23 maja 2009

2 i inne takie


2.
Od dwóch lat żyje sobie w wirtualnym świecie ten blog.
143.
Tyle postów zostało napisanych przez te dwa lata.
(No dobra, trochę więcej, ale z wiadomych przyczyn niektóre posty zostały na początku usunięte.)
136.
Tyle komentarzy "się ostało".
~10 000.
Tyle wejść na blog(a) przez te dwa lata odnotowano.

Dziś nasza blogorocznica! Od dwóch lat porankowa rodzina dzieli się swoimi opowieściami z Czytelnikami. I choć były chwile zawieszenia, uparcie trwaliśmy w tym wirtualnym opowiadaniu. I uparcie do niego powracaliśmy. Taka nasza natura. Wiecie jednak co? Bardzo nam z tym dobrze. Bo dzięki tym wirtualnym pogaduchom wiele się nauczyliśmy. O nas i o ludziach, którzy są blisko nas. O świecie, który nas otacza. Dowiedzieliśmy się rzeczy miłych i nieprzyjemnych, ale wszystkie te nauki bardzo sobie cenimy. Dziękujemy więc za to, że jesteście, drodzy Czytelnicy, że w taki a nie inny sposób reagujecie na te nasze opowiadania, że powracacie na naszą stronę i że rozsyłacie jej wirtualny adres innym.

2.
To także dwa dni pełne wrażeń emocjonalno-naukowych dla Porankowej Mamy. Te dwa dni dały jej do myślenia i doszła do wniosku, że zamiast poszukiwać światełka w tunelu czas samemu zostać pociągiem, co ma to potrzebne światło z przodu. Jeśli drogi nie ma to trzeba ją wytyczyć, ot i tyle.
Screw the plan (to tak po angielsku, bo ładniej brzmi ;) ) i do przodu!!!!!!!!



ps. Ten kwiatek na górze to dzieło porankowych panien. Ich łapki, żeby było jasne. Tymi łapkami porankowe panny przyklepują nasz blog, bo bez nich ten blog by nie istniał.

ps2. jeszcze jedno! Nasz blog rozpoczynał się opowieściami o policji, która nas upierdliwie nachodziła. Miło nam donieść, że panowie policjanci chyba odpuścili - od ponad roku ich nie widzieliśmy w naszym progu! Choć firma pana X nadal widnieje na stronie www naszego Urzędu Miasta, jako firma zarejestrowana w porankowym domu... Nie można mieć wszystkiego, prawda?

20 maja 2009

z różnych beczek

Porankowa Mama kwitnie na dyżurze w pracowni komputerowej i duma. I tak jej się przypominają różne rzeczy z różnych przysłowiowych beczek.

beczka 1. rower
- Wygląda na mało używany. Opony nawet bieżnik mają - rzekł Porankowy Tata stawiając przez małżonką rower wykopany na strychu teściów. - To co ci jest zatem potrzebne do szczęścia, żeby na nim jeździć? Kask?
- Nie... - zawahała się przez chwilę Porankowa Mama. - Koszyczek!
No i sobie wymyśliła. Koszyczek w myśl hasła: wszyscy mają koszyczek, mam i ja! No ale...
- Wybacz, ale koszyczka do tego roweru raczej się nie da zamontować - ogłosił po kilku dniach poszukiwań. - Takich koszyczków do TAKICH górali nie produkują.
No właśnie: TAKICH górali. Rower Porankowej Mamy wygląda na nowy nie dlatego, że nowym jest, lecz dlatego, że razy, gdy Porankowa Mama na nim jeździła można policzyć na palcach obu dłoni. Sam rower jest jednak wiekowy, o czym za chwilę. Co ciekawe, Porankowa Mama nie pamięta okoliczności jego zakupu, a zazwyczaj takie rzeczy zapamiętuje. Pamięta na przykład, gdy wieki temu w szafce-barku miała schowaną kopertę, w której odkładała pieniądze na zakup pojazdu marki WIGRY III - takiego paskudnego, czerwonego składaka z bagażnikiem. No ale tego różowego (sic!) roweru quasi-górskiego z jakimiś tam brokatowymi nalepkami nie pamięta w ogóle.
- Linka od hamulca przeszkadza w zamontowaniu koszyczka. Teraz już takich nie produkują, zobacz na mój rower. A ty w ogóle na rowerze umiesz jeździć?
- No ba, umiem. Choć ostatni raz na rowerze byłam... Czekaj, kiedy ja byłam ostatni raz na rowerze?
- Ze mną i K. Jak robiłem prawo jazdy.
- Nie żartuj! Prawo jazdy robiłeś... 11 lat temu!
- No właśnie.
- No ale umiem jeździć. Tylko musisz mi wytłumaczyć jeszcze raz jak się używa przerzutek.
- A hamować umiesz?
- No, jadę, tu duszę - Porankowa Mama chwyciła oburącz hamulce - i hamuję...
- I wylatujesz przez kierownicę mordą na beton. Jaaaaaasne...
Czy ktoś ma na wydanie NORMALNY rower, do którego i koszyczek pasuje i hamować można bez obaw o facjatę? Ech...

beczka nr 2. wojna
Jakiś czas temu wspominaliśmy o wojnie, którą Porankowy Tata wytoczył babom na ulicy. No to teraz o tej wojnie.
Można pokusić się o stwierdzenie, że porankowe panienki już kilkakrotnie próbowano na ulicy uprowadzić. Poważnie. No bo jak inaczej zinterpretować np. taką sytuację: Porankowa Mama z obiema córkami idzie na spacer, Porankowa Panienka naciąga sobie na oczy czapkę i woła pod nosem: "gdzie, o gdzie, o gdzie jest dziecko?" (nawiązując do piosenki z programu Niedźwiedź w dużym niebieskim domu). Porankowa Mama przez chwilę się z młodą bawi, ale w chwili, gdy zbliżają się do dość nierównego terenu (schody i takie tam) prosi ją o to, by czapkę założyła normalnie i dodaje: "bo nie widzisz, gdzie idziesz i jeszcze się zgubisz". W tej samej chwili pojawia się przed Porankową Panienką (która jeszcze ma czapkę naciągniętą na oczy) jakaś baba i wyciągając do dziecka dłoń z uśmiechem mówi: "ojej, masz czapkę na oczach i nie widzisz, gdzie idziesz? Chodź, daj rękę. Pani Cię zabierze." (POWAŻNIE!!!!).
Podobnych zdarzeń było już kilka. Za każdym razem jakaś kobieta w wieku przeważnie około emerytalnym lub starszym wyciąga do dzieci rękę i albo coś daje, albo nawiązuje rozmowę, albo głaszcze... Generalnie, wchodzi w kontakt, którego raczej się z obcymi ludźmi nie nawiązuje. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce w Wielką Sobotę 2008. Porankowi rodzice wraz z Porankową Panienką stali wówczas przed kościołem tuż po święceniu potraw. Ludzie już się rozeszli, zostało kilka osób, wśród nich sąsiedzi porankowych rodziców. Dorośli zaczęli rozmawiać, a dzieci (nieco ponad roczne porankowe plus 4 letnia córka sąsiadów) chodziły dookoła (w zasięgu wzroku i chwytu, rzecz jasna). Nagle, pewna dostojna pani na oko 75lat, zaczyna do Porankowej Panienki uśmiechać się, wyciąga rękę i mówi do niej: "pójdziesz ze mną? oj, jakie słodkie maleństwo, nie boi się obcych. Chodź, pani Cię zabierze". Dziecko zareagowało super - rzuciło w stronę pani uważne spojrzenie i biegiem podleciało do rodziców. Pani na to: "Taka nieodpowiedzialność. Należy pilnować dziecka, bo jeszcze je ktoś porwie!" (SIC!!!! POWAŻNIE!!!)
Początkowo Porankowa Mama nie wiedziała jak reagować - w sumie, uśmiechnięta pani nic złego nie robi (tak, człowiek staje się mądrzejszy, jak nabiera doświadczenia). Z czasem zaczęło ją to denerwować i zaczęła tłumaczyć dzieciom, że z obcymi się nie rozmawia, nie bierze od nich cukierków, nie daje ręki i nie odchodzi. Obecnie, gdy taka sytuacja ma miejsce, wyciąga telefon i grozi wezwaniem policji. Efekt: oburzona pani odchodzi głośno komentując bądź zaczyna tłumaczyć, że nie miała nic złego na myśli. Z kolei Porankowy Tata w obliczu potencjalnego zagrożenia odkrył swoje drugie oblicze. Gdy tylko taka baba pojawia się na horyzoncie, grozi jej... pobiciem. Wojna pełną gębą - odpowiedź atakiem na atak, aż do pokonania wroga... Ciekawe tylko, kiedy to nam zaczną grozić policją...

13 maja 2009

Euro 2012

No to mamy w porankowym mieście Euro 2012! Kiedy dziś ogłaszali listę miast, które będą organizować mecze, Porankowa Mama posadziła córki na piankowej macie i kazała siedzieć cicho, podczas gdy sama wpatrywała się w ekran telewizora. Młode nieco zdziwione niecodziennym zachowaniem matki grzecznie siedziały wysłuchując pierwszej części konferencji, tej "mniej ważnej" - co nie znaczy, że uwagi o rasizmie podczas rozgrywek są mało ważne. Jak to jednak zwykle bywa, cierpliwość dzieci wyczerpała się w najlepszym momencie, czyli w czasie wyczytywania nazw miast - wtedy porankowe panienki się rozpełzły po pokoju wydając mniej lub bardziej sensowne dźwięki. Dzięki więc wielkie stacjo TVN24, za to, że od razu na upiornym żółtym pasku podajesz newsy.
Euforia związana z Euro nie wynika bynajmniej z tego, że porankowi rodzice są wielkimi fanami piłki nożnej. No dobra, starają się śledzić Mistrzostwa Świata oraz Euro, Porankowy Tata wysłuchuje w radio transmisji z meczów Klubu rezydującego w porankowym mieście, ale na tym bycie fanem się kończy. Z Euro rzecz w tym, że organizacja tych rozgrywek w porankowym mieście oznacza dla porankowej rodziny porządek, wykończone remonty ulic, dokończone budowy różnego typu obiektów. W OKOLICY! Ha, porankowi rodzice wiedzieli, co robią kupując mieszkanie w takiej a nie innej okolicy - w okolicy stadionu. W okolicy na tyle dobrej, że przy dobrych wiatrach w porankowym domu słychać okrzyki i śpiewy kibiców będących na stadionie, a wszelakie pokazy pirotechniczne doskonale widać z porankowego okna (jest szansa, że na Euro coś będą w tym zakresie robić?). Do tego stadion nie jest tuż za rogiem, więc jest też w miarę bezpiecznie i nie trzeba mieć obaw, że spacer w czasie, gdy odbywa się mecz, skończy się na izbie przyjęć w najbliższym szpitalu (to nie stereotyp - to doświadczenie).
Mamy Euro! Yuppiii!

Jaka szansa, że się naiwnie łudzimy???

6 maja 2009

dziwne przypadki...

- Nie umyłam dzisiaj zębów. Muszę umyć zęby - z wrodzonym wdziękiem Porankowa Panienka zlazła ze swego tapczanu i udała się w stronę łazienki, gdzie przystawiła sobie do umywalki taborecik, wlazła na niego i owe zęby umyła.
24 godziny wcześniej ta sama Porankowa Panienka z takim samym wdziękiem zlazła z tapczanika wołając: Kaszkę proszę! I bajkę!, a następnie usadowiła się przed telewizorem.
Dodać należy bardzo istotny fakt, że obie sytuacje miały miejsce około godziny 2.45 nad ranem. I na nic zdało się tłumaczenie dziecku, że jest środek nocy, że zęby myła i nie musi po raz wtóry, a rybka na kanale Mini Mini śpi i bajek nie ma. I że mama musi wstać do pracy dość wcześnie - bo przypadał jej pierwszy dyżur w nieszczęsnej pracowni komputerowej... No ale nie ma tego złego! Porankowa Panienka wprawdzie zasnęła po pół godzinie w łóżku rodziców eksmitując z niego Porankowego Tatę, ale za to spała do 9. Z kolei, Porankowa Mama wprawdzie musiała się rano zwlec na dyżur, ale za to wróciła do domu po 2 godzinach, bo się okazało, że akurat ogłoszono dzień rektorski i studentów nie ma! A jak studentów nie ma, to po co komu otwarta pracownia komputerowa!? Szczęście pełną gębą - przynajmniej można zjeść wspólnie z rodziną obiad i ogarnąć, zanim się samemu zostanie na posterunku z dwójką małych, biegających i rozrabiających stworzeń.
Tak, wspomniane wyżej biegające stworzenia miały wczoraj wyjątkowo psotny dzień. Stworzenie młodsze ambitnie właziło na tapczan siostry czy też każdy inny sprzęt domowy. Stworzenie starsze za to miało ochotę na keczup - taki normalny keczup z plastikowej butelki. A że do lodówki sięga, a w niej do półki z keczupem... Porankowa Mama miała zafundowane generalne sprzątanie za kanapą.
- Nic się nie stało, mama. Posprząta się.
Zdecydowanie, SIĘ posprzątało po butelce keczupu. Choć w pokoju nadal jego zapach się unosi, a plamy z ubranek zejść nie chcą...

***

Niedaleko porankowego domu jest przedszkole, które ma dość rozległy ogródek do zabaw dla dzieci. Porankowa Mama, z racji swego "zawodu", a także z racji tego, że jest mamą potencjalnych przedszkolaków (choć podkreślić należy, że porankowi rodzice - jeśli już - to poślą swoje pociechy do przedszkola po ukończeniu przez nie 4 roku życia) zawsze z zainteresowaniem ogląda, w jaki sposób panie przedszkolanki zajmują się podopiecznymi w czasie zabaw na powietrzu. No i dziś, w wyniku takiej obserwacji, wspomniane przedszkole zostało zepchnięte na sam dół listy potencjalnych przedszkoli. Bo proszę sobie wyobrazić, że spora grupa dzieciaczków bawiła się sama - w zasięgu wzroku w ogóle nie było opiekuna - w najdalszym zakątku ogródka, za budynkami, od strony wejść do kuchni itp. Dziewczynki (bo głównie płeć piękna tam była) oblegały furtkę w płocie. Dosłownie, jeden skok i byłyby na drugiej stronie, a pani opiekunka zapewne zauważyłaby ten fakt po powrocie do sali. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby komuś się coś stało w tym zakątku! Porankowa Mama wraz z Hetman-Babą skomentowały między sobą ów brak opieki. Wtem, przy furtce pojawiły się panie pracujące w tym przedszkolu - pojawiły się, ale od strony ulicy. Odkluczyły furtkę, weszły na teren przedszkola i podziękowały dziewczynkom, że te stały na czatach... Hetman-Baba (pedagog z zawodu, a jakże inaczej!) nie wytrzymała i rzuciła w stronę pań, że podziwia ich beztroskę. Dodała w swej wypowiedzi, że jest nauczycielką. A na to panie:
- No a my nie jesteśmy i nas to nie rusza.
Tak, dzięki paniom - zapewne kucharkom - porankowe panny do tego przedszkola nie pójdą.
I teraz pytanie: zgłosić to dyrektorce?

3 maja 2009

porankowy Gerber


Łamiąc własne zasady pozwalamy sobie zamieścić fotografię en face Porankowej Panieneczki, bo jest to fotografia - naszym skromnym zdaniem - genialna. Liczymy zarazem, że dziecię za lat kilka nie będzie nas chciało za tą fotkę powiesić. Córko droga (to tak do Ciebie za te kilka lat), nie mogliśmy się powstrzymać!

Zdjęcie zrobił Porankowy Tata i jak tylko zostało zgrane i otworzone na dużym ekranie, pojawiło się skojarzenie - Gerber. Zarówno ten z logo na słoiczku, jak i ten z reklam tv. Tyle tylko, że nasz Gerber jest chyba ładniejszy! ;)
Daisypath Christmas tickers