się Porankowe Kobiety urządziły. Wybrały się dosłownie na koniec świata. Same. Pieszo. Ale od początku.
Porankowa Panienka została skierowana przez Porankową Panią Pediatrę do alergologa. Jako że skierowanie to otrzymała pod koniec października, wizyta sponsorowana przez NFZ raczej nie wchodziła w rachubę. Porankowa Mama słyszała bowiem każdorazowo, że "w grudniu, proszę pani, będziemy robić zapisy. Na marzec". Acha. Trzeba było zatem poszukać alergologa prywatnie.
W porankowym mieście jest jedno znane centrum, do którego swego czasu chadzała Porankowa Mama. Osobiste doświadczenia skłoniły ją jednak do tego, by do owego centrum własnego dziecka nie kierować. Znalazła więc inne, położone w sumie nie tak daleko, z - jak to podali na stronie www - dogodnym dojazdem autobusami kilku linii. Zadzwoniła więc, umówiła Porankową Panienkę do alergologa, który jest zarazem pediatrą i w wyznaczonym dniu pojechały.
No właśnie... Tego dnia Porankową Panienkę jakby coś trafiło i spać w dzień nie chciała. Wizyta u lekarza na 16:30 była więc wizytą w czasie, gdy głowa dziecku zaczynała opadać pod ciężarem wrażeń mijającego dnia. Ale cóż było robić. O 15:30 kobiety wyruszyły na wyprawę.
Autobus elegancko przyjechał o czasie. Drugi, na który trzeba się było przesiąść, też nie kazał na siebie czekać. Szkoda tylko, że w nim widok matki z dwulatkiem na nikim nie zrobił wrażenia i ponad kwadrans obie Porankowe Kobiety stały w przejściu... Widziały przynajmniej dokładnie widoki zza okna, a więc - jak miały nadzieję - zobaczą także straż pożarną, obok której miały wysiąść.
I wydawało się, że zobaczyły. Wysiadły. Ulicy, która według planu na stronie www powinna znajdować się w pobliżu, jednak nie zobaczyły. Tubylec, zapytany od drogę, uprzejmie wskazał palcem hen daleko i stwierdził: "za tymi dużymi światłami... jest przystanek". Tak, wysiadły przystanek za szybko.
- Elżbieto, wskakuj - rzekła więc Porankowa Mama podając dziecku ramię.
Szły sobie dobre dziesięć minut i rzeczywiście trafiły na budynek straży pożarnej. Pięć minut przed umówioną wizytą. A straż, jak to straż, dla dziecka jest wielce interesująca. Szczególnie, jak przed budynkiem stoją dwa wozy, a panowie w pełnym umundurowaniu myją je wodą z sikawek... Pięknie.
- Elżbieto, wskakuj. Nie mamy czasu na flirty z panami w mundurze.
- Papa! Ela tam! - rzuciło dziecię na odchodnym i grzecznie zaczęło dreptać.
Po sporym kawałku, któy przeszły, Porankowa Mama zdecydowała, że musi wziąć córkę na rękę, bo ulicy, na której jest "centrum alergologii" nadal nie widać, a czas goni. Do tego, na dworze robiło się coraz ciemniej.

Zziajana, zdyszana, purpurowa z wysiłku noszenia dwulatki, która gabarytowo i wagowo jest jak czterolatka, Porankowa Mama w końcu wpadła do pokoju, w którym znajdowała się rejestracja.
- Dzień dobry, byłyśmy umówione na 16:30 do dr G. (nie mylić ze słynnym doktorem G z telewizji i afery korupcyjnej). Porankowa Elżbieta.
- Czy córka jest osobą dorosła? - zapytała pani z rejestracji.
- (A czy ja wyglądam na matkę dorosłego dziecka, hę) Nie, proszę pani, córka ma niecałe dwa lata i stoi tu - odpowiedziała urażona Porankowa Mama wskazując pod ladę, gdzie szczerzyło się 16 zębów Porankowej Panienki.
- Aaaaa, faktycznie. Pan doktor poprosi do gabinetu nr 3.

(O 16:50 pan doktor poprosił, dziecię radośnie wkroczyło do gabinetu, zrobiło tam porządek, poddało się dobrowolnie wszystkim badaniom (właściwie to rozebrało się i położyło na kozetce już na wejściu), elegancko pokazało język, kazało sobie zdezynfekować ręce i z rozbrajającą szczerością oznajmiło, że doktorowi brakuje włosów. Po pół godzinie kobiety wyszły z wizją konieczności pobrania krwi w celu zrobienia testów... Testy zrobiono, Porankowa Panienka była bardzo dzielna, wyniki będą za tydzień.)

- Elżbieto, idziemy szukać autobusu - oznajmiła Porankowa Mama po uregulowaniu płatności i ubraniu córki.
- yhyyyyym!
I wyszły. I to był błąd. (vv / / v/ / / / / / / . hggr6 - dopisek Porankowej Panienki :D)

Niedaleko centrum alergologii była dość spora ulica, a po niej wyraźnie sunął autobus - co oznacza niewątpliwie kontakt z cywilizacją. Porankowym Kobietom nie chciało się wracać pieszo drogą, którą przyszły - ciemno, zimno i do tego daleko. Postanowiły iść więc w stronę światła mijającego autobusu. Znalazły chodniczek prowadzący z parkingu sklepu, znajdującego się nieopodal, do przejścia dla pieszych - przejścia z sygnalizacją świetlną, żeby nie było. Przeszły. Znalazły się na chodniku i zaczęły iść w stronę domniemanego przystanku autobusowego. Chodnik się jednak skończyło po ok. 50 metrach, a dalej była ciemność i błoto. Ale wytrwale szły przekonane, że jak autobus jest to i przystanek być musi... Po kolejnych 50 metrach Porankowej Panience skończył się prowiant i zaczęły się plątać nogi, a Porankowa Mama zaczęła przeklinać w duchu. W końcu postanowiła zawołać taksówkę..
- Dokąd przysłać? - zapytała pani dyspozytor.
- Dobre pytanie! Na bank na trawnik. Przy takiej dużej ulicy nieopodal centrum alergologii. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, proszę pani, a jestem z dwulatkiem. Ciemno tu, zimno tu i w ogóle zadupie! - krzyknęła Porankowa Mama do słuchawki nieco przesadnie się irytując. - Przepraszam. Wyszłyśmy z ulicy D. i skierowałyśmy się w stronę ulicy z autami, widzę salon Skody. Wie pani gdzie jestem?
- Jasne. Taksówka już jedzie.
I chwała Panu! A przystanek był... 300 metrów dalej, gdzie chodników już nie ma i pobocza nie ma, i w ogóle... Kononowicz rządzi!!!

17 listopada 2008

Are you kidding me?

Anglojęzyczni używają takiego określenia: "Are you kidding me?", które wprawdzie da się przetłumaczyć na język polski jako: "robisz sobie jaja?" bądź "żarty sobie stroisz?", lecz w wersji polskiej nie ma to takiego uroku i tego dodatkowego "smaczka". Dlaczego o tym mowa? Bo oto ostatnio stwierdzenie "Are you kidding me?" coraz częściej ciśnie się Porankowej Mamie na usta. I znów rzecz rozbija się o drzwi, a raczej o to, kto za tymi drzwiami stoi i w jakim momencie.
Nie tak dawno porankowa opowieść dotyczyła gości przybywających do porankowego domu w najmniej oczekiwanych i najmniej właściwych momentach. W tej materii niewiele się zmieniło. W czym zatem rzecz? Ano w tym, kto staje za porankowymi drzwiami i w jakim celu.
Na przystawkę, weźmy porankowego pana listonosza - na marginesie przeuroczego i przesympatycznego, takiego jak z bajki Listonosz Pat! W jakim celu przychodzi do porankowego domu? W takim, by wyrwawszy Porankową Mamę z kieratu opieki nad dzieckiem (wówczas tylko Porankową Panienką) oznajmić z promiennym uśmiechem:
- Musi Pani spotkać się z Tatusiem. Miłego dnia!
- (Are you kidding me?)
Poważnie, listonosz jak chińskie ciastko z wróżbą... I teraz bądź człowieku mądry, co autor miał na myśli. Co robić w takiej sytuacji? Nic tylko brać za telefon i z bijącym sercem, mając przed oczami najgorsze scenariusze, dzwonić do Hetman Dziada licząc, że ten wyjaśni sprawę, a wyjaśnienie nie będzie zawierało wątków szpital czy kostnica.
- No, był tu u mnie i paczkę dla ciebie zostawił (dla wyjaśnienia: Hetman Dziad pracuje żabi skok od porankowego domu i jest postacią dość znaną w środowisku lokalnym).
- (Are you kidding me?)
Urocze, nieprawdaż?
W każdym razie, takich kwiatuszków jest dużo więcej i co dziwne, w ciągu ostatniego tygodnia zadziwiająco ich dużo.

Kwiatuszek 1:
Jakieś tam popołudnie, gdy Porankowa Mama jest sama w domu z dwójką śpiących dzieci. Kto by się przejmował tym, że bywają pory dnia, gdy nie należy dzwonić dzwonkiem do drzwi jak na alarm? Z pewnością nie pewna pani w czerwonej kurtce (dosłownie: małpa w czerwonym ;) ). Ledwo Porankowa Mama drzwi otworzyła, kobieta zaczęła wyrzucać z siebie słowa szybciej niż karabin. Trudno było dojść do tego, o co chodzi, aż nie padło znane: to teraz pani szybciutko leci po rachuneczek za telefon, a ja raz dwa zrobię z tym porządek...
- (Are you kidding me?) Pani z Tele2, jak mniemam...
- Jakie Tele2? No wie Pani - zupełnie, jakby to była jakaś obelga obruszyła się pani w czerwonym i zaraz dopowiedziała - no dalej, rachuneczek pani daje, bo czas leci.
- Żadnego rachuneczku pani nie zobaczy, jestem zadowolona z tego, co mam i niczego nie będziemy porządkować. Poza tym, wątpię, by mając pakiet telewizja+internet+telefon można było zmieniać warunki umowy jednego komponentu.
- Ma pani pakiet? To czemu nie mówi od razu? To ja dla pani nic nie mam. Do widzenia.
I mapa w czerwonym sobie poszła, a dzieci jak obudziła tak już zostały.

Kwiatuszek 2:
Popołudnie, tym razem oboje porankowi rodzice razem w domu z dziećmi, które wcale nie śpią. Dzwonek do drzwi wpierw odzywa się u sąsiadów jednych, potem drugich. W końcu słychać go też w porankowym domu. Porankowi rodzice patrzą na siebie podejrzliwie i usiłują uzgodnić, czy warto drzwi otwierać, skoro to jakiś "domokrążca". No ale może też być coś ważnego z administracji. Decyzją wspólną Porankowy Tata otwiera... a tam...
- Dzień dobry - jakiś galowo ubrany młody człowiek z plakietką w klapie szeroko się uśmiecha - jestem studentem "czegoś tam wyższego" i w ramach praktyk z komunikacji społecznej sprzedaję dziś płytę z bajkami dla dzieci. Dochód przeznaczony będzie na pomoc dzieciom. Proszę zobaczyć, sąsiedzi kupili. Czy pomoże pan również?
- (Are you kidding me?) - Porankowa Mama wyłoniła się z pokoju wielce zaintrygowana - Czy ja dobrze usłyszałam, że pan nas nawiedza z powodu praktyk? Poważnie? Co to za płyta i za ile ją sprzedajecie?
- Sąsiedzi dają po 20 zł, 95% dochodu idzie na pomoc dzieciom a reszta na produkcję kolejnych płyt.
I w ten oto sposób porankowa rodzina wzbogaciła się o kolejną płytę cd, nawet nie taką złą.
- Jeszcze tylko pana podpis proszę, bo musimy mieć dowód dla prowadzącego zajęcia...
Poważnie...

Kwiatuszek 3:
Przedpołudnie dzisiaj, Porankowa Mama dopiero co wyeksmitowała Porankową Panienkę z Hetman Babą na spacer i zamierzała wykorzystać chwilę, by doprowadzić się do ładu zanim zabierze się za odgruzowanie kuchni. Nie zdążyła... bo oto nagle dzwonek zaczął dzwonić do drzwi jak na alarm. Nie zdążyła także do końca drzwi otworzyć, a już poczuła falę bardzo intensywnego perfumu męskiego (tzn. perfum nawet całkiem fajny, ale w takim natężeniu, że nie był to powiew świeżości, a prawie że opóźniony w czasie podmuch huraganu Emma). Dwóch prawie że Kenów (od lalki Barbie, jakby ktoś nie wiedział) szczerzyło się do Porankowej Mamy, która w duchu miała ochotę zapaść się pod ziemię (na prędce spięte włosy, brak makijażu i strój "roboczy" nie dodają uroku w pewnym wieku... ech... taki los podwójnej mamy, która pisze doktorat i prowadzi dom równocześnie).
- (Are you kidding me?) Słucham?
- Witamy w ten miły poranek - (Are you kidding me?) - przepraszamy, że przeszkadzamy. Chcielibyśmy porozmawiać z właścicielem telefonu.
- Tak się składa, że to ja.
- To wspaniale. Czy przełączyła już pani telefon na linię "jakąśtam"?
- Mam telefon w pakiecie z internetem i telewizją - nauczona doświadczeniem z czerwoną małpą odrzekła Porankowa Mama.
- W takim razie, nasza informacja na niewiele się pani przyda. Przepraszamy za najście i do widzenia!
(Are you kidding me?)

Kwiatuszek 4:
Niedzielne przedpołudnie, porankowi rodzice w domu razem z dziećmi - wszyscy jeszcze trochę chorzy. Dzwonek do drzwi, porankowi rodzice snując się otwierają owe drzwi przygotowani na kolejnego dziwaka, a za drzwiami:
- Dzień dobry, jesteśmy nowymi sąsiadami, wprowadziliśmy się do mieszkania nr xx i chcieliśmy się przywitać. Ja mam na imię X, to moja żona Y, a to to nasz synek Z.
Poważnie, nic tylko szczęka w podłogę i oczy na wierzch. ARE YOU KIDDING ME???????? Tego się nie spodziewaliśmy!
- Nawet nie wiecie, jak nam miło!
I tak zaczyna się nowa przygoda :)

16 listopada 2008

leki

Kiedyś musi być ten pierwszy raz. W porankowym domu panoszy się zaraza - jakieś paskudztwo żołądkowo-jelitowe. Wpierw zaatakowało Porankową Panienkę, która w swym już prawie dwuletnim życiu do tej pory jedynie kilka razy miała jednodniowy katar. Dziecko mutant, poważnie - jednego dnia mega katar, następnego zupełny luz blues. Tym razem było podobnie. W nocy wymioty, w dzień temperatura, kolejny dzień pełne zdrowie. No ale, żeby nie było wesoło, jak zeszło z Porankowej Panienki to się przeniosło na Porankową Mamę. A potem na Porankowego Tatę, któremu na szczęście wybiło tylko w katarze. Porankowej Panieneczki choroba póki co nie tyka (poza chwilową małą temperaturą, która raz dwa zeszła i jest już ok), może dlatego, żę dziecię miesiąc temu dostało ostatnią dawkę szczepionki na rotawirusy? Kto wie...
Niemniej, tam gdzie choroba, tam i leki. A leki dla dzieci to jakiś jeden wielki koszmar.
Porankowa Pani Pediatra zaleciła podawanie całej porankowej rodzinie probiotyków - dorośli w kapsułkach, dzieci w saszetkach do rozpuszczenia w wodzie bądź mleku. Da się jeszcze przełknąć, smaku to nie ma zbyt wyraźnego, więc Porankowa Panienka dzielnie pije dzienną dawkę "mleka z bakteriami".
Ale za to preparat przeciwdziałający odwodnieniu i uzupełniający elektrolity... Masakra! Pudełko, owszem, zachęcające, eleganckie, z ładną rybką na przedzie - w sam raz dla dzieci. Smak za to koszmarny - słono-gorzka woda z aromatem malin gdzieś daleko. Dla dzieci poniżej 6 miesiąca życia preparat ten jest dostępny w wersji bezsmakowej, dla dzieci starszych dostępna jest także wersja bananowa... (to dopiero musi być tragedia!!!).
Pierwsze podejście do spożycia tego środka odbyło się zaraz po powrocie Porankowej Mamy z apteki. Porankowa Panienka została postawiona przed kubkiem z zawartością 200ml wody z rozpuszczonym w środku specyfikiem i dostała instrukcję, że to lekarstwo i trzeba wypić do dna. Dziecko ambitnie wzięło solidny łyk do ust i mina mu zrzedła. Więcej pić nie chciało.
Podejście drugie miało miejsce po powrocie Porankowego Taty do domu. Schemat ten sam, tylko kubek zmieniono. Porankowa Panienka znów wzięła solidny łyk i spojrzała błagalnymi oczętami na rodziców. Cóż było robić. Komisyjnie i niepedagogicznie stwierdzono, że dziecko na odwodnione nie wygląda i pozwolono uradowanemu skazańcowi odejść.
Następnego dnia Porankowa Mama postanowiła zaaplikować sama sobie wyżej wymieniony specyfik. Duszkiem wypiła całą szklankę, po czym uznała, że o ile nie będzie postawiona w sytuacji wyboru między życiem a śmiercią, więcej tego paskudztwa nie tknie.
Czy w trakcie produkcji takich leków nie mogliby zatrudniać testerów smakowych? I pomyśleć, że gdyby Porankowa Panienka wymiotowała dłużej, to by jej trzeba zaaplikować 6 takich saszetek w ciągu 4 godzin.... Zgroza!

12 listopada 2008

gogle

Od pewnego czasu mieszkańcy porankowego bloku doświadczają wieczorami niezbyt przyjemnych koncertów na granicy wytrzymałości słuchu. Dźwięki nie do końca przypominające normalną muzykę niosą się rurami wodno-kanalizacyjnymi przez wszystkie piętra powodując, że niektórzy mieszkańcy zaczynają się zastanawiać nad wezwaniem odpowiednich służb porządkowych. Z żalem i wstydem przyznać się musimy, że wykonawcami koncertów w porankowym domu jest... Porankowa Panienka. Tak, dziecię kochane nad wyraz dostaje ataków szału, gdy przychodzi pora kąpieli połączonej z myciem głowy. No ale dzięki temu dowiedzieliśmy się, że młoda ma niezwykłą pojemność płuc i potrafi swoim głosem szkło tłuc.
Nie wiedzieć dlaczego, Porankowa Panienka całą sobą nie znosi mycia głowy, a dokładniej jej płukania. Tworzenie dziwnych aranżacji ze spienionych włosów jeszcze przejdzie, ale potem... Matko jedyna, zaczyna się wycie. Porankowa Mama już dawno się poddała i oddała dziecię w ręce bardziej cierpliwe a zarazem silniejsze - w ręce Porankowego Taty. Skoro facet radzi sobie w pracy z dzikimi kotami, to i z własnym dzieckiem w takiej sytuacji poradzić sobie powinien.
No i sobie radzi, ale nie zmienia to faktu, że słuchanie błagalnych wrzasków dwulatki wcale nie jest kojące, nawet jeśli wychodzi z tego bez uszczerbku na zdrowiu i z umytą głową. Trzeba więc było opracować plan.
Ale jak to z planami bywa, nie każdy da się zrealizować. Bo planem było kupienie kapelusza do mycia głowy (takiego z dziurą na włosy), ale za diabła go dostać nie idzie. W tych sklepach, gdzie go widziano, już go nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie.
Porankowy Tata wpadł jednak dziś na lepszy pomysł - udał się z dzieckiem do sklepu sportowego i drogą kupna nabył... gogle do pływania marki Speedo (taaa, proszę nie pytać, dlaczego akurat Speedo). Urocze, z niebieskimi wstawkami gogle do pływania. Pierwsze podejście do mycia głowy w goglach będzie niedługo, więc damy znać, jak poszło. Póki co jednak, Porankowa Panienka goglami jest zachwycona i śmiem wyrazić obawę, że dziś wieczorem będzie w nich pływać... w wannie. A potem będzie wycie, bo z wanny wyjść nie będzie chciała.
Skąd jednak pomysł Porankowego Taty? To w tym wszystkim jest najlepsze. Ano z bajki na kanale MiniMini - z bajki przez porankowych rodziców niezwykle nielubianej. Zwie się to Mała księżniczka, czy jakoś tak i dotyczy losów brzydkiej jak noc małej księżniczki, która ma rodziców (króla i królową), którzy są niedobrzy, bo nie chcą jej dawać tego, czego ona chce (tak było chyba w reklamie tej bajki, poważnie!). W każdym razie, księżniczka nie lubiła kąpieli, bo jej woda do oczu ciekła - dostała więc maskę do pływania.
Ciekawe, czy w porankowym przypadku gogle do pływania poskutkują.

8 listopada 2008

zagadki z życia wzięte

ZAGADKA QUASI-KRYMINALNA - WSTĘP:
Bim bom, bim bom. Zegar wybił godzinę 2 w nocy. Noc, czarna jak atrament, otulała śpiące miasto. Gdzieniegdzie słychać było jedynie warkot jadącego auta zwiastujący spieszącego się w nieznane mieszkańca oraz głębokie westchnienia śpiącej duszy.
W starym bloku rozległo się nagle przeraźliwe skrzypienie i dało się słyszeć stłumiony ochrypnięty głos: Maaaaaaa... Głos ten powtarzał nieprzerwanie: Maaaaaa, Maaaaaa... Wtem, wraz z głuchym odgłosem spadającego na ziemię przedmiotu, głos z oddali wybuchł z pełną mocą: Maaaaaaaa! i ucichł. Na długą chwilę.
Zaskrzypiały deski podłogowe. Ktoś nadchodził. Przystanął w drzwiach i zaczął nasłuchiwać. Cisza, potworna cisza ogarnęła dom. Nagle, z ciemności wyłoniła się dłoń, która nerwowo zaczęła uderzać palcami w podłogę. Palce przebierały coraz szybciej w poszukiwaniu tajemniczego przedmiotu. I ponownie rozległo się: Maaaaaa... a po nim: "ooooo! ma!" i odgłos cmokania. W mieszkaniu rozległa się ponownie cisza. Tym razem jednak trwała ona już nieprzerwanie do godziny 6 rano...

PYTANIE-ZAGADKA:
Kto jest bohaterem tej opowieści, czym jest "tajemniczy przedmiot" i o co chodzi z "ooooo! ma!"?

Na odpowiedzi czekamy do końca miesiąca :)

***

Porankowa rodzina chadza ostatnio na spacery "celowane", czyli na spacery, których celem jest załatwianie różnych spraw, a nie spacer sam w sobie. Niekiedy cel spacerów jest tak odległy od miejsca zamieszkania porankowej rodziny, że wywiewa ją na tereny mało jej znane.
Na takich spacerach można natknąć się na niezłe "kwiatuszki". I tak oto, dość niedawno, Porankowa Mama zauważyła w trakcie takiego spaceru reklamę zapraszającą rodziców do zapisywania dzieci do przedszkola... estetycznego. My już wiemy, że nie chodzi o przedszkole, w którym dzieci uczone są, jak się bawić estetycznie - zgodnie z kanonami estetyki dorosłych. Czego zatem uczą w takim przedszkolu?

***

Na blogu, który Porankowa Mama czyta dość regularnie, blogu wyszczególnionym na naszym "blog rollerze", pojawiła się notka tuż po wyborze Obamy na prezydenta USA. Notka, która Porankową Mamę urzekła swą treścią, dlatego pozwala sobie ją przekleić (link do oryginału tutaj):
Crispus Attucks fell so that Rosa Parks could sit, Rosa Parks sat so that Dr. Martin Luther King could march, Dr. Martin Luther King marched so that Barack Obama could run and Barack Obama is running so that our children and grandchildren can fly.
Po jej przeczytaniu, Porankowa Mama się jednak zasmuciła (mimo pięknej treści), bo doszła do wniosku, że niewiele zna osób, które wiedzą, kim byli i z czego są znani ci wymienieni z imienia i nazwiska w tym cytacie. Porankowa Mama pozwoliła sobie na głębszą refleksję, doszła bowiem do kolejnego wniosku, że coraz mniej dookoła jest osób, które - zdawszy sobie sprawę, że nie wiedzą, kim te osoby były i co zrobiły - podjęłoby się trudu poszukania odpowiedzi. Dlaczego? Bo ich to nie intersuje, bo w ogóle by na taki cytat nie zwróciły uwagi...
Mówiąc krótko, ogólna "ogłada intelektualna" schodzi na psy przy czym u wielu osób spojrzenie zamknięte w granicach czubka własnego nosa jak najbardziej się wyostrza... I to jest smutne...

***

A z milszych wieści: przyszła paczka z majtkami! I szczerze, Porankowa Mama jest zachwycona! Fotkę paczki i jej zawartości wkleję, jak zgram zdjęcia z aparatu, a przez wzgląd, że Porankowy Tata odkrywa na nowo grę The Settlers, jest to chwilowo utrudnione...

AKTUALIZACJA - obiecane zdjęcie z zawartością paczki:



26 października 2008

nikto nie je doma!

Generalnie rzecz biorąc w tym miejscu powinny się dziś pojawić setki przekleństw. Bo jak tu nie przeklinać dnia, gdy zmieniamy czas z letniego na zimowy? Niby śpimy dłużej... Tylko jak to wytłumaczyć dwójce dzieci poniżej dwóch lat życia?
Jak wytłumaczyć Porankowej Panience, że o godzinie 5 rano kanał Mini Mini pokazuje tylko śpiącą rybkę i nie ma bajki (tak, porażka pedagogiczna, w ramach opcji: "pomóż mamie" dziecię ogląda rano kilka bajek, żeby Porankowa Mama mogła jednym okiem się jeszcze trochę zdrzemnąć zanim wpadnie w kierat ubierania, przewijania, karmienia, sprzątania, mycia i ogarniania chaosu)? Jak wytłumaczyć, że kąpiel wieczorna o godzinie 18 nie jest najbardziej wskazana? No albo jak jej wytłumaczyć, że pójście spać niekoniecznie MUSI nastąpić w momencie, gdy rybka na Mini Mini idzie spać, tylko że można się położyć do łóżeczka w chwili, gdy nieprzytomna ze zmęczenia głowa opada na stół, czyli o godzinie 19:40 nowego czasu?
Albo, nieco z innej beczki, jak jej wytłumaczyć, że Porankowej Panieneczki nie należy kremować kremem na odparzenie zanim jej się nie wykąpie (pomijamy milczeniem pytanie: jak wytłumaczyć, że nie należy rozbierać młodszej siostry pod nieobecność dorosłego...)? Jak wytłumaczyć, że nie można się żywić wyłącznie suchym makaronem bądź kawą rodzica? Albo jak wytłumaczyć, że dzwonek do drzwi niekoniecznie oznacza, że owe drzwi należy otworzyć? No bo przecież...
... w każdym domu są takie dni, gdy ma się ochotę nałożyć na głowę papierową torbę i udawać, że to nie mój dom i mnie tu nie ma. Trudno sobie to wyobrazić? Proszę bardzo, oto wizualizacja: wyobraźmy sobie, że słyszysz pukanie do drzwi (pomijając opcję: domofon, która to opcja daje nam kilka chwil na ogarnięcie z grubsza bałaganu) akurat w chwili, gdy: twoja głowa ocieka pianą z szamponu, bowiem nie udało ci się jej spłukać w trakcie mycia, bo jedno z dzieci zaczęło wołać, że natychmiast musi skorzystać z toalety, a w tym samym czasie drugie dziecko załadowało pieluchę z takim impetem, że należy je natychmiastowo przebrać i całościowo wykąpać (plus wrzucić pokrycie leżaczka-bujaczka, na którym siedziało, do prania) i dodajmy do tego, że akurat w tej samej chwili stojąca na korytarzu suszarka do prania postanowiła się przesunąć dzięki uprzejmości wybiegającego z łazienki dziecka nr 1 (bez majtek i skarpetek, oczywiście), więc dużym palcem u nogi zahaczasz o nią doznając poważnej kontuzji, a na usta cisną się słowa baaaaaardzo niecenzuralne. Tak, to dokładnie taka chwila.
W takiej chwili właśnie ma się ochotę wywiesić za drzwi kartkę: "nikto nie je doma". Ale jak na złość, starsze dziecko, które przeżywa bardzo bujny rozkwit mowy, postanawia na wspomniane wcześniej pukanie odpowiedzieć otwierając wewnętrzne drzwi i krzycząc: baba!
Cóż więc robić, z jednym dzieckiem bez majtek i skarpetek drącym się baba do osoby za drzwiami, z drugim dzieckiem przewieszonym przez ramię bez pieluchy, bo świeżo po umyciu pupy po wielkiej katastrofie pieluszkowej, z głową w pianie, z palcem u nogi boleśnie kontuzjowanym i z furą niecenzuralnych słów na końcu języka otwierasz te przeklęte drzwi i z najbardziej promiennym uśmiechem, na jaki cię stać, witasz przybysza.
A przybyszem tym jest dwóch panów z firmy sprawdzającej stan urządzeń gazowych i instalacji gazowej, więc nie dość, że trzeba im się pokazać przy drzwiach to jeszcze trzeba ich wpuścić do mieszkania, które akurat znajduje się w maksymalnie niewyobrażalnym rozgardiaszu...

Powyższe jest kompilacją opisów dwóch dni z życia porankowej rodziny. Przykład z panami z gazowni miał miejsce kilka dni wcześniej, na szczęście, bo jakby to wszystko działo się dziś... No ale dziś też nie było najbardziej różowo, bo Porankowa Mama od rana musiała pójść na kilka godzin do pracy, więc Porankowy Tata, sam na sam z córkami, postanowił... dokończyć robienie wina... Matko, nigdy więcej winogron i soku z nich w porankowym domu! Basta!

---
A co do pytania moette z komentarza:

Tort-pszczółka wbrew pozorom jest banalnie prosty do wykonania. Pieczesz dwa okrągłe torty (biszkopt czy co tam wychodzi najlepiej - tu były dwa quasi-biszkopty - przepis na blogu). Wycinasz w tym większym delikatne wklęśnięcie, żeby się ten mniejszy wpasował. Przekładasz ciasta dowolną masą i smarujesz ich wierzch albo dość słodką marmoladą (najlepiej bez kawałków owoców w środku) albo kremem maślanym. Masz teraz dwie bazy do pszczółki.
Pokrycie w kolorach żółtym i czarnym to nic innego jak oryginalny, angielski lukier plastyczny zamówiony przez sklep tortownia.pl - można spróbować zrobić taki lukier samemu, ale wymaga to dużego nakładu sił i cierpliwości, a efekt kolorystyczny nie zawsze jest pożądany, więc polecam korzystanie z gotowego lukru wykorzystywanego przez profesjonalistów.
Zaczynasz od tortu małego - powlekasz go rozwałkowanym lukrem żółtym (genialny instruktaż na YouTube) a następnie z lukru czarnego i białego robisz oczy i buzię. Następnie z rozwałkowanego lukru żółtego układasz na większym torcie pasy. Kolejno, rozwałkowujesz lukier czarny i nakładasz pasy wycięte z niego - pasy czarne muszą nieco nachodzić na pasy żółte, to sekret łączeń. Odstawiasz torty na noc, żeby się dobrze posklejały i "wła la". Następnego dnia wycinasz skrzydełka, odnóża i włosy z wafelka, układasz je pod zsuniętymi ze sobą tortami, a włosy przymocowujesz do głowy... przy użyciu makaronu spaghetti, na końcu któego nakładasz dwie kuleczki z czarnego lukru.
Trudne?

17 października 2008

z porankowej cukierni...

Proszę sobie wyobrazić, że powyższa pszczółka nie leży na papierze do pieczenia oraz że jej poszczególne elementy są ze sobą połączone - tzn. głowa z tłowiem, a kończyny wsunięte są pod spód. I proszę sobie wyobrazić, że czułki są bardziej widoczne. Co otrzymamy? Pszczółkowy Tort!
Tak, ten oto tort opuścił dziś porankową piekarnię domową. Jest to pierwszy tort wykonany na zamówienie przez Porankową Mamę (wspieraną przez Porankowego Tatę) dla "klienta" spoza rodziny.
Chwalimy się zatem, bo uważamy, że jest czym! I mamy nadzieję, że gościom będzie smakował.

16 października 2008

porankowe Alternatywy - finał

Kartka z informacją o naprawie usterek w elewacji nie wzbudziła szczególnego zainteresowania mieszkańców porankowego bloku. Porankowa Mama uznała jednak, że zanim porankowa rodzina podejmie decyzję, czy panów do mieszkania wpuścić czy nie, trzeba z panami porozmawiać. Zadzwoniła więc do pana J., którego numer telefonu zamieszczony był na nieszczęsnej kartce i zadała dwa krótkie pytania. Po pierwsze, kto z kim ustalił termin piątkowy od godziny 7:00 rano. Po drugie, jak panowie zamierzają organizacyjnie rozwiązać sprawę usuwania usterek.
Na pytanie pierwsze od razu usłyszała aż nadto miłą odpowiedź, że panowie przemyśleli sprawę i zaczną od 8:00, "ale jeśli pani woli inną godzinę to się oczywiście dostosujemy"... Nijak nie dało się jednak wyciągnąć od pana, kto z kim nieszczęsny piątek ustalił. Jeśli zaś idzie o organizację akcji "elewacja" to panowie przewidzieli dwukrotne wtargnięcie na balkon, za każdym razem góra 15 minut (sic!) w odstępie 3 godzin, "ale oczywiście, jeśli pani woli trochę później to się dostosujemy".
Porankowa Mama z Porankowym Tatą mieli niezły orzech do zgryzienia. No bo tak: jeśli panów nie wpuszczą to balkon będzie wyglądał jak wygląda, czyli będzie połowicznie pozbawiony tynku. To, co zostało może z kolei w każdej chwili odpaść, a z balkonu się przecież korzysta - nawet zimą, gdy służy jako przedłużenie lodówki na posiłki wielkogabarytowe. Wizja michy z sałatką świąteczną pokrytej tynkiem nie przypadła do gustu porankowej rodzinie, tak jak nie spodobała się wizja Porankowego Taty skaczącego na drabince po balkonie na 6 piętrze... Czyli panów wpuścić trzeba. No ale skoro mają wejść to trzeba się jakoś zorganizować, bo przecież Porankowa Mama nie będzie sama nadzorowała ekipy remontowej mając pod opieką dwójkę dzieci, które same z siebie są nieprzewidywalne. Karmienie, przewijanie, sadzanie na sedes, pilnowanie, żeby Porankowa Panienka nie wysmarowała Porankowej Panieneczki unigruntem i do tego pilnowanie łażących po mieszkaniu panów... Wniosek był jeden, Porankowy Tata musi być w domu od rana a panowie muszą się wyrobić z remontem do godziny 14.
Jak powiedziano tak zrobiono. Balkon naprawiono. I co najdziwniejsze, balkon Pani Jamnikowej też został naprawiony... A do tego, panowie nie pobrudzili nawet kawałka mieszkania i byli bardzo ale to bardzo ugrzecznieni! Czyli jak to zwykle bywa, wiele hałasu o nic...

2 października 2008

porankowe Alternatywy - część III

Porankowa Mama ma dziś wenę twórczą, więc wyjątkowo post nr 2...

kontynuując wątek Alternatyw...

Zgodnie z ustaleniami, Porankowa Mama zadzwoniła do Administracji w celu zwołania zebrania dotyczącego podzielników ciepła na kaloryferach w porankowym bloku. Przedstawiła sprawę miłej pani, która obiecała, że oddzwoni, jak tylko Szef ustali dogodny dla wszystkich termin (dla wyjaśnienia: porankowy blok "działa" na zasadzie wspólnoty mieszkaniowej i to członkowie wspólnoty - a zatem każdy właściciel mieszkania - podejmują decyzje dotyczące bloku; by jednak wprowadzić decyzje w życie, potrzebne są uchwały podejmowane podczas zebrań z przedstawicielem firmy administrującej budynek). Przy okazji, owa miła Pani zaczęła dopytywać Porankową Mamę "o co właściwie chodzi z tą windą, bo tu kilka osób już wydzwaniało, a przecież była kontrola i nic nie stwierdzono"... Porankowa Mama wyjaśniła, pani obiecała, że będą to monitorować i na tym się rozmowa skończyła.
Popołudniu tego samego dnia, akurat w chwili, gdy porankowi rodzice na łeb na szyję lecieli spóźnieni z Porankową Panieneczką na kontrolę do lekarza, oddzwoniono z Administracji w sprawie zebrania. Ustalono, że oczywiście zebranie zostanie zwołane jak tylko wspólnota będzie chciała, jednakże Administracja uprzejmie prosi, by przed zebraniem oficjalnym dogadać się we własnym zakresie czy i na co podzielniki będą zmieniane... "bo wie pani jak wyglądają takie zebrania, emocje biorą górę, każdy każdego przekrzykuje i w sumie ustalić się nic nie da a czas zmarnowany"...
No tak, racja. W kolejny pierwszy wtorek miesiąca Porankowy Tata udał się zatem na spotkanie Rady Porankowego Bloku do piwnicy, by ustalić termin wewnętrznego spotkania w sprawie podzielników ciepła. I znów minęła godzina, dwie a Porankowy Tata jak nie wracał tak nie wracał. W końcu jednak wrócił.
- I co , powiedziałeś im, że musimy wpierw sami się dogadać? - zagadnęła Porankowa Mama
- Ano. I w odpowiedzi wciąż słyszałem, że musimy to zrobić oficjalnie. A ja im na to wciąż, że żona dzwoniła i zanim oficjalnie to wpierw nieoficjalnie.
- A... I na czym w końcu stanęło?
- Muszę na 16 września się przygotować z tematu podzielniki ciepła, bo będę prowadził spotkanie w suszarni...
- A... No to super - powiedziała lekko zdziwiona Porankowa Mama i zapisała w kalendarzu datę.
Porankowy Tata z tematu się przygotował, popisał maile do firm produkujących liczniki, do firm odczytujących liczniki i takich tam. Zbliżał się ów 16 września...
Z kolei 15 września wieczorem miało się odbyć spotkanie w kościele w sprawie Chrztu św. Porankowej Panieneczki. Mowa o tym nie bez przyczyny, bowiem okazało się, że Porankowa Rodzina została wprowadzona w błąd - spotkanie odbyło się półtorej godziny wcześniej niż im powiedziano...
- Księże proboszczu, da się to jakoś załatwić?
- Przyjdźcie jutro o tej samej porze. Zrobię Wam nauki indywidualne.
- Super! Będziemy!
No ale w drodze do domu Porankową Mamę olśniło: jutro jest zebranie w sprawie podzielników! o 20:00! Bomba...
O godzinie 19:55 16 września porankowi rodzice wyszli z kościoła, Porankowy Tata punkt 20:00 stanął przy windzie i wjechał nią na 10 piętro, gdzie znajduje się suszarnia. Wrócił po prawie 3 godzinach...
-I... - zaczęła niepewnie Porankowa Mama czekając w napięciu na opowieść o wynikach spotkania.
- Ujmę to tak: dupa. Nic nie ustalono, bo się nie dało. W suszarni są jakby trzy sektory przedzielone kratkami. W pierwszy stanęło szefostwo plus ja. Za kratą, w drugim, psiapsióły i plotkary, na tyle w trzecim sektorze stanęli krzykacze i pieniacze - jak na meczu! Każdy z każdym gadał i każdy na każdego się darł. W połowie prawie wszyscy wyszli... Ale umówiłem się na piwo z sąsiadami.
- W sprawie podzielników?
- Nie, tak towarzysko...
- A... Więc na czym stoi?
- Zebranie się odbyło, wyślemy więc pismo do Administracji, że podzielniki mają być zmienione. Koniec. A windę ponoć naprawili - było przebicie między 7 a 8 piętrem...
- A o elewacji była mowa?
-Nie...
Uff... Sprawa podzielników jest więc prawie na wykończeniu, winda naprawiona, a elewacja... Cóż, elewacja wróciła sama jak bumerang w niedzielę 28 września, gdy na tablicy ogłoszeń porankowego bloku zawisła taka kartka:

koniec części III

kot w worku z majtkami

No i "wła la"! Wyszło szydło z worka, jeśli idzie o fikuśne galoty.
Wczoraj w skrzynce pocztowej Porankowy Tata znalazł list adresowany do Porankowej Mamy z napisem: przesyłka reklamowa.
Porankowa Mama otworzyła i zaczyna czytać:
"Droga Klientko, dziękujemy za rozmowę telefoniczną z dnia 24-09-2008 jak i za złożone zamówienie. Tak, jak obiecaliśmy, wkrótce wyślemy do Ciebie powitalną ofertę M*****..."
- M*****! Teraz już przynajmniej wiemy, jakie majtki oferowali przez telefon! - łypnęła okiem na adresata u góry strony i tam stało jak byk: M***** Lingerie Exclusive z adresem w Szwajcarii (na marginesie, listownik kserowany, a raczej drukowany z jakiegoś programu do tworzenia korespondencji na drukarce marnej jakości...)
- Ty czekaj, przesyłkę powitalną? W czym oni Cię witają? - zapytał trzeźwo Porankowy Tata
- powitalna.. rzeczywiście... chwila - Porankowa Mama zaczęła czytać dalej. - bla bla bla, twierdzą,że mają bieliznę łączącą klasyczną elegancję i szykowną zmysłowość, taaaaa, gacie w kolorze jesieni, potwierdzają powitalną ofertę 3 par fig lub stringów za jedyne 15zł plus 9,90zł za przesyłkę... O....
- Co o...?
- O... cholera - czytała dalej:
"Następnie, co 2 miesiące będziemy Ci wysyłać nową specjalną ofertę 3 modeli fig lub stringów, do wyboru, w cenie 62,90 plus 9,90zł koszt wysyłki (...) wcześniej jednak, każdy nowy model bielizny będziesz mogła zobaczyć na ulotce, którą wyślemy do Ciebie wraz z przesyłką"
- no i masz... - bąknął Porankowy Tata
- czekaj, ale jest wyjście awaryjne!, bo oto napisali tak:
"jeśli postanowisz nie skorzystać z aktualnej oferty, poinformuj nas o tym, a w następnej przesyłce otrzymasz samą ulotkę"
- czyli nie muszę kupować majtek za każdym razem, ale jak mi się spodobają i jak będę miała ochotę. Uff.... Witamy w świecie galotów ekskluzywnej marki M*****! podpisano Biuro Obsługi Klienta. Faktycznie, ekskluziv, nawet faksymilki prezesa nie wstawili...

Tak się ma sprawa z fikuśnymi gaciami. Ukryty kot wyszedł z worka. Bo tak szczerze, kto teraz czytuje takie przesyłki reklamowe? Tylko oszołomy z gatunku Porankowej Mamy. A reszta, co to nie czyta, będzie zaskoczona, jak do domu za dwa miesiące przyjdzie kolejna partia bielizny tym razem za 62,90 plus koszty wysyłki.

23 września 2008

kup pani fikuśne gacie

Numer telefonu komórkowego Porankowej Mamy z różnych względów jest rozdawany różnym ludziom i instytucjom. I ci różni ludzie i instytucje czasem do Porankowej Mamy dzwonią. W różnych sprawach - niekoniecznie związanych z pracą Porankowej Mamy. Przykładowo wczoraj. "Numer prywatny" wyświetlił się na ekranie owego telefonu akurat w chwili, gdy Porankowa Mama miała chwilę wolnego. W słuchawce zabrzmiał dziewczęcy głosik:
- (jakiś tam wstęp). Chciałabym porozmawiać z panią na temat damskiej bielizny. Czy ma pani chwilkę?
No cóż było robić, raz można, więc Porankowa Mama wyraziła zainteresowanie rozmową o damskich galotach. Rozmowa potoczyła się tak jak zazwyczaj. Pytano o to, czy jest jej znana taka a taka marka (nomen omen tak niewyraźnie powiedziano nazwę, że Porankowa Mama do teraz nie wie, co to za twór - zaczyna się na M i jest ze Szwajcarii, a w testach jakościowych pobił ponoć Triumpha i Atlantica... wierzyć w to?), jaką kwotę wydaje zazwyczaj na zakup majtek, czy stawia na jakość czy na ilość (poproszę kilogram majtek, mogą być bez koronki :D )... No i w końcu padło: czy byłaby pani zainteresowana zakupem fig firmy (tu ta marka nie do zrozumienia) w promocyjnej cenie 24,90 za 3 sztuki? Cena normalna tych 3 sztuk wyniosłaby 120zł, my dziś proponujemy je tylko za 24,90 razem z kosztami wysyłki...
I tu Porankową Mamę zatkało. Po pierwsze, kto przy zdrowych zmysłach kupi bieliznę przez telefon? Po drugie, kto przy zdrowych zmysłach sprzedaje 3 pary DOBRYCH majtek w cenie nawet nie jednej sztuki? No i jak na kobietę przystało, Porankowa Mama zaczęła doszukiwać się przysłowiowej dziury w całym. Pani po drugiej stronie kabla była jednak przygotowana na większość pytań z serii "a dlaczego.." i rzeczowo udzielała wyjaśnień rozpoczynając je od: "rzeczywiście, większość pań zastanawia się, dlaczego..." (zawsze zastanawiało Porankową Mamę, kto i w oparciu o co układa te wielkie przewodniki dla telemarketerów - przewodniki, w których jest odpowiedź na KAŻDE pytanie...).
- Da się pani zatem skusić na zakup 3 par naszych majteczek? (matko! to określenie w odniesieniu do damskiej bielizny zawsze budzi w Porankowej Mamie niezbyt pozytywne skojarzenia... o ile zdrobnienia zazwyczaj są przyjemne dla myśli i ucha, o tyle "majteczki" nie koniecznie).
- Dać bym się dała, ale wie pani, kupowanie bielizny, której się nie widziało na oczy jest dość ryzykowne. Poza tym, jak mam dobrać rozmiar, skoro każda firma ma inną rozmiarówkę?
Po kolejnych minutach wyjaśnień, gdzie okazało się, że przesyłka z majtkami płatna jest po kilku dniach od jej otrzymania, po tym, jak klientka uzna, że to jest to i pasuje, Porankowa Mama doszła do wniosku, że nic nie ryzykuje kupując w ciemno na takich zasadach.
- Bardzo się cieszę - rzekła pani w słuchawce. - Proszę zatem powiedzieć, czy wolałaby pani standardowe figi czy fikuśne stringi?
I tu Porankowa Mama opadła głową na blat stołu, przy którym siedziała. Oczami wyobraźni widziała markowe, szwajcarskie FIKUŚNE stringi w postaci 3 sznureczków za JEDYNE 24,90 - oczywiście w rozmiarze mniejszym niż normalnie nosi, bo "rozmiarówka szwajcarska wypada nieco większa od polskiej".
- Zdecydowanie standardowe figi. Z fikuśnością wolę nie ryzykować, nawet za 24,90.
- Dobrze. A czy woli pani majtki w kolorach jesieni czy miks kolorów wybrany przez firmę?
I tu ponownie oczami wyobraźni Porankowa Mama zobaczyła 3 sztuki markowych, szwajcarskich standardowych fig w kolorze szarym, burym i gaciowym (poważnie, jest ponoć taki kolor!). Na szczęście pani w słuchawce wyjaśniła, że chodzi o kolory: ecru, malinowy i wrzosowy.
Po wymianie uprzejmości padło wreszcie ostateczne stwierdzenie "a teraz proszę panią o potwierdzenie tożsamości i danych do wysyłki", przy którym Porankowa Mama zazwyczaj ucina rozmowę, bo wtedy zdaje sobie sprawę z tego, że podawanie danych osobowych przez telefon obcym ludziom nie jest najmądrzejszą rzeczą. Ale... ale w tym wypadku pani sprzedająca majtki zaczęła sama dyktować dokładne imię i nazwisko Porankowej Mamy oraz jej adres, łącznie z kodem.
- Zgadza się. Mogę zapytać jednak, skąd ma pani moje dokładne dane osobowe?
- Rzeczywiście, większość pań zastanawia się, skąd mamy ich dane. Otóż, niedawno wypełniała pani w szpitalu położniczym ankietę dołączoną do niebieskiego pudełka (to takie pudełko z próbkami dla noworodka i mamusi). Nasza firma bierze udział w tym projekcie i oferta skierowana jest do właśnie do nowych mam.
Wyobraźnia Porankowej Mamy zaczęła znowu działać, bo oto zobaczyła markowe, szwajcarskie, standardowe figi w kolorach jesieni w rozmiarze MAMA SIZE. Postanowiła jednak nie wycofywać się z zakupu, bo przecież dzięki niebieskiemu pudełku i wypełnieniu ankiety dostała do domu już wiele bardzo fajnych rzeczy dla obu dziewczyn: próbki mleka, słoiczki z obiadami, kremy i inne kosmetyki, pieluchy, śliniaczek... Może i te galoty nie będą takie złe? Nareszcie ktoś pomyślał nie tylko o dziecku, ale też o mamie.

14 września 2008

króciutko i w locie :-)

Porankowa Mama postanowiła zajrzeć do statystki odwiedzin bloga celem podejrzenia, kto czytuje jej wypociny i się zdziwiła, bo znalazła linka do swoich opowieści na forum internetowym maluchy.pl... A to ciekawe... Zresztą, tu jest link do dyskusji z linkiem: maluchy.pl
Żabowaty tort zyskał uznanie. Miło!
A jeszcze milej się zrobiło, jak Porankowa Mama zajrzała na bloga Cleo - całkiem przyjemny kawałek do czytania :-)

5 września 2008

porankowe Alternatywy - część II

Nadszedł wreszcie ów piątek, kiedy to o godzinie 17 miało się odbyć spotkanie z ekipą remontową. Koło godziny 15 Porankowa Mama stanęła przypadkiem na balkonie i przypadkiem zauważyła, że na balkonie u sąsiadów piętro wyżej stoi... ekipa remontowa i ogląda efekty swojej pracy sprzed 2 lat. W te pędy Porankowa Mama dopadła więc swój telefon komórkowy i wysłała małżonkowi sms'a: jeśli jeszcze nie jesteś w drodze do domu to się spiesz! faceci od elewacji chodzą! mam ich wpuścić?
Jak to zwykle w takiej sytuacji bywa, sms z odpowiedzią nie doszedł na czas, a panowie budowlańcy zastukali do porankowych drzwi akurat w chwili, gdy Porankowa Panienka wstała z nocnika tuż po obudzeniu się (czyli w piżamie), a Porankowa Panieneczka wisiała przewieszona przez brzeg umywalki i była myta po pieluszkowej katastrofie... No ale... Porankowa Mama postanowiła, mimo wszystko, dzielnie zmierzyć się z ekipą remontową sama i wpuściła owych panów na balkon, zastrzegając, że mogą tylko oglądać - bez podejmowania jakichkolwiek prac. Panowie balkon obejrzeli, odłupali kawał tynku, pomruczeli i stwierdzili, że zaraz wrócą i to naprawią... Tak...
W efekcie dyskusji, w której to Porankowa Mama kategorycznie mówiła "nie" remontowaniu balkonu bez stawiania rusztowania, a panowie upierali się, że to zajmie tylko godzinkę (sic!), ustalono, że: ekipa remontowa nie została w ogóle poinformowana o usterkach, które ma naprawić - przyjechali tego dnia w celu pomalowania odłażącej farby i tyle; o zebraniu nic nie wiedzą, a także, że Porankowa Mama jest pierwszą osobą, która jakikolwiek sprzeciw stawia... Po 30 minutach panowie wyszli zostawiając: tonę gruzu na balkonie i na okolicznych krzakach (dobrze, że nikt nie dostał tym tynkiem w głowę, jak ów tynk frunął z VI piętra...), Porankową Mamę w totalnej konsternacji i frustracji, porankowe dziewczynki w stanie totalnego ogłupienia, a Porankowego Tatę... cóż, Porankowy Tata musiał za karę sprzątać, gdyż nie wrócił do domu na czas.

Nie zrażeni incydentem z ekipą remontową, porankowi rodzice uznali, że będą udawać przysłowiowego głupa i o godzinie 17 Porankowa Mama, uzbrojona w kalendarz do notowania, stanęła przed zamkniętymi drzwiami do piwnicy - miejsca spotkań w porankowym bloku. Chwilę później pojawiła się Pani Jamnikowa a za nią Wąsacz i Pani Księgowa. Towarzystwo wymieniło uprzejmości i czekało... i czekało (a Porankowa Mama udawała "głupa" i czekała razem z nimi). Po kwadransie atmosfera zaczęła się robić nerwowa. W końcu Wąsacz nie wytrzymał i zadzwonił domofonem do Pana Muchy:
- Panie Mucha! Gdzie Pan jest! 17 minęła, my tu czekamy a Was nie ma - wrzasnął do mikrofonu.
- Ale o co chodzi?
- Pan ze mnie idioty nie rób! Z ekipą spotkanie miało być!
- Z jaką ekipą? Jakie spotkanie?
I tak sobie panowie pogawędkę ciągnęli w tym tonie, aż w końcu Pan Mucha uznał, że zejdzie na dół wyjaśnić osobiście, o co chodzi z zebraniem, o którym nic nie wie, a Wąsacz stwierdził, że go krew zaleje i... odjechał autem w siną dal.
Osobiste pojawienie się Pana Muchy niewiele zmieniło - uparcie powtarzał on, że o spotkaniu pierwsze słyszy, że ekipa była i odjechała, bo zrobiła, co miała zrobić (sic!), że nie można mieć do niego pretensji, bo on tu nie jest od zarządzania...
Lawinę wzajemnych oskarżeń, pretensji i bezsensownych argumentów, które nagle przestały dotyczyć elewacji, a zaczęły dotyczyć... podzielników ciepła na kaloryferach (poważnie!) przerwało stwierdzenie Pani Jamnikowej: trzeba zadzwonić do Administracji i zwołać zebranie.
- To niech państwo zwołają zebranie. Ja nie jestem od dzwonienia - odpowiedział Pan Mucha...
... i po tych słowach rozpętała się burza. Właściwie, rozpętała się po tym, jak na te słowa Porankowa Mama zareagowała pytaniem:
- To za co my Panu płacimy?

A teraz, zgaduj-zgadula: na czym stanęło? Ano na tym, że Porankowa Mama miała wykonać telefon do Administracji i poprosić o zwołanie zebrania... Zebrania dotyczącego liczników, a nie elewacji czy kopiącej prądem windy... Tak, o tych kwestiach zapomniano zupełnie...

koniec części II

4 września 2008

pierwszy tort Porankowej Panienki

Porankowa rodzina z dumą prezentuje...
... pierwszy tort autorstwa Porankowej Panienki!
Tort jest biszkoptowy, z kremem śmietankowym, przełożony dżemem jagodowym, ozdobiony winogronem.
Udział Porankowej Panienki w tworzeniu tortu jest następujący: dziecię pomagało miksować ciasto, ubijać krem i przeprowadzać testy jakości owego kremu, samodzielnie rozsmarowało dżem i krem oraz samodzielnie układało winogrona. Konsumpcję także przeprowadziło samodzielnie.

Historia w tle jest z kolei następująca:
tort ów miał być i po części jest tortem urodzinowym dla Porankowego Taty. Biszkopt został upieczony w dniu urodzin i pierwotnie miał zostać przełożony kremem budyniowym. Jednakże, im bardziej miksowano budyń z masłem tym mniej ta mieszanina krem przypominała... Porankowy Tata wrócił więc do domu w dniu urodzin i zastał na stole goły biszkopt. Dwa dni później Porankowej Mamie udało się wreszcie zorganizować na tyle, że razem z Porankową Panienką dokończyły akt tworzenia - ubiły krem (z paczki, żeby nie było) i przełożyły nim ciasto (wbrew pozorom nadal świeże i smaczne!). A jako że urodziny były dwa dni wcześniej, wysłały Porankowemu Tacie sms'a z uprzejmym zapytaniem, czy mogą swoje dzieło napocząć i oddać się błogiej konsumpcji. Jubilat zgodę wyraził. Ciąg dalszy jest oczywisty.

1 września 2008

anegdota obiadowa

Nie tak dawno Porankowa Mama przeczytała anegdotę o tym, jak to Kowalska na łeb na szyję leciała do domu, bo jej niejadek Junior wyraził chęć natychmiastowego zjedzenia czegoś. Podobną sytuację przeżyli wczoraj porankowi rodzice.
Porankowa Panienka od pewnego czasu żywi się... powietrzem? No dobra, żywi się małą butlą mleka w południe i małą butlą kaszki koło godziny 20. Cóż... Zdarzają się dni, że uprzejmie zje śniadanie albo kolację. "Albo" ma tu wielkie znaczenie. Ogólnie, dziecko je tyle co wróbelek. Na nic zdało się przesunięcie godziny obiadu na godzinę 16 czy wręcz 16:30. Na nic zdało się całkowite wyeliminowanie przekąsek w ciągu dnia. Na nic zdało się tworzenie przez Porankową Mamę artystycznych kanapeczek. Nie i już.
Jakież więc było wczoraj zdziwienie, gdy Porankowa Panienka nie dość, że rano skonsumowała z apetytem całą kanapkę z serem (wypijając przy tym kubek kawy Porankowego Taty, ale to inna kwestia...) to jeszcze koło godziny 11:00 pojawiła się przy lodówce i z trzaskiem otworzyła jej drzwi ewidentnie wskazując, że poszukuje czegoś do zjedzenia.
Porankowa Mama początkowo łypnęła podejrzliwie okiem, ale po chwili - załapując, o co chodzi córce - rzuciła się w kierunku garnków usiłując wynaleźć coś pożywnego i ciepłego, co można ekspresowo podać dziecku do zjedzenia zanim przejdzie mu ochota na konsumpcję. Porankowy Tata rzucił się zaś w kierunku talerzy i sztućców, by nakryć Porankowej Panience do stołu.
Jakiś czas później na stół wjechała miska zupy jarzynowej z lanymi kluseczkami... Porankowi rodzice zamarli w oczekiwaniu na reakcję Porankowej Panienki, która... dziarsko wzięła łyżkę do ręki i szeroko otworzyła buzię. Z pomocą Porankowego Taty dziecko wsunęło całą miskę zupy, po czym zawołało:
- Inne!- co oznacza, że prosi o dokładkę... Poważnie!
Wieczorem Porankowa Panienka ze smakiem zjadła także małą kolację, a rano samodzielnie pochłonęła śniadanie. Niestety, jako że Porankowy Tata wybył dziś do pracy a poranny spacer Porankowych Kobiet miał nieco nieoczekiwany przebieg, w południe Porankowa Mama nie dała rady nakarmić dziecka obiadem, gdyż dziecko odpłynęło do Morfeusza zaraz po tym, ja wróciło do domu. Nie sposób więc stwierdzić, czy niedzielny głód to tylko chwilowy kaprys Porankowej Panienki, czy też z jakiegoś powodu dziecko dojrzało do jedzenia jak człowiek. Zobaczymy jak będzie dzalej!

31 sierpnia 2008

Dzień Bloga 2008

Blog Day 2008

Czas na kolejny Dzień Bloga! Dzień z gatunku "dziwnych świąt" (tak jak przykładowo dzień leworęcznych obchodzony niedawno - i tu dygresja: Porankowa Mama serdecznie dziękuje pewnej Znajomej, która z okazji Dnia Leworęcznych przysłała jej życzenia sms'em. Sms doatarł, ale w tym zamieszaniu Porankowej Mamie umknęło wysłanie podziękowania. Zatem, ninejszym: DZIĘKUJĘ!).
Jeszcze w zeszłym roku w Polsce mało kto obchodził Dzień Bloga, a tu proszę, nawet u Prusky'ego na blogu dzień ten odcisnął swoje piętno. Porankowa Mama tradycji wyjątkowo się trzyma, więc dziś, zgodnie z zasadami wersji światowej, promujemy 5 blogów (wersja polska zakłada opisanie historii powstania własnego bloga, wypromowanie 5 blogów i coś tam jeszcze; wersja światowa ogranicza się do promocji :-) )

A zatem, pomijając 5 blogów, które wyszczególniono na stronie porankowego bloga, porankowa rodzina czytuje także posty, których autorami są:
- Majewka (blog: Formy i foremki...) - tego się opisać nie da, to trzeba przeczytać... choć może podtytuł wyjaśni więcej: czyli to, co mieści różne życia treści. Blog prawie literacki,
- Dominika, mama Oli (blog: bez tytułu, chyba...) - anegdotki i myśli mamy 2,5-letniej Oleńki: zabawne, prawdziwe i nie tak wcale obce ;-),
- moette (blog: Czemu Cię nie ma na odległość ręki...) - opowieści o życiu pisane niekiedy w postaci listów do nieżyjącego Synka,
- Devon (blog: Ink in my coffee) - blog autorki książek, urzekł tytułem, urzekł wyglądem, urzeka niekiedy treścią,
- medycy pisujący na blogu zbiorowym o nazwie M. D. O. D. - tak jak i tytuł, blog ten to twór dziwaczny odkryty niedawno; autorstwa osób związanych z zawodem: lekarz, które prawdopodobnie starają się uzmysłowić czytelnikowi, jak wygląda prawdziwe życie lekarza/ratownika medycznego oraz z czym i z kim musi on mieć styczność...

Zadanie wykonane, kolejnych 5 blogów wypromowanych!
A na marginesie: WESOŁEGO DNIA BLOGA! Bo inne życzenia nie przychodzą nam do głowy...


30 sierpnia 2008

różowe paputki, czyli wymuszona hipokryzja... ech...

* uwaga: post nacechowany emocjonalnie

Wchodząc do sklepu sieci SMYK Porankowa Mama zastrzegła, że nie zamierza go opuścić nie mając w ręku paragonu poświadczającego zakup jakiegokolwiek obuwia domowego dla Porankowej Panienki. Koniec bieganiu boso po domu! Jesień idzie, robi się coraz chłodniej, a mając w domu małego stwora, jakim jest Porankowa Panieneczka, nie można sobie pozwolić na choćby najmniejszy katar. Porankowa rodzina wmaszerowała więc do sklepu z mocnym postanowieniem: kupić papcie, jakiekolwiek, nawet w formie tenisówek, ale papcie.
Wybór był olbrzymi - cała ściana sympatycznych tenisóweczek (innych papcio-podobnych nie było w ofercie) w rozmiarach dziecięcych, czyli - jak można przypuszczać, także dla Porankowej Panienki.
Jako pierwsze odpadły wszystkie butki w rozmiarach poniżej 25 oraz powyżej 26 - ze ściany sympatycznych tenisóweczek zostały więc trzy rzędy butów...
- Ok, to co my tu mamy? - westchnęła Porankowa Mama i sięgnęła po parę granatowych tenisówek. - Przymierzać! - wybrała parę w rozmiarze 25 i podała zainteresowanym, czyli Porankowemu Tacie i Porankowej Panience.
- A nie ma większych? - padło w odpowiedzi. - Bo te takie ciasnawe w przegubie.
- Ok, to przymierzać te. Mają inny rzep. Powinna noga wejść - Porankowa Mama ze smutkiem ogarnęła wzrokiem rząd tenisówek, którego pod uwagę przy zakupie brać już nie będzie i podała zainteresowanym parę zielonych tenisówek z całkiem wygodnym zapięciem - Te muszą być dobre, bo innych tu nie ma, a coś kupić musimy!
- Jesteś pewna? - zapytał podejrzliwie Porankowy Tata.
- No chyba nie chcesz jej kupić odblaskowo-różowych kapci, co? A innych tu nie ma. Więc albo zielone, albo.. Nie ma innego albo!
- Dawaj różowe, bo ja tych nie kupię. Widziałaś, co mają wyszyte z przodu?
Porankowa Mama dopiero wtedy spojrzała uważnie na kapcie, które - swoją drogą pasujące na nogę Porankowej Panienki - miały wyszyste na przedzie: HYPER FORCE (czy coś takiego) a zaraz obok wielką trupią czaszkę.
- No żesz cholera, półtorarocznemu dziecku trupiej czachy nie założę! Ba, w ogóle dziecku trupiej czachy nie założę! Odbiło im? To zupełnie, jak z MiniMini - bajki bez przemocy, a Rumcajsa chcą rozstrzelać! Tenisówki, które aż namawiają do agresji i kłaniają się ciemnym mocom! - Porankowa Mama w przypływie negatywnych emocji zaczęła głośno marudzić.
- Dawaj te różowe... Nie ma wyjścia...
No właśnie. I w ten oto sposób, dzięki uprzejmości producentów, którzy widocznie nie myślą przy produkcji tenisówek, Porankowa Panienka została uszczęśliwiona tenisówkami domowymi w kolorze *%&$&% różu z cudnym napisem LOVE (patrz zdjęcie). Porankowa Mama zaś co dzień przeżywa katusze, bo jakkolwiek kolor różowy brzydki nie jest, są pewne jego odcienie, które ją baaaardzo frustrują i których nadmiar nie jest mile widziany w porankowym domu.
No ale, nie było wyjścia..
.

25 sierpnia 2008

porankowe Alternatywy - część I

Kwestia porankowej windy znów aktualna! A już była nadzieja, że problemy z windą to przeszłość.

Zaczęło się niewinnie, od remontu elewacji...

Porankowy blok, jak na 10 piętrowego kolosa z lat 70 przystało, urodą nie grzeszy. Dlatego też jakiś czas temu postanowiono przeprowadzić kilka prac remontowych w celu upiększenia jego facjaty. Rozstawiono rusztowania, przyklejono styropian i pomalowano szkaradztwo na kolory nie rzucające się w oczy. Przez kilka miesięcy porankowy blok był "tym ładniejszym" z dwóch, które stoją przy tej samej ulicy. Po kilku miesiącach sąsiedni blok także poddano zabiegom upiększającym, w efekcie czego porankowy blok stał się "tym brzydszym" - szczególnie, że idąc po kosztach pomalowano go jakąś badziewną farbą, która po dwóch sezonach straciła swój kolor, ech...
Dwa sezony starczyły nie tylko na to, by blok stracił kolor. Starczył też na to, by z balkonów zaczął odpadać tynk, a z balustrad zaczęła odłazić farba... Usterek nie dało się nie zauważyć, więc do końca kwietnia mieszkańcy porankowego bloku zostali zobowiązani do ich spisania celem przedstawienia firmie remontującej, która miała owe usterki usunąć w ramach gwarancji. I tak też zrobili.
Minął kwiecień, maj, czerwiec i lipiec. Pod koniec lipca na tablicy informacyjnej w bloku zawisła kartka, że w ten i ten piątek o 15:30 pojawi się w bloku ekipa remontująca i będzie usterki usuwać, w związku z czym porankowi mieszkańcy są proszeni o wpuszczenie robotników do mieszkań (sic!). Kartka ta zawisła na półtora tygodnia przed terminem wizyty panów robotników.
Tuż przed pierwszym wtorkiem sierpnia do mieszkania porankowej rodziny zastukała Pani Jaminkowa i oznajmiła, że wybiera się na zebranie Rady Porankowego Bloku (zebranie odbywa się w każdy pierwszy wtorek miesiąca), by wyrazić swój sprzeciw odnośnie remontownia elewacji "z mieszkań a nie z rusztowania" i dobrze radzi porankowym rodzicom, by ci także taki sprzeciw wnieśli. Fakt, w całym zabieganiu związanym z pojawieniem się Porankowej Panieneczki porankowi rodzice w ogóle nie pomyśleli, że absurdem jest remontowanie balkonów bez ustawiania rusztowania! Porankowa Mama widziała już oczami duszy swej półnagich robotników o wątpliwie przyjemnym zapachu, biegających po jej mieszkaniu, rzucających niecenzuralnymi słowami, przenoszących wiadra, gips i farby nad głowami Porankowych Kobietek i roznoszących kurz i pył. Co to to nie! Porankowy Tata został oddelegowany na zebranie Rady Porankowego Bloku celem wspomożenia sprzeciwu Pani Jaminkowej sprzeciwem porankowej rodziny. O godzinie 19:55 ubrał się więc gustownie i poszedł do piwnicy - miejsca spotkań Rady...

Minęła godzina, potem druga... Porankowa Mama wykąpała Porankowe Kobietki i położyła je spać, a Porankowy Tata jak nie wracał tak nie wracał...
- "żyjesz?" - wysłała małżonkowi sms'a Porankowa Mama (swoją drogą, sms'a durnego w swej treści, bowiem, jakby Porankowemu Tacie coś się faktycznie stało, to by i tak nie odpowiedział), gdy zaczęła się martwić jego długą nieobecnością
- "tak, mamy burzliwą dyskusję. zapisz: piątek o 17" - odpowiedział po chwili Porankowy Tata.
Porankowa Mama zapisała więc posłusznie tajemniczą datę i czekała nadal.
Porankowy Tata w końcu wrócił wzburzony i zmęczony zarazem, po czym w progu oznajmił:
- Ponoć nasza winda kopie prądem, wiedziałaś? Kopnęła tego chłopaka z 10 piętra...
- Jak kopie? Prądem? Będą ją wymieniać?
- Trudno rzec, przeszło bez echa, bo Pan Mucha stwierdził, że ten z 10 jest bardzo gruby i się źle ubiera, dlatego go kopnęła, bo tak w ogóle to z windą jest ok... (sic!) - odpowiedział Porankowy Tata powodując wzburzenie krwi w układzie krwionośnym Porankowej Mamy - A w piątek o 17 będzie spotkanie z ekipą remontową. Mamy im sami powiedzieć, że mają stawiać rusztowania.

No i w ten sposób temat windy wrócił niczym bumerang zostawiając elewację w tyle...

koniec części I

21 sierpnia 2008

w pogoni za królikiem

Zaufany sąsiad to dobra rzecz. Człowiek wyjedzie na wakacje - sąsiad kwiatki podleje, mieszkania popilnuje, nakarmi pozostawionego bez opieki zwierzaka, odbierze pocztę czy wyrzuci zalegające pod drzwiami sterty reklam. Porankowi rodzice takim sąsiedzkim zaufaniem zostali ostatnio obdarzeni. Dziś rano więc, Porankowy Tata wyruszył w kierunku znajdującej się niedaleko działki Porankowych Sąsiadów w celu nakarmienia pozostawionego tam na czas ich nieobecności królika.
Po jakimś czasie od wyjścia Porankowego Taty i Porankowej Panienki rozdzwonił się telefon Porankowej Mamy.
- Słuchaj, jesteśmy na działce ale królika tutaj nie ma - odezwał się w słuchawce lekko skonsternowany Porankowy Tata.
- Jak nie ma? Jesteś pewien? Musi być, bo go zostawili.
- No nie ma, sprawdziliśmy całą altankę. Jakby był to by go było widać...
- Albo czuć, jakby zdechł... - dodała Porankowa Mama. - Sprawdzałeś ogród?
- Przecież go nie zostawili na otwartej przestrzeni! A może go ktoś zabrał?
- Jasne, ukradli królika. Są ślady włamania? A może uciekł?
- Przez zamknięte okno? Nieee...
Konsternacja była coraz większa. Porankowi rodzice próbowali wczuć się w rolę królika i ustalić, gdzie mógł się podziać... Porankowi Sąsiedzi wyraźnie przecież mówili, że dają klucze na działkę, jakby porankowa rodzina chciała sobie tam posiedzieć i odpocząć, przy okazji karmiąc królika. Porankowy Sąsiad dał dokładne instrukcje, gdzie zostawił ziarenka, gdzie są warzywa i gdzie jest królik. Choć raczej, gdzie powinien znajdować się królik, bo tam gdzie miał być go nie było. Hmmm...
Koło południa Porankowy Tata zadzwonił po raz wtóry, tym razem z nieco lepszymi wiadomościami, bowiem królika znalazł.
- Siedział w łazience.
- Zamknęli go w toalecie? Ludzie drodzy - skwitowała kwestię Porankowa Mama.
- Ale ta łazienka jest całkiem duża. No i stał tam w klatce. Na szczęście, bo już myślałem, że go ukradli.
- Pół biedy, jakby ukradli, bo ja już miałam wizję, że zdechł. A to by dopiero było, bo by zdechł pod naszą opieką.
Swoją drogą, aż dziw bierze, że królik nadal żyje, bo Porankowa Mama na jego miejscu dostałaby ataku serca na sam widok Porankowej Panienki. Nie tak dawno bowiem Porankowa Panienka obrała sobie za cel życiowy złapać królika i dokładnie mu się przyjrzeć... Tak, zdecydowanie królik powinien się jej bać.

(na zdjęciu: Porankowa Panienka w pogoni za królikiem...)

8 sierpnia 2008

a jak alergia

Pierwszy dzień upałów: Porankowa Panieneczka ma twarz w potówkach.
Drugi dzień upałów: Porankowa Panieneczka ma twarz w potówkach.
Pierwszy dzień chłodu: Porankowa Panieneczka ma twarz w potówkach.
x dzień chłodu: Porankowa Panieneczka ma twarz w potówkach... hę?
- Urszulo, Ty mi nie mów, że masz na coś uczulenie, kobieto!
I w ten oto sposób rozpoczął się kolejny rozdział pod tytułem "Welcome back alergio nie wiadomo na co". Póki co zwycięzcą w konkursie na alergen jest mleczko do prania Lovela. Dwa razy Porankowa Mama użyła tego mleczka do wyprania ubranek dziecięcych, gdy skończył jej się Jelp a w okolicznych sklepach nie można go było kupić.
Konkurencją dla Loveli jest... mleko krowie, które Porankowa Mama bardzo lubi i nie ukrywa, że spożywa. Innych pomysłów póki co brak, choć porankowa rodzina rozważa także opcję: uczulenie na starszą siostrę. Bo oto Porankowa Panienka tak upodobała sobie Porankową Panieneczkę jako towarzysza zabaw, że nie może przejść do porządku dziennego nad tym, że młodsza siostra śpi, podczas gdy ona nie. Wstając z łóżka rano zamiast się przywitać krzyczy: Uła, Uła! i radośnie zagląda do koszyka, gdzie owa Uła powinna leżeć. Stwierdziwszy z niesmakiem, że Uła śpi, postanawia o tym głośno poinformować domowników drąc się biednemu dziecku do ucha: Mamaaaa! Uła! Tataaaaa! Uła!
No i Uła zaczyna się budzić... niezależnie od tego, czy jest wyspana czy nie. A potem to nic tylko sobie duuuuuża kawę Porankowa Mama musi zrobić, bo w chwili, gdy słychać ziewnięcie budzonej Porankowej Panieneczki, Porankowy Tata zamyka za sobą drzwi i udaje się do pracy, a Porankowa Panienka z uśmiechem na twarzy godnym szelmy mówi półgłosem: Ułłłłłaaaaa... No i się zaczyna... Można się na coś takiego uczulić będąc permanentnie niewyspaną Ułą?

A na marginesie - coraz częściej porankowym rodzicom zadawane jest pytanie: dlaczego Porankowa Panieneczka ma na imię Urszula Zuzanna? Najprostsza odpowiedź, wcale nie niegrzeczna, brzmiałaby: bo nie ma na imię Zuzanna Urszula ani Emilia Anna ani Małgorzata Róża. Szczera prawda. Poszukiwania odpowiedniego imienia zakładały od początku, że dziecię będzie nosić dwa imiona pasujące do charakteru porankowej rodziny i zarazem pasujące do obecnej już w domu Elżbiety Wiktorii. Miały to być także imiona świętych - imiona, które będą determinować charakter nowego członka rodziny i zapewnią mu odpowiedniego patrona. Poszukiwania zostały przez porankowych rodziców uwieńczone wyborem trzech imion wymienionych powyżej, z czego: Zuzanna odpadła, bowiem Zuz aktualnie rodzi się na pęczki i Porankowa Mama miała przed oczami listę obecności w szkole, w której połowa klasy to Zuzanny, a druga to Julie; Małgorzata odpadła, bo porankowi rodzice imienia tego "nie czuli" - nie mogli sobie za diabła wyobrazić własnego dziecka, do którego będą mówić Gosia. A Emilia... cóż, Emilia była prawie pewna, ale przeważyła tu kwestia rodzinna, bowiem reakcje rodziny na hasło: będzie Emilka, były dość oryginalne.
- Emilka, ładnie, ale czemu nie... (tu wstawić różne Kunegundy i takie tam).
- Emilia... hmmm... To będziemy wołać: Emila!!!! Do drewutni!!!
- Emilia - ładne imię ale źle się kojarzy. Znałam Emilię, ale brzydko pachniała. (sic!)
- No nieeee... Emilia? Nieeee... Zuza była lepsza.
Jak można było obarczyć dziecko takim imieniem?
Urszula zatem wzięła się stąd, że:
1. od początku się przewijała jako drugie imię,
2. porankowi rodzice uznali, iż babcia Porankowe j Mamy, Urszula właśnie, miała "odpowiedni' charakter i nadanie dziecku tego samego imienia zapewni mu cechy, które przydadzą się w sytuacji "bycia młodszą siostrą",
3. porankowi rodzice uznali także, że św. Urszula męczennica będzie odpowiednią patronką ich dziecka.
Brzmi logicznie?
A co do Elżbiety Wiktorii... skojarzenia królewskie nie są przypadkowe. :-D

28 lipca 2008

nudy

Jeśli szukasz sposobu, by sfrustrować Porankową Mamę, sugerujemy rzucić w jej stronę zapytanie: "dlaczego nie piszesz nic na blogu? siedzisz w domu, nic nie robisz, mogłabyś od czasu do czasu coś napisać... " Tak... Porankowa Mama rzeczywiście siedzi w domu i nic nie robi... Nudzi się jak mops! A najgorsze, że w tym stwierdzeniu jest ziarno prawdy. Oto bowiem, Porankowa Mama - człek jak dotąd aktywny intelektualnie aż za bardzo, doszła do paradoksalnego wniosku, że się nuuuuudzi, mimo że wieczorami zasypia w trakcie mycia zębów. Nudzi się intelektualnie, bo jedyna aktywność intelektualna, na jaką jest w stanie znaleźć czas to: zastanawianie się co ugotować na obiad, jak zorganizować czas, by ten obiad ugotować, w co ubrać dzieci, jak wykąpać dzieci, żeby się nie potopiły oraz gdybanie, co robi Porankowa Panienka, gdy w mieszkaniu zapada totalna cisza w czasie, gdy Porankowa Panieneczka jest karmiona (co wiąże się z chwilowym unieruchomieniem Porankowej Mamy). Gdzie tu czas na jakąkolwiek rozmowę?
Mądre rozmowy z Porankową Panienką, prowadzone w akcie desperacji, ograniczają się do rozmów typu:
- Elżbieto, co sądzisz o wypadkach autokarowych? Nie za dużo ich ostatnio? - zagaduje Porankowa Mama łypiąc jednym okiem na kolejny czerwony pasek pojawiający się na tnv24 informując o tym, że kolejny polski autokar się gdzieś roztrzaskał.
- Nieeeeeeee - odpowiada z przekąsem Porankowa Panienka.
- Aż strach do autokaru wsiąść - prowadzi monolog Porankowa Mama.
- Nieeeeeeee - odpowiada z przekonaniem Porankowa Panienka.
- Weź kredki i narysuj autobus na tablicy - z rezygnacją i brakiem nadziei na ciekawą rozmowę Porankowa Mama wręcza dziecku kredkę.
- Nieeeeeeee - odpowiada Porankowa Panienka, po czym maszeruje w stronę tablicy i zaczyna rysować kółka.
- Narysowałaś czerwony autobus - komentje Porankowa Mama.
- A! - potwierdza Porankowa Panienka - A! A! A!
- No widzę, że autobus. To ja pójdę prasować, a ty rysuj dalej, tak?
- Nieeeeeeeee... - odpowiada i odkłada kredki...
Z Porankową Panieneczką pogadać też się nie da, bo dziecię na każde pytanie odpowiada albo łypiąc podejrzliwie spode łba, albo głośno wyrażając swoje niezadowolenie z faktu, że: a) nie została jeszcze nakarmiona, b) nie została jeszcze przewinięta, c) nuuuudzi się w pozycji leżącej.
Porankowy Tata skory byłby do rozmowy na poziomie w godzinach... hmmm... żadnych, bo całymi dniami pracuje, a jak nie pracuje to wykonuje masę prac domowych, których Porankowa Mama nie dała rady zrobić.
Reszta rodziny ma wakacje.
A podręcznik do socjologii, szalenie ciekawy, leży i mchem porasta, bo nawet jednej strony Porankowa Mama przeczytać nie może bez dekoncentrowania się myślami typu: co ugotować na obiad, jak zorganizować czas, by ten obiad ugotować, w co ubrać dzieci, jak wykąpać dzieci, żeby się nie potopiły oraz co aktualnie robi Porankowa Panienka...
Nudy. A do tego ten upał...

19 lipca 2008

broń Bóg! czyli bądź tu człowieku mądry...

Czasy się zmieniają. Banał. Ale jakże można owych zmian doświadczyć, gdy się ma w domu noworodka zaledwie półtora roku po pierwszym dziecku. I nie chodzi tu o fakt posiadania dwójki dzieci, bowiem paradoksalnie w porankowym domu panuje ogromny spokój i właściwie niewiele się zmieniło. Zmiany, o których mowa, dotyczą pielęgnacji noworodka. I zmiany te powodują, że Porankowej Mamie niekiedy krew się gotuje.
Zacznijmy od przyjemnej czynności kąpania małego człowieka. Półtora roku temu Porankową Panienkę porankowi rodzice myli delikatnie mydełkiem dla dzieci, potem kąpali w wanience, potem wycierali i oliwili skórkę, aż Porankowa Panienka była czyściutka i pachnąca. A teraz? Porankową Panieneczkę już na oddziale położniczym raz dwa wrzucano do specjalnego zlewu, w którym była woda z płynem do kąpieli, potem bez spłukiwania wyciągano, osuszano, smarowano pępek, zakładano pieluchę i koniec. No nie do końca koniec, bo potem mówiono jeszcze, że tylko tak należy kąpać dziecko i broń Boże czymkolwiek smarować! W efekcie, z lekką dozą sceptycyzmu, porankowi rodzice postanowili podporządkować się nowym zaleceniom (które usłyszeli już od różnych osób "z branży noworodkowej"). Porankowa Panieneczka obłazi więc ze skóry, ale położna twardo twierdzi, że to skóra płodowa, która musi jej zejść i nie wolno tego niczym smarować. Super...
No właśnie, położna. Położna zezwoliła w końcu na użycie kremu przeciwko odparzeniom. Właściwie nie do końca zezwoliła, bo się uparła przy kremie Bepanthen i broń Bóg innym. Zmiana w tym zakresie dotyczy jednakże sposobu smarowania Porankowej Panieneczki - pani położna wysmarowała biednemu dziecku cztery literki taką ilością kremu, że aż dziw bierze, że pielucha utrzymała się na miejscu a nie zjechała. No ale broń Bóg, żeby smarować mniej, bo potem to się w pieluchę wchłonie i nie będzie nic na skórze... OOOOOkkkkk...
Kolejna kwestia: pępek. Tylko i wyłącznie spirytusowy roztwór fioletu gencjanowego! Koniecznie 2%! Broń Bóg spirytus 70% (na marginesie: jedna z mam, które leżały na oddziale z Porankową Mamą poszukiwała takiego spirytusu w aptekach - skierowano ją do monopolowego, więc zrezygnowała z pielęgnacji pępka tym sposobem...)! Porankowy Tata nabył więc drogą kupna spirytusowy roztwór fioletu gencjanowego 2% i odtąd w porankowym domu wszystko - a przede wszystkim ciało Porankowej panieneczki oraz palce Porankowej Mamy - pokryte jest plamami w kolorze fioletowym. I proszę tu nie mówić, że, gdyby się umiało korzystać z gencjany to by się plam nie miało. Nie da się używać tego świństwa bez robienia plam!
W zakresie pielęgnacji noworodka znajduje się także kwestia jego odżywiania, a co za tym idzie, kwestia odżywiania się Porankowej Mamy. Półtora roku temu porankowi rodzice słyszeli: broń Bóg owoce pestkowe! Żadnych śliwek, wiśni, brzoskwiń! A co dziś słyszą? Broń Bóg owoce pestkowe! Ale nie chodzi tu o owoce typu śliwka (sic!) tylko o owoce drobnopestkowe: maliny, trskawki, jeżyny, poziomki... Śliwki ponoć jeść można. Porankowa Mama wybrała jednak opcję kompromisową: je jabłka, bo mają pestki pośredniej wielkości. No i o jabłkach nie wspomina nikt rozpoczynając od: broń Boże...! Kurcze, tylko jak długo można się żywić jabłkami? Szczególnie, jak się ma na surowe jabłka uczulenie? Co jednak najśmieszniejsze, na oddziale położniczym Porankową Mamę karmiono właśnie kompotem z truskawek, jako jarzynkę podawano brokuły (ponoć nie mają właściwości takich jak kalafior, ale komu tu wierzyć?), zupka była wielowarzywna z kalarepą i kalafiorem...

I bądź tu człowieku mądry...

Jest jeszcze jedna kwestia, która powoduje wrzenie w porankowym domu, ale kwestia ta jest nowością dla porankowych rodziców, więc w sumie możliwe, że wrzą z niewiedzy. Otóż, Porankowa Panieneczka nadal walczy z żółtaczką. Pierwszego dnia w domu wyglądała jakby wróciła z solarium - była aż do przesady pomarańczowa. Mądre głowy "z branży" kazały obserwować kolor dziecka i jeśli zacznie żółknąć, czyli blednąć, nie przejmować się, bo to znak, że wszystko jest na dobrej drodze. Porankowa Panieneczka kolejnego dnia zżółkła, więc porankowi rodzice uznali, że powodu do obaw nie ma. Przyszła jednak położna i od progu stwierdziła: "ona jest żółta!" No ba... ale nie jest już pomarańczowa... Położna jednak uznała, że odcień żółci jest niepokojący, wysłała na badanie krwi w kierunku bilirubiny i się okazało, że faktycznie, Porankowa Panieneczka przekracza nieznacznie normę dozwoloną noworodkom (tzn. norma jest <13, ona ma 14,9). Wykonano więc telefon do lekarza, który... i tu się zaczyna wątek wrzenia krwi. Lekarz zapisał bowiem Luminal w czopkach. Luminal jednak jest to lek psychotropowy, uspokajający! Porankowa Panieneczka ma zaledwie 2 tygodnie życia! I jak tu nie wrzeć?
W porankowym domu mamy więc noworodka na psychotropach...

I bądź tu człowieku mądry... Trzeba było skończyć medycynę...

11 lipca 2008

dzidziulowe 67

10 - to była pierwsza liczba dotycząca Porankowej Panieneczki (*pierwotnie Porankowej Dzidziuli), jaką usłyszeli porankowi rodzice na porodówce tuż po urodzeniu się nowego członka rodziny. Porankowa Panieneczka strzeliła w 10 w skali Apgar drąc się niemiłosiernie jeszcze zanim odcięto ją od pępowiny.
4kg 280g - to była kolejna usłyszana liczba, która spowodowała, że porankowym rodzicom opadły szczęki. Zresztą nie tylko porankowym rodzicom, ale także każdemu, kto pytał uprzejmie o wagę nowego członka rodziny.
No ale 67 to liczba, która przez trzy dni powodowała zamieszanie zarówno na oddziale poporodowym, jak i w porankowym domu. Bo oto jakaś miła położna wpisała na kartę informacyjną umieszczoną w pojemniku z Porankową Panieneczką (taką kartę, żeby się nie pomylić, który pojemnik do kogo należy) w rubryce: długość ciała właśnie liczbę 67cm... Początkowo Porankowa Mama ogłupiała, ale uznała, że skoro dziecię miało słuszną wagę urodzeniową to może i długość ciała ma równie słuszną. Zresztą, biorąc pod uwagę, że Porankowa Panieneczka ledwo mieściła się w pojemniku noworodkowym i jej dwie wielkie stopy przyklejone były do jeg boku jak łapy żaby do szyby terrarium, 67 nie było liczbą aż tak dalece abstrakcyjną. Po jakimś czasie Porankowa Mama zaczęła się jednak zastanawiać i przy kolejnej wizycie członków rodziny poprosiła o dostarczenie miary krawieckiej do zmierzenia długości Panieneczki.
Im bardziej dziecię mierzono tym bardziej nie wiedziano ile ma długości. Przy pierwszym pomiarze wyszło bowiem, że długość ciała jest całkiem w normie: 57. No ale porównując na oko Porankową Panieneczkę z innymi noworodkami na oddziale zdecydowanie nie można było uznać, że jest ona taka krótka. Pomiar drugi wykazał, że długość ciała Panieneczki to ponad 70cm, co załamało Porankową Mamę, bowiem większość ubranek w szafie przewidziana była na rodzmiary w granicach 56-62. W akcie desperacji poproszono więc położną Agnieszkę o komisyjne i profesjonalne przeprowadzenie pomairu. I jak się okazało, Porankowa Panieneczka nie miała ani 67cm, ani 57cm ani tym bardziej 70cm. Położna Agnieszka uznała, że ostateczną długością ciała dziecka jest 61cm i taką liczbę wpisała do książeczki zdrowia. Uff...
Powyższe nie zmienia jednak faktu, że Porankowa Panieneczka, nomen omen nazwana imionami Urszula Zuzanna, która zawitała na świat w niedzielę 6 lipca, jest kobietą o słusznych rozmiarach i pewnie także odpowiednim do tych rozmiarów charakterze, który jeszcze się nie uwidocznił, bowiem dziecię jest ospałe z powodu żółtaczki i właściwie większość czasu śpi i śpi i śpi i śpi... I śpi...

Daisypath Christmas tickers