25 września 2009

o każdej porze dnia

rano:
- Kobieto, poczekaj, nie mam dziesięciu rąk - mówi Porankowa Mama do Porankowej Panienki, która zarzuciła matkę tysiącem zadań do wykonania tu-teraz-natychmiast.
- Wiem, nie jesteś robotem. No ale czemu jesteś tylko mamą? - odpowiada poważnie dziecko.
No właśnie, dlaczego Porankowa Mama jest TYLKO mamą?

wieczorem:
- Tatooooooo, proszę przyjdź! Jedną rzecz zapomniałeś zrobić! - stwierdza Porankowa Panienka o godzinie 20:30 po pół godzinie darcia się w łóżku.
- Czego tata zapomniał zrobić? - pyta Porankowa Mama.
- Uśpić mnie - pada odpowiedź.

W tak zwanym międzyczasie tajfun przechodzi przez porankowy dom i człek nie ma czasu pójść nawet do toalety, więc Państwo wybaczą chwilową ciszę w eterze. Post o świerszczykach się pisze (oj, co za upojne świerszczykowe noce zafundował Porankowy Tata małżonce...), tak samo jak post o systemie FlyLady i o Porankowej Panieneczce sprzątającej od rana toaletę. Trudno jednak coś sensownego sklecić "z doskoku" do komputera.

16 września 2009

świerszczyki spod lady i Laberga cd.

Porankowy Tata wrócił dziś do domu ze świerszczykami spod lady. Świerszczyki te grają Porankowej Mamie na nerwach, przez co Porankowa Mama skupić się nie może, a ambitnie założyła, że napisze dziś kolejne kilka stron swojego nieszczęsnego Opus Magnum (nomen omen na tapecie charakterystyka okresu dojrzewania, ech...). Świerszczyki Porankową Mamę rozpraszają do tego stopnia, że pisząc te słowa ma ochotę śwignąć w nie butem.
W powyższych kilku zdaniach nie ma przenośni. Dosłownie: w porankowym domu są świerszczyki, pochodzą spod lady i grają na nerwach. A wszystko przez przeklęte żaby, które czymś się żywić muszą... Porankowy Tata postanowił zabawić się w restauratora i otworzył restaurację dla żab. W menu same "smakołyki"... Szef kuchni poleca szarańcze (zgrozo, aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli wylezie z terrarium) i wyjątkowo świergoczące świerszczyki. Kurcze, Prowansja w domowym wydaniu wcale nie jest tak przyjemna. I poważnie, zaraz zacznę świgać butami w to przeklęte pudełko ze świerszczami, bo własnych myśli nie słyszę.

W każdym razie. Odpowiadając na zapytanie Tomaszowej, jak tam porankowe zdrówko, spieszę donieść, że pomijając uporczywe migreny u Porankowej Mamy, reszta ferajny ma się całkiem dobrze. Katary, grypy zostały wypędzone - i to bez użycia Domestosa! :)

A teraz sedno dzisiejszego wpisu - czy ktoś pamięta opowieść o Labergu, który to został wyrzucony przez balkon? Otóż, Laberg... się znalazł. Porankowa mama przerzucała wczoraj papiery przygotowane do przepuszczenia przez niszczarkę i między jakimś tam wyciągiem z konta a jakimś tam spisem ocen studentów natknęła się na Laberga. Tak zwyczajnie sobie leżał... Porankowa Panienka przyjęła fakt odnalezienia zguby z entuzjazmem domagając się natychmiastowego włączenia bajki o krowach. Z kolei Porankowy Tata z pełną powagą rzekł:
- No fajnie. A wiesz, gdzie jest gwarancja?
Tak, historia zaczyna się od nowa - pomyślała Porankowa Mama. Jest Laberg, nie ma gwarancji. Jest gwarancja, nie ma Laberga... Poszukiwania gwarancji jednak przerwano - urządzenie bowiem działa... Proszę nie pytać, jakim cudem, bo nie wiemy. Ot, działa i już. Zagadka zaginionego Laberga jest więc rozwiązana, choć nadal zastanawia, dlaczego Porankowa Panienka z uporem maniaka twierdziła, że go wyrzuciła za balkon...

Na dokładkę do dzisiejszych chaotycznych opowieści, scenka rodzajowa:
Porankowa Mama w akcie desperacji ze zmęczenia postanowiła ukradkiem położyć się na kanapie wykorzystując fakt, że dzieci zajęte były zabawą. Zamknęła oczy i usłyszała taki tekst:
- Ula, chodź, mamę trafił szlag.
Bez komentarza.

I tym optymistycznym akcentem kończę i idę rzucać butami w świerszczyki.

12 września 2009

zabawa

Porankowa Panienka zaczyna czytać. Z okrzykiem na ustach połączyła dziś trzy literki w całość i odczytała: ULA. Nie jako: U jak Ula, L jak Lala i A, ale: U-L-A.
- No, załapałam wreszcie! - rzekła z dumą.
No kurcze, załapała. Potem była Ola, Mama, Ela. Póki co proste wyrazy, ale proszę mieć na uwadze, że dziecię ma lat 2,5... Dużymi krokami nadchodzą czasy, gdy będzie można z piwnicy wytaszczyć zapas literatury dziecięco-młodzieżowej i zaszczepiać we własnych dzieciach miłość do Dzieci z Bullerbyn czy Ani z Zielonego Wzgórza. No dobra, najpierw będzie pewnie Filonek Bezogonek i pies, co jeździł koleją, choć kto to wie. Tak szczerze, to aktualnie ukochaną lekturą porankowego przed-przedszkolaka jest... Biblia dla najmłodszych. Porankowa Panienka ze spokojem może brać udział w konkursie wiedzy o Księdze Rodzaju. Wyłączając historię Kaina i Abla, bo tą opowieść Porankowa Mama pominęła podczas wieczornego czytania. Bądź co bądź, słuchaczka ma zaledwie 2,5 roku, a jej siostra nieco ponad rok i jedna drugiej potrafi zaleźć za skórę...
Niemniej, proszę się nie dziwić, gdy na pytanie o to, co Porankowa Panienka buduje z klocków padnie odpowiedź: Babel. I proszę się nie dziwić, gdy wszystkie porankowe pluszaki będą stały w kolejce przed tapczanem - to znak, że Porankowa Panienka buduje Arkę.

Trzeba przyznać, że młoda ma oryginalne pomysły na zabawy. Przykładowo, dziś bawiła się w usypianie orzeszków. Tak, orzeszków. Takich zwyczajnych orzechów włoskich.
- Poproszę o pierzynkę dla dzidziusia - rzekła wbiegając do kuchni.
- Dla jakiego dzidziusia? - zapytała Porankowa Mama.
- Śpi na krzesełku - Porankowa Panienka zaciągnęła matkę do pokoju i z dumą pokazała ulokowanego na krzesełku orzecha. - Musisz być cicho - szepnęła. - Ma problem z zasypianiem.
No tak, orzeszek ma problem z zasypianiem... Robiona na szydełku serwetka-pierzynka problem rozwiązała i orzeszek mógł spać przez kwadrans. Potem orzeszek szedł na przyjęcie do księżniczki, która spadła z drzewa, na którym skakały żabki i karetka z klocków wiozła ją do szpitala zrobionego z zamknięcia do pudełka z Ikea.
Rewelacja prawda?

W porankowym domu nadal panuje jakieś choróbsko. Wprawdzie porankowym pannom, jak jakimś mutantom, katar minął po dwóch dniach, ale Porankowego Tatę grypsko powaliło do tego stopnia, że z własnej nieprzymuszonej woli w poniedziałek oznajmił: biorę L4 i przez 5 dni siedział w domu. Dziś na dokładkę w kościach łamie Porankową Mamę...

5 września 2009

kropki

Porankowa Panienka czuje jesień w kościach. Poważnie. Oznajmiła to wysiadając z autobusu w drodze powrotnej od lekarza dermatologa. Miała niestety rację, kilka dni później temperatura znacząco spadła, co - jak na złość - zaowocowało katarem w porankowym domu. Ale nie o tym miało być. Miało być o kropkach, które zmusiły porankowe damy do odwiedzin u dermatologa na drugim końcu miasta.
Jakiś czas temu, o czym zresztą wspominaliśmy już niejednokrotnie, Porankowa Panienka obsypała się na twarzy kropkami. Wszelakie choroby zakaźne wykluczono, pediatra orzekł krótko: alergia.
A jak alergia to jechane z dietą eliminacyjną (mleko, jaja...), zmianą proszku do prania na super hiper z wysokiej półki, zmiana kosmetyków na te niealergizujące... Po kolei wszystko, rzecz jasna. Efektu i tak nie dało. Kropki nie zniknęły.
Pani pediatra robiła wielkie oczy i znów rzekła krótko: alergolog. Porankowi rodzice zapisali więc dziecko na wizytę w prywatnej przychodni alergologicznej, wydali na to masę pieniędzy, zafundowali sobie zimowe przygody, a dziecku sporo cierpienia, bo trzeba było robić testy z krwi, mimo tego, że alergolog - doktor nauk medycznych - na pierwszy rzut oka alergii nie stwierdził... Wyniki testów całkowicie negatywne, kropki nie zniknęły.
Pani pediatra ponownie robiła wielkie oczy i wpisała do kartoteki Porankowej Panienki: AZS - atopowe zapalenie skóry. Ołówkiem i ze znakiem zapytania. Rzekła potem krótko: dermatolog.
Tym razem porankowi rodzice postanowili skorzystać z usług NFZu - w końcu Porankowy Tata składki płaci i rodzinną książeczkę ubezpieczeniową w jakimś celu ma.
Porankowa Mama spędziła przy telefonie upojne godziny usiłując dodzwonić się do rejestracji Jedynej Słusznej Specjalistycznej Poradni Dziecięcej w porankowym mieście. Gdy jej się to udało, miła pani w słuchawce rzekła: rejestracja do dermatologa to w rejestracji górnej... I dała numer, pod który się już dodzwonić nie dało.
Porankowa Mama z determinacją załadowała więc dzieci do autobusu i śmignęła na drugi koniec miasta, by osobiście umówić wizytę. Nauczona doświadczeniem telefonicznym, szykowała się na bitwę w zatłoczonej poczekalni. Zdziwiła się więc, gdy poradnia specjalistyczna okazała się być miejscem przyjaznym pacjentowi - w 10 minut pozałatwiała wszystkie sprawy. Wizytę umówiła na termin zaledwie tydzień odległy.
Pani doktor okazała się być przemiłą, gadatliwą, roztrzepaną osobą. Obejrzała dziecię bystrym okiem i orzekła: jakie AZS? To dziecko jest właściwie zdrowe.
Summa summarum, właściwie zdrowe dziecko ma suchą skórę z tzw. rogowaceniem przymieszkowym. Jak sobie Porankowa Mama doczytała, to schorzenie warunkowane jest genetycznie albo w postaci nabytej przez niedobór wit. A. Diabli wiedzą, która przyczyna wywołała je u Porankowej Panienki. Niemniej, coś już wiadomo. I wiadomo, że to nie alergia! Uffff.... Teraz tylko pozostaje cierpliwie czekać na efekty pielęgnacji i przekonać dziecko do wątróbki i hurtowego zajadania marchewki...
Póki co jednak, trzeba dziecko nafaszerować czosnkiem... Katar, katar, katar, panie Zdeneczku!
Kurcze, jesień.

1 września 2009

rocznica















Dnia 1 września 2009, czyli dziś - jakby ktoś nie wiedział, Porankowy Tata, będąc z córką na spacerze, natknął się na flagę. Dosłownie. Rzeczoną flagę uwiecznił na zdjęciu (patrz obok).
Czy ktoś rozpoznaje, co to za miejsce? Nie, nie chodzi o konkretną lokalizację w porankowym mieście. Chodzi o to, co to za miejsce w sensie "co tu stało"... Ano stał tu jeszcze w czerwcu Pomnik Generała - ten pomnik, co to go zburzono wbrew licznym protestom ludności.
Pomnika nie ma, ale plac po pomniku został. A na tym placu stoi aktualnie flaga, wbita tak na uboczu, bo widocznie komuś śmiałości zabrakło, żeby ją wbić na środku.
Poza tym u porankowych dziś zwykły dzień ;) Nic szczególnego się nie dzieje - słonko świeci, cieplutko. Gdzieś tam w oddali mignął tort ze świeczkami (sorry, świeczek nie było, bo Jubilat sobie nie życzył, a tort to był serniczek nieco rozpadnięty, bo nie chciał wyleźć z silikonowej foremki) ;))) Ot, taki zwykły 1 września.

Daisypath Christmas tickers