30 sierpnia 2011

opowieść zaległa: Felek

Felek został znaleziony na murku. Szedł smętnie, co zaniepokoiło Glorię Mniejszą. Po kryjomu schowała Felka w garści i przyniosła do domu. Felek był dzielny - przeżył długie zakupy w markecie, przeżył jazdę windą i przeżył upadek z wysokości wprost na dno wyłożonego papierem słoika.
- Tu będzie mieszkał. Już go nie opuszczę - zawyrokowała Gloria.
Felek zdziwiony wyciągnął czułki, rozejrzał się dookoła i uznał, że jeden dzień może spędzić w tym oryginalnym hotelu. W nocy zmienił jednak zdanie i próbował przepchnąć się przez dziurki w zakrętce. Na próżno...
Po długich rozmowach udało się przekonać Glorię, że miejsce Felka jest na dworze, że musi wrócić do rodziny, bo mama na pewno za nim tęskni.
Dobry kwadrans Gloria szukała odpowiedniego listka, na którym można położyć Felka. Kolejny kwadrans żegnała się ze ślimakiem. Felek nawet się nie obejrzał, gdy prędko odpełzał w siną dal.
I to by było na tyle w temacie zwierząt udomowionych.

10 sierpnia 2011

badania

Zastanawiam się, do kogo wysłać petycję w sprawie obłożenia drzwi punktu pobrań w przychodni dziecięcej materiałem wyciszającym. Wystarczyłoby jedne drzwi obłożyć takim materiałem, a dzieci nie byłyby narażane na traumatyczne doświadczenia.
No bo tak: po szkarlatynie zostałyśmy skierowane na serię badań. EKG przeszło w miarę bezproblemowo. Pomijam fakt, że pani doktor wykonująca badanie nie należy do moich ulubionych, sprzęt był przedpotopowy i MNIE badanie bolało (poważnie! siniaka miałam!). Pomijam fakt ciągłych zakłóceń odczytu w trakcie badania Glorii Starszej oraz odpadających elektrod od Glorii Młodszej. Badanie wykonano i to się liczy.
Trauma byłą dzisiaj. Wybyliśmy od rana na badania krwi. Młode był oczywiście odpowiednio przygotowywane przez cały tydzień, wyjaśniały sobie wzajemnie, na czym będzie polegać badanie, starsza młodszą uspokajała, że nie będzie źle... Cały tydzień przygotowań wziął w łeb w chwili, gdy usiedliśmy pod drzwiami laboratorium - tymi drzwiami BEZ wyciszenia.
Przed nami w kolejce czekał chłopiec, który powtarzał: nie chcę, nie chcę, boję się!. Młode popatrzyły na niego niepewnie. Potem zza drzwi gabinetu rozległ się wrzask. Przeraźliwy, wykorzystujący pełną pojemność płuc wrzask. I było słychać głos osoby dorosłej: nie ruszaj się, skarbeńku  - jak się okazało, wcale nie pierwszy tego dnia. Młodym oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Później drzwi się otworzyły, wyszedł z nich uśmiechnięty (sic!) chłopiec, a kolegę stojącego w kolejce przed nami SIŁĄ wciągnięto w otchłań punktu pobrań. Zapierał się biedak rękoma i nogami, ale niewiele to pomogło.
Gloria Starsza schowała się za mną, Młodsza głowę położyła na ławce i udawała, że jej nie ma...
W końcu nadeszła nasza kolej. Mnie wypchnięto przodem. Miła pani laborantka pobrała krew migiem i uprzejmie zapytała: to która następna?
Tydzień przygotowań na nic się zdał. Dobrze, że nie mieli w pomieszczeniu lampy...

A wystarczyłoby wyciszyć drzwi - założę się, że ani jednego dziecka nie byłoby trzeba wciągać do gabinetu siłą... To gdzie tą petycję słać?

7 sierpnia 2011

porankowa czytelnia

Ponad połowa Polaków nie tylko nie czyta książek, ale nawet nie jest w stanie przebrnąć przez tekst dłuższy niż trzy strony. To wyniki raportu opublikowanego przez Bibliotekę Narodową. 
(źródło:  http://wyborcza.pl/1,75517,9782104,Tak_czytaja_znani_Polacy,,ga.html#ixzz1ULZs1y3U )

Przyjmując, że normą jest to, czego jest więcej, w kontekście powyższego do normalnych nie należymy. Książki nie tylko czytamy, ale i posiadamy. Chyba nikt z nas - licząc też Glorie - nie wyobraża sobie, żeby w domu mogło książek nie być. Przyznać jednak trzeba, że od kliku lat książek raczej nie kupujemy (poza wyjątkowymi pozycjami z gatunku "koniecznie mieć trzeba"). Chadzamy za to do biblioteki - miejsca magicznego i przez wielu zapomnianego. Ale nie o bibliotece miało dziś być. Miało być o porankowych lekturach.

Przy okazji wynoszenia zawartości pokoju Porankowych Glori przed remontem, młode wybrały kilka ulubionych tytułów, które chciały odłożyć w dostępnym w czasie remontu miejscu. Na biurku wylądowały zatem:



Co tu dużo mówić - każda z tych książek jest godna polecenia. Cecylka, Fikus i Martynka czytane są zazwyczaj do poduszki. Gagatka wędruje z nami do lekarzy (nawet Porankowemu Tacie do plecaka wpada, gdy ten do dentysty jedzie), a encyklopedie... cóż, encyklopedie są zaczytywane na śmierć o każdej porze dnia i nocy...

A ja... Ja w czasie remontu odwiedzam 44 Scotland Street w Edynburgu i choć początkowo książka sama w sobie fascynowała mnie mniej niż jej autor, Alexander McCall Smith*, wciągnęła mnie tak bardzo, że wpadnę w rozpacz, jeśli osiedlowa biblioteka nie ma dalszych części w księgozbiorze!

* o autorze na okładce książki przeczytać można tak:
" profesor prawa medycznego, bioetyk, pisarz (...) mieszka w Edynburgu, ma dwie córki, gra na fagocie w amatorskiej orkiestrze, podróżuje, wraca często do swej ukochanej Botswany, gdzie niedawno założył teatr."
Brakuje mi tylko w tym opisie informacji, że prof. McCall Smith z zamiłowania jest matematykiem :) 

5 sierpnia 2011

raport z frontu

Dzień 5 walk. Szwagrowie przybyli z odsieczą. Starszy relacjonował żonie widok używając słów: pamiętasz Międzyrzecki Rejon Umocniony? No, to tak to wygląda - ta część zrujnowana MRU. Jakby granat im do pokoju wpadł.
Tynk od ściany skuwali 3 dni. Dziś 95% jest już wyłożone gipsem i zaprawą tynkarską. Plan był taki, że dziś mieliśmy sprzątać po szlifowaniu. W praktyce, czeka mnie dopiero sprzątanie gruzu. Cholernie pyląca robota!


Glorie już na mnie patrzeć nie mogą, bo ile można z matką na okrągło przebywać. Atrakcji mają jednak w bród. Zaliczyły chociażby basen, nocowanie u Hetman-Dziadów, piknik na działce i lokalnej "górce" i EKG po szkarlatynie.

A mnie się nudzi, czego efekt widać na zdjęciu poniżej. Na jednym z pikników analizowałam trendy, jakie wyznacza firma Mattel poprzez makijaż swoich lalek. Poważnie. Tak się składa, że mamy w domu kilka pokoleń Barbie - materiał porównawczy jak znalazł.



Począwszy od lalki w prawym dolnym rogu, idąc w lewo i do góry. Widzicie trend? Bo ja tak. I wcale mnie te zmiany nie cieszą, bo aktualnie Barbie ma makijaż... nazwijmy go delikatnie, prowokujący.
Koniec raportu.
Daisypath Christmas tickers