7 grudnia 2016

poprawność polityczna

Stopklatka z sierpnia:

Temperatura sięga zenitu, atmosfera pikuje, bo rok szkolny do drzwi puka.
- Tu potrzeba brownie - rzekła Gloria Młodsza.
- A pójdziesz po czekoladę i śmietanę? - pytam
- Nie. Za gorąco. To nie będzie brownie...
- Chyba, że zrobimy brownie w wersji retro.
- A to znaczy?
- Że zrobimy murzynka. Jakieś masło i kakao się znajdzie.
- Ale nie mówi się murzynek, bo to może kogoś obrazić.
- ??
- Trzeba mówić ciemnoskóry, albo afroamerykanin...

Kurtyna...

5 grudnia 2016

Dziurka

- A co tam Pani dobrego u was?
- A nic. Ostatkiem sił na dwie ręce matematykę odrabiam.
- A czemu Pani ty, a nie mąż?
- Bo mąż padł ze zmęczenia.
- A co takiego robił?
- Bawił się młotkiem.
- I od tego padł?
- Bo młotek był elektryczny.
- A co młotkiem traktował?
- Ścianę. Dokładnie trzy.
- A po co?
- Żeby framugi wyciąć, a potem podkuć to, co zostało.
- A po co framugi wycinał?
- Żeby nowe drzwi osadzić.
- A czemu nowe?
- Bo stare, jak zaczęliśmy snuć wizję wyglądu nowej łazienki, przestały do niej pasować.
- A czemu wizję nowej łazienki snujecie?
- Bo kupiliśmy nowy sedes i umywalkę.
- A czemu kupiliście nową ceramikę do łazienki?
- Bo starą trzeba było skuć razem z kaflami...
- Jezu, a dlaczego kafle kuliście?
- Bo same odpadły jak zrobiliśmy odkrywkę nad wanną.
- A odkrywka była dlaczego?
- Bo pękła rurka w ścianie...
- Ale z powodu jednej rurki całą łazienkę demontować?
- Bo rurka okazała się być stara i widoczne było przeciekanie kawałek dalej.
- Nie wystarczyło rurki zakleić?
- Nie, bo zalała sąsiada.
- Mała dziurka?
- Mała, ale lała się długo.
- Szczęśliwie to odkryliście.
- Nie za bardzo, bo cztery piętra w dół zalało...
- Jedna dziurka?
- No a potem jeszcze dwie, jak się w nie wiertarka wbili...

I tak ciągnąć mogę dalej...

Jedna cholerna mała dziurka wielkości łebka od szpilki, a remont w domu, jakbyśmy nowe mieszkanie kupili...

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...
Kurka, CocaCola z whiskey na antybiotyk nie jest najlepszym pomysłem, nie?
No to ja tą matmę na dwie ręce odrabiać idę...

30 lipca 2016

Wakacyjne wojaże: skąd ten kierunek?

Wszystko zaczęło się w bibliotece, gdy wypożyczyłyśmy "Księgę Ludensona" (pisałam o niej TUTAJ), której akcja rozgrywa się w Jastrzębiej Górze i Karwii.
- Mama, a to daleko? - zapytała wówczas któraś Gloria.
- Trochę. I nie do końca na żadnej z naszych tras. Trzeba by specjalnie pojechać.
I zaczęłyśmy śledzić mapę. A na tej mapie zaczęły się nam coraz bardziej objawiać miejsca, które chciałoby się odwiedzić. Morze - bo młode morza już nie pamiętają. Hel - bo przy okazji jest blisko, a przecież "Zuzia tam była i foki widziała". Gdańsk i trójmiasto - bo było o tym na lekcji. O i Rozewie - bo to najdalej na północ wysunięty fragment Polski. I latarnię tam mają. A poza tym... poza tym to Kaszuby.

Nie mam absolutnie żadnego powodu rodzinnego, by czuć się związana z Kaszubami. Do niedawna nawet nie kojarzyłam tego regionu z niczym innym jak językiem kaszubskim, w którym można zdawać maturę. Aż pewnego październikowego dnia znalazłam się na Kaszubach z wycieczką szkolną. Gdzieś w okolicy Szymbarku zachwyciły mnie wzory kaszubskie i opowieści kaszubskie, które znalazłam w księgarni. Zachwyciły mnie widoki, jak z pocztówki. I dwujęzyczne tablice z nazwami miast i ulic. I atmosfera. Brzmi absurdalnie, wiem. Ale Kaszuby mają "to coś", czego dawno nie odczuwałam w żadnym innym zakątku Polski.

Od słowa do słowa powstał więc plan, by "przebiec" przez polskie wybrzeże zaczynając od Gdańska. Plan, jak się okazało, zbyt ambitny, nie do zrealizowania w jedne wakacje. Wstępnie założyliśmy wówczas, że po noclegu w okolicach Gdańska ruszymy dalej do Jastrzębiej Góry, gdzie będzie nocleg kolejny. Potem przez Łebę, Kołobrzeg wzdłuż wybrzeża aż po Świnoujście.
- Nie dacie rady - mówiono nam z różnych stron. A my uparcie twierdziliśmy, że damy. 

I w sumie wyszło na nasze, bo zeszłoroczne wakacje były właśnie takim małym galopem przez linię brzegową. Wpierw kilka dni w okolicy Władysławowa, jednodniowa wyprawa wzdłuż linii brzegowej i postój kilkudniowy w Międzywodziu. Na koniec Świnoujście i prosta droga do domu. W czasie tego galopu objawiła nam się mała wioska - Swarzewo, która okazała się naszym rajem na ziemi, gdzie jest cisza i spokój, niby wszędzie blisko, ale wystarczająco daleko od zgiełku nadmorskiego kurortu, gdzie można kupić mleko i jaja od gospodarza, rano usłyszeć pianie koguta, a za oknem podziwiać kozę (którą ochrzciłam imieniem Fela, bo jakoś tak bezimienna zostać nie mogła). Czegóż chcieć więcej, jak się jest człowiekiem z dużego miasta? 

W czasie naszej zeszłorocznej wędrówki dotarliśmy na Hel do fokarium, zwiedziliśmy Groty Mechowskie, odwiedziliśmy plażę Ludensona, a w latarni w Rozewiu kupiliśmy wspomniane już paszporty BLIZA, w których udało się wówczas zdobyć cztery pieczęcie/wizy. Do zdobycia brązowej odznaki zabrakło nam jednego stempla. No i nie dotarliśmy do Łeby ani do Trójmiasta... 

Nie mieliśmy wyjścia - trzeba było wrócić na Kaszuby, do naszego małego Swarzewa.

Rodzinnie doszliśmy też do jeszcze jednego, dość zaskakującego wniosku: piasek na plaży i morze nie jest takie samo na różnych końcach Polski... Głupie, prawda? Ale to prawda. Pierwsza zauważyła to Gloria Starsza:
- Dlaczego ten piasek nie chce się otrzepać z nogi jak ten na Helu? - rzekła machając odnóżem w Międzywodziu.
- Bo ten jest bardziej kamienny - rzekła Młodsza. 
Fakt. Tego się nie da opisać słowami - to trzeba zobaczyć i dotknąć. Ale uwierzcie mi na słowo: im dalej na zachód tym piasek twardszy, bardziej chropowaty, a plaże jakieś takie... No właśnie... Nie że gorsze. Ale inne. Nie moje. 

I tak oto tegoroczne wakacje zostały z góry przesądzone. Uzbrojeni w naszego Edka GPS, boską mapę, przewodnik po pobrzeżu Bałtyku i nasz dziennik pokładowy ruszyliśmy w kierunku półwyspu helskiego, gdzie przez dwa tygodnie buszowaliśmy po okolicy. I wiecie co? Za rok też tam ruszamy, bo okazało się, że zobaczyliśmy dopiero wierzchołek góry.

To tyle tytułem wstępu.

10 lipca 2016

Wakacyjne wojaze: trasa TAM

1,2,3 testujemy nowa klwiature...

Panstwo wybacza literowki i brak polskiej czcionki oraz brak zdjec (z czego literowki i brak zdjec sa chwilowe, bo mam nadzieje, ze jakos to ogarne). Ograniczenia techniczne spowodowane pobytem na wakacjach!

Swieto w rodzinie, wakacje mamy i balujemy nad polskim morzem, na terenie moich (i mam nadzieje niedlugo naszych rodzinnych) ukochanych Kaszub.

Wyjechalismy w sobote i zamierzamy wrocic za dwa tygodnie, chyba ze utkniemy w lochach zamku w Malborku ;). Niektorzy lapali sie za glowe: W sobote, na poczatku sezonu nad morze? W tych korkach? A czemu tak daleko?

Ano tak, nad morze, TAK daleko i z dala od korkow.

Bo po pierwsze, my korkow nie lubimy, tak jak nie lubimy oklepanych drog, byle szybciej i byle prosciej. Dlatego tez przygotowania do wakacji spedzamy glownie na sledzeniu mapy, rozmowach z Edkiem, naszym GPSem i studiowaniu przewodnikow turystycznych. Zazwyczaj szukamy trasy, ktora bedzie nowa, niezbyt oczywista dla turystow, obfitujaca w ladne widoki i ciekawa poznawczo. Bywa tak, ze jeszcze dzien przed wyjazdem nie mamy spakowanych bagazy, w domu panuje rozgardiasz i nie ma atmosfery podroznej. Ale trasa jest, tak jak i trasa awaryjna w razie nieoczekiwanych zdarzen.

Bo nieoczekiwane zdarzenia zdarzaja sie kazdemu. Mieismy plan, ze wyjedziemy przed 10 rano, zahaczymy po drodze o Pola Lednickie i Chojnice. No i prawie sie udalo. Prawie, robi jednak wielka roznice... Przed wyjazdem z naszego malowniczego miasta zaparowalismy przy Tesco i podczas gdy Slubny robil ostatnie zakupy, ja wertowalam nasz dziennik wakacyjny.
- Dokladnie rok temu odwiedzialismy Groty Mechowskie, pamietacie? - rzucialam do mlodych siedzacych na tylnim siedzeniu. - A potem jechalismy na latarnie w Rozewiu.
- No, i pierwsza latarnie zaliczylismy - dorzucila Starsza.
- A te paszporty mamy w tym roku? - zapytala Mlodsza, a ja zamarlam...
- O zesz...
Paszporty BLIZA. Takie male cos, co lezy w szufladzie w szafie w pokoju... Takie male cos, gdzie wbija sie pieczecie po zejsciu z latarni, a gdy juz uzbiera sie ich odpowiednia liczbe, wysyla sie w celu uzyskania odznaki. Takie male cos, gdzie brakuje nam tylko jednej pieczeci, zeby dostac odznake brazowa... TAKIE MALE COS, CO NADAL LEZY W SZAFIE!

Slubny wrocil do auta i uslyszal choralne: wracamy do domu!

I ku mojemu zaskoczeniu, zawrocil...

Po drodze przypomnialo nam sie, ze nie wzielismy tez peleryny przeciwdeszczowej. I ze koncza sie leki przeciwbolowe wiec warto jeszcze wejsc do apteki. No i jeszce toaleta...

Wyjechalismy o 12:00. Czyli trzeba bylo zrezygnowac z Pol Lednickich, a po uwzglednieniu koniecznych postojow musielismy takze objechac Chojnice obwodnica. Na miejsce i tak zajechalismy po 19:00...

Ale za to, dzieki naszemu Edkowi i niezawodnemu wewnetrznemu  GPSowi, nie stalismy w zadnym korku, jechalismy glownie malo uczeszczanymi trasami, gdzie auta mijalismy raz na godzine, miedzy lasami, jeziorami (doslownie: na lewo patrz - jezioro, na prawo patrz - jezioro, oddech i znowu jeziorko!), miejscowosciami o dziwnych nazwach (wyobrazcie sobie Niemca, ktory instruuje kogos, ze ma jechac przez Ba-przez a z ogonkiem-cz tuz przy Strzepczu! Ha! My tam bylismy!). Zwiedzilismy sanktuarium w Kcynie. Trafilismy tez do malutkiego sklepiku, ktory oferowal lokalnie robione nalewki (kupilismy dwie, z Rokitnika i Tarniny, choc cena byla powalajaca: 26zl za 200ml! Ale my kochamy lokalne produkty... Jak sprobujemy, bedziemy recenzowac).

Az wreszcie naszym oczom ukazal sie (tu prosze bez krytycznych spojrzen, bo jest to jedyny fast food, w ktorym jemy okazjonalnie) Burger King w Redzie, co oznaczalo postoj na hamburgera i prosta droge do naszego domu w... ha, nie we Wladyslawowie. W SWARZEWIE pod Wladyslawowem.

Bo, po drugie, my tak samo, jak nie lubimy korkow, nie lubimy oczywistych lokalizacji. I nie lubimy tez Baltyku w prostej drodze na polnoc, tzn. Kolobrzegu i okolic - ale o tym w nastepnym poscie.

Swarzewo to mala wioska polozona rzut beretem i dziesiec minut jazdy autem od Wladyslawowa, tuz nad zatoka Pucka z widokiem na Chalupy, Jastarnie, Jurate i Hel. Mala wioska, ktora ma wlasne Sanktuarium Maryjne, cudowna figurke, stanice wodna, wlasny dom kultury (sic!), quasi-palmy i Muzeum Kocham Baltyk z wystawa klockow Lego, a takze wlasny labirynt w kukurydzy oraz autobus na glowie (tak, nie pomylka: AUTOBUS do gory nogami/kolami). No i ma przecudowna miejscowke: pawilon wczasowy ANREMA, o ktorym napisze nieco pozniej.

Odplywam z moim kielichem CubaLibre podziwiac widok burzy nad zatoka i wsluchiwac sie w cykanie swierszczy i chrapanie moich corek.

CDN.

28 czerwca 2016

Wakacyjne wojaże: kierunek morze

Praca w systemie oświaty ma swoją zaletę: dwa miesiące (no prawie) wakacji. Wady też są, żeby nie było: opuszczam każde rozpoczęcie i zakończenie roku szkolnego moich Glorii... Coś za coś.

Tegoroczne wakacje właśnie się rozpoczęły - z wielkim przytupem, trzeba rzec. Na dzień dobry, w poniedziałek, zaserwowano nam totalną rozpierduchę w systemie nauczania. Kto nie słyszał, niech zerknie tutaj i tutaj i niech zapamięta moje słowa: wrócimy jeszcze do elementarza Falskiego i książki "Mam 6 lat".

Gloria Starsza, która właśnie ukończyła klasę III i rozstała się ze swoją ukochaną panią, uznała reformę za wielce niesprawiedliwą:
- Czyli ja będę z nową panią lat 5 w tej szkole, a Ula ze swoją panią ma jeszcze dwa lata przed sobą? I nie pójdę do gimnazjum?
Gloria Młodsza, z kolei, mądrze wydedukowała:
- Szkoła powszechna... Hmm... Jak w Jetsonach? Taka szkoła przyszłości?

Trafiło dziecko w sedno. Ministrzyca z Ministerstwa Eksperymentów Narodowych wzorowała się chyba na kreskówce - szkoła powszechna jej się zamarzyła... I szkoła branżowa i specjalistyczna...

W ów poniedziałek, Pani Ministrzyca przyczaiła się na kanale YouTube i na żywo, z dala od rzeszy zainteresowanych, oznajmiała światu swój pomysł na zmianę systemu edukacji. Niczym Bill Gates prezentujący nową odsłonę Windowsa... Aż się chciało krzyknąć w ekran: error 406! error 406!

Bo z tą naszą oświatą to trochę tak, jak z Windowsem. Niby każda kolejna wersja jest lepsza, bardziej nowoczesna i każdy, ale to każdy "chce i powinien ją mieć" (a jeśli nie chce, to mu ją wciśniemy namolnie, tak jak obecną 10, która za chwilę sama mi się zainstaluje na kompie, bo ją olewam). Niby każda kolejna wersja ma lepszy interfejs. No ale nie bez przyczyny Windows nazywany jest Świndozą...

Tak samo z naszą oświatą. Do szkoły chodzić trzeba od zawsze. Każda ekipa rządząca dokonuje jednak poprawek systemu w imię tego, by lepiej, nowocześniej i bardziej "przyjaźnie" się uczyć. Tak poprawiają, że aż niedobrze się od tego robi. Bo każda poprawka polega na wyrzuceniu do kosza tego, co już jest i budowaniu niby-nowego. Obecne nowe wygląda tak:

source: Twitter Ministerstwa Edukacji 
source: z bloga Katarzyny Hall

Kto nie rozumie, tłumaczę: wracamy do 8 klas w szkole podstawowej (przy czym teraz zwać się to będzie szkoła powszechna z klasami I-IV poziomu podstawowego z korelacją przedmiotową i klasami V-VIII poziomu gimnazjalnego) i do 4 klas w liceum. Jeśli ktoś ma dziecko, które właśnie zdało do klasy VI, niech się szykuje na klasę VII i VIII (Jezu drogi, poważnie?). Gimnazja będą... wygaszane. Ale żaden nauczyciel pracy nie straci - tako rzecze Ministrzyca.... 

Ale nie o tym miało być.
Miało być o wakacjach. 

Bo na wakacje jedziemy! I to już niedługo. Nad polskie morze przez Kaszuby. Przez Chojnice, Kościerzynę, Stryszą Budę, Wejherowo aż po Władysławowo i Hel oraz Łebę. A w drodze powrotnej Malbork, Tuchola, Nakło Nad Notecią i Kcynia.

A że ten blog jakoś tak mchem porasta pomyślałam, że może równie dobrze służyć za przewodnik dla tych, którzy z dziećmi w Polskę chcą wyruszyć. Bo nasza czwórka dość wymagająca jest - nie wygód lecz przygód i wiadomości łakniemy. Nie hoteli, plaży i animatorów, lecz własnej kuchni, tajemnic, ciekawostek i natury. I bycia razem, z dala od szkoły i pracy.

A zatem, kto ciekaw, niech zagląda, bo w najbliższym miesiącu rzecz o nadmorskich kurortach będzie, o atrakcjach "po drodze", o zdobywaniu odznaki Bliza, o planowaniu podróży i o jedzeniu na trasie. No i o moich ukochanych Kaszubach. 

A teraz, idę nalać sobie wakacyjnego drinka.

Witaj przygodo!

LATO, LATO

muz. W. Krzemiński, sł. L. Kern 

Już za parę dni, za dni parę,
Weźmiesz plecak swój i gitarę,
Pożegnania kilka słów,
Pitagoras, bądźcie zdrów,
Do widzenia wam, canto cantare.

Lato, lato, lato czeka, 
Razem z latem czeka rzeka,
Razem z rzeką czeka las,
A tam ciągle nie ma nas.

Lato, lato, nie płacz czasem,
Czekaj z rzeką, czekaj z lasem,
W lesie schowaj dla nas chłodny cień,
Przyjedziemy lada dzień.

Już za parę chwil, godzin parę,
Weźmiesz rower swój no i dalej,
Polskę całą zwiedzisz wszerz,
Trochę rybek złowisz też,
Nie przyjmując się niczym wcale.

Lato, lato mieszka w drzewach,
Lato, lato, w ptakach śpiewa,
W słońcu każe okryć twarz,
Lato, lato jak się masz.

Lato, lato dam ci różę,
Lato, lato, zostań dłużej,
Zamiast się po krajach włóczyć stu,
Lato, lato zostań tu.

26 marca 2016

barany, zające i inne takie czyli Wielkanoc 2016

- Coś mi tutaj brzydko pachnie - rzekła dziś rano Gloria Młodsza, a w mojej głowie nastąpił szybki przegląd jedzenia, które mogło ewentualnie się przypalić, spalić, zgnić i z innych powodów dawać nieprzyjemne efekty węchowe. Niczego nie znalazłam...
- Przecież zając nie potrafi pisać - kontynuowała po chwili Młodsza - więc jak mógł nam zostawić kartkę z informacją, gdzie paczki zostawił?
No tak, rzecz się rozbija o zająca.
- Na mnie nie patrz - rzuciłam jej w odpowiedzi. - Ja spałam!
- Potwierdzam - dopowiedziała Gloria Starsza. - Mama w nocy oglądała film i nie robiła za zająca.
- A skąd Ty wiesz, co ja w nocy robię, hę?
Dziecię nie odpowiedziało. Dodało jednak:
- Choć przyznać trzeba, że ten zając coraz dziwniej obgryza te marchewki...

No żesz... To zając na uszach staje, kreatywnością się wykazuje, żeby drobiazgi pochować, a one się do obgryzania marchewki przyczepią... Zapamiętać: wygooglować sposoby obgryzania marchewki. Na bank coś znajdę.

A przy okazji może znajdę sposób na barana. Tego z masła. Ślubny przed wyjściem na nocny dyżur oznajmił, że jak minutnik zadzwoni, mam wyjąć foremkę z zamrażalnika i jak wyjmę barana ze środka to będzie gotowy... To "JAK" to bardzo ważne słowo. Minutnik zadzwonił, formę wyjęłam, przez kwadrans ją usiłowałam poluzować, żeby zeszła... Zeszła rozrywając barana na pół - każda połówka w połówce foremki. Cóż był robić. Nożyk, masło, sklejam obie części, wkładam do zamrażalnika... Po godzinie to samo... Dosztukowałam więc jedną połowę baranka i włożyłam do zamrażalnika bez przykrycia drugą częścią formy. Minęła kolejna godzina... Barana wyrwałam siłą... Czeka w lodówce na operację plastyczną... Ale jest.

Potem młoda weszła do pokoju.
- Będę robić kaszankę - oznajmiła.
- Matko jedyna, że co?
- Nie znasz się. To takie jajo malowane na jeden kolor...
- Młoda, k-R-aszanka, a nie kaszanka...
- Żadna różnica...
I wyszła z jajem w ręku.

A zza ściany dobiegł nas dźwięk gamy wygrywanej na... tubie. Sąsiad ćwiczy przed procesją rezurekcyjną... Dwa piętra niżej, ale się niesie, że aż miło. Brakuje tylko sąsiadki ćwiczącej Alleluja...

A szkoda. Bo zarówno to właściwe z Oratorium Mesjasza Haendla, jak i to Cohena są piękne.

Wielkanoc, moi mili, Wielkanoc...


19 stycznia 2016

mosty

Choć już styczeń i zaczął się nowy rok, przeglądam zdjęcia z wakacji. Zwróciliście kiedyś uwagę na to, jak kolorowa jest Polska? Niech się kłócą w Europarlamencie, niech w sejmie im się wydaje, że Polska w ruinie odbudowuje się ekspresowo dzięki kontrowersyjnym decyzjom. 

Ja na naszych zdjęciach odkryłam mosty. Niby nic, a jednak bardzo ważny element krajobrazu. Most. Hasło roku 2016. 

Zdjęcia robione "z auta" na trasie Świnoujście-Poznań i jeden nadprogramowy z trasy Władysławowo-Świnoujście. Prawda, że piękne?







Daisypath Christmas tickers