29 grudnia 2009

tradycyjnie


Wbrew pozorom w porankowym domu Święta były obchodzone. Nawet tradycyjnie. Chyba.

W poniedziałek przedświąteczny Porankowe Panny, jako że na oficjalne występy są nieco za małe, wzięły udział w próbie generalnej Jasełek. W tym roku obie w roli pastuszków. Emocji było sporo, szczególnie, że organizatorzy przedstawienia się popisali i "sprowadzili" prawdziwego żołnierza rzymskiego w lśniącej zbroi z czerwonym pióropuszem. Porankowym Pannom się podobało, choć Porankowa Panienka nadal nie może pojąć, dlaczego zamiast prawdziwego małego Jezusa przyprowadzili na próbę "jakieś inne małe dziecko".
W przededniu Wigilii w porankowym domu zapachniało choinką, którą dzieci wieczorem ubierały razem z Porankowym Tatą. W zamrażalniku cierpliwie czekały ręcznie robione uszka i pierogi z kapustą, a pierniki odpoczywały w zamkniętych szczelnie pojemnikach. Z ukrycia zerkały na świąteczny dom pięknie zapakowane i opisane prezenty, a na wieszakach wisiały wyjściowe stroje.
Wigilia także była tradycyjna - z karpiem, barszczem, kapustą z grzybami i pierogami. Z opłatkiem i z czytaniem Biblii. Z upierdliwie przeciąganym czasem oczekiwania na rozdanie prezentów i szaleństwem (mimo prób ograniczenia tego szaleństwa), gdy już te prezenty można było otwierać...
A potem klasycznie - świętowanie w gronie rodziny...

Wbrew pozorom w porankowym domu Święta były obchodzone. Nawet tradycyjnie. Chyba. Choć odstępstwa od "normy" i tradycji były.
Po raz pierwszy w życiu porankowi rodzice nie składali w tym roku życzeń - takich życzeń nie będących odpowiedzią na życzenia. Ani mailem, ani listem (choć tu poprawka: 2 osoby list świąteczny dostały - bo od dawna nic nie dostały i już dłużej zwlekać nie wypadało), ani telefonicznie.
Porankowe panny, mimo posiadania dwóch identycznych sukien na Wigilię przybyły ubrane różnie - Porankowa Panienka wyraziła głośny sprzeciw wobec sukni, ozdób we włosach i takich tam. Szczerze mówiąc, może to i lepiej... Dziecko ma przynajmniej charakter i swoją osobowość.
Te same porankowe panny po swojemu dzieliły się opłatkiem - młodsza plując nim gdzie popadnie, starsza elegancko odkładając otrzymane kawałki na talerz.
Barszczu nie wypiły, karpia nie tknęły, ale za to zajadały się frytkami (paluszków rybnych, łososia ani kurczaka - wbrew obowiązującym trendom - porankowi rodzice dzieciom na Wigilię nie serwują; frytki były planem awaryjnym).
Co do prezentów to całkiem osobna i dalece drażliwa historia - powiedzmy tylko, że do porankowych dzieci Santa przyszedł dwukrotnie: raz po Wigilii u dziadków i drugi raz... w Boże Narodzenie rano. Mimo cichego oburzenia pomysł ten wypalił i przyniósł zamierzone efekty.

Wbrew pozorom w porankowym domu Święta były obchodzone. Nawet tradycyjnie. Chyba. Rzecz jednak w tym, że my obchodzimy Święta Bożego Narodzenia, podczas gdy dookoła świętowana była Gwiazdka...

20 grudnia 2009

porankowe pierniczenie (update!)



Póki co tyle w tym temacie, bo porankowe panny dom roznoszą - jak zasną pojawi się notka słowna.
Znajomą od Chińczyków z Małżonem proszę o spojrzenie na piękny piernikowy klucz wiolinowy ;)

update: w dzień drzemki nie było, padły o 21 zostawiając w domu totalny bałagan - w ramach rekompensaty za niedotrzymaną obietnicę notki, zdjęcie pierwszej części polukrowanych pierników (artyści: Porankowa Panienka lat prawie 3, Porankowa Panieneczka lat prawie 1,5 oraz porankowy sąsiad lat prawie 5)

9 grudnia 2009

remoncik?


Mikołajki za nami, trwa wielkie odliczanie do Bożego Narodzenia i chyba w każdym domu robione są większe bądź mniejsze porządki. W porankowym domu jednak tak jakby remoncik na horyzoncie.
Porankowy Tata wybył wieczorem po deski, gwoździe, listwy, jakieś żelastwo itp. i zamierza przed świętami zrobić to, co już jakiś czas temu zrobione być miało: zamontować przesuwane drzwi do gabinetu (celem odizolowania małżonki piszącej ponoć doktorat, bo za cel obrała sobie napisanie tego przeklętego Opus Magnum do końca roku), zbudować dwa pawlacze i przymocować drzwiczki do wnęki na korytarzu. Trzymać kciuki, żeby do świąt się udało zrealizować te plany, bo inaczej zamiast choinki w salonie ustawię stos z desek zagracających mieszkanie!

A na poprawę humoru w obliczu paskudnej aury za oknem i wyjących w domu dzieci, arcydzieło sprzed jakiegoś czasu. Tytuł arcydzieła: Ula z butelką. Autorka: Porankowa Panienka, dajmy na to, że lat 2,5, gdy to rysowała.

25 listopada 2009

biedronkowa walka z pandemią


Sieć sklepów Biedronka oferowała nam wiele: "dżem z biedronki", "herbatę z biedronki", nawet "szynkę z biedronki". Czas teraz na "mądrości biedronki".
A że Biedronka jest pod nosem, biedronkowe mądrości przywędrowały do porankowego domu - w ramach "wychowania obywatelskiego" i kształtowania właściwych nawyków prozdrowotnych.

Biedronka instruuje, co robić, by ustrzec się przed pandemią grypy. Instruuje zarówno tych bardziej kumatych i czytatych (pełna strona tekstu drobnym maczkiem), jak i tych mniej kumatych i nie-czytatych oferując im instruktaż obrazkowy (patrz obok)

Pech chce, obecnie w porankowym domu obie Porankowe Panny walczą z jakimś wirusem (choć raczej nie tym świńskim, bez obaw!). Porankowej Panience po dwóch dniach podgorączki i bólu gardła wybiło w katarze i zaowocowało rzężącym kaszlem (ale już bez temperatury), Porankowa Panieneczka zaś chrypi, gdy wyje (a wyje dużo, bo rosną jej trzonowce).
Z tej oto okazji Porankowa Mama zawiesiła na drzwiach lodówki biedronkową instrukcję w wersji dla mniej kumatych - Porankowa Panienka może i jest nad wyraz rozwinięta intelektualnie, ale nie przeceniajmy jej umiejętności.
Porankowa Panienka zapoznała się z instrukcją i stara się do niej stosować - o dziwo, całkiem dobrze jej idzie.
Narodzie, jednoczmy się przeciw pandemii! ;)

A tak poza tym, jeszcze dychamy. Porankowa Mama ostatnie cztery dni spędziła w dużej mierze poza domem - szkoląc, będąc szkoloną, robiąc za królika doświadczalnego, prowadząc spotkanie "biznesowe" oraz usiłując kupić buty na "zimę"... Porankowy Tata w tym czasie przeszedł na etat "full time daddy" i - zgodnie ze wszelkim prawidłami - razem z dziećmi wiercił dziury w ścianach, porządkował kable, przestawiał meble, porządkował piwnicę... Ale to już inna bajka, czy raczej kilka innych bajek.

15 listopada 2009

chlebowe żółwie

Porankowa Panienka z uporem maniaka próbuje zdobyć sprawność kuchcika.
Zaczęło się od wypożyczenia z biblioteki takiej oto książki kucharskiej:


W książce tej dziecko upodobało sobie przepis na chlebowe żółwie. Jako że Porankowej Mamie jakoś tak z żółwiami w kuchni nie było po drodze, dziecko postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce. Gdy Porankowa Mama weszła do kuchni zastała małą kuchareczkę stojącą na stołku przy kuchennym blacie, na którym to blacie przygotowane było dosłownie WSZYSTKO, co potrzebne do upieczenia chlebowych żółwi - rozłożona książka kucharska, wyjęty mikser i składniki, nawet łapka kuchenna do wyjęcia gorącej blachy z pieca... Przyznać trzeba, że autorzy książki mieli dobry pomysł z rozpisaniem przepisu przy użyciu obrazków:


Cóż było robić, trzeba było pomóc dziecku w pieczeniu. Szczególnie, gdy takie dziecię lat prawie trzy patrzy na człowieka wielkimi oczętami i pyta: "To od czego zaczynamy, mamuśka?"
Porankowe panie zaczęły więc mieszać i miksować - zgodnie z przepisem. Aż dotarły do punktu o następującym brzemieniu:


- Masło? Jakie masło? - zapytała mądrze Porankowa Panienka.
- No masło... - Porankowa Mama usiłując odnaleźć w przepisie ile tego masła trzeba dodać. O maśle jednak ktoś - czyli autor - zapomniał. Nie było go ani w spisie potrzebnych składników, ani w przypisach i dygresjach do całego przepisu. Porankowe panie dodały więc masła na przysłowiowe "oko" licząc, że efekt będzie zbliżony do tego podanego na obrazku, a więc:


Po prawie godzinie ugniatania, klejenia, podsypywania mąką, mycia rąk, prania ubrań, kolejnego sypania mąką, wyjmowania z buzi surowego ciasta, nawoływania: "mama, a Ula zżera żółwia!", mycia twarzy i rąk, ratowania żółwi od zalania sokiem, ratowania żółwi zasypanych kilogramem sezamu, ratowania kuchni przez zasypaniem mąką itd. z piekarnika wyjęta została blacha z pachnącymi, rumianymi chlebowymi żółwiami:


Już pal licho, że miało ich wyjść osiem, a wyszło tylko pięć. Pal licho, że całe mieszkanie nadawało się do generalnego sprzątania. Pal licho, że dzieci odmówiły zjedzenia obiadu na rzecz zjedzenia żółwi. Porankowi rodzice są dumni z małego kuchcika lat prawie trzy!

30 października 2009

porankowa kronika

Poziom gotowości bojowej w porankowym domu został podwyższony - na porankowym piętrze pojawiła się ospa. Zaatakowała kolegę sąsiada, który trzy dni temu świetnie się bawił w towarzystwie porankowych panien. Mamuśki na piętrze bacznie obserwują swoje pociechy (łącznie sztuk 5 + 1 już zaatakowane, które się nie liczy) w poszukiwaniu kropek, a dzieci mają zapewne ubaw.

Porankowa Panienka uznała, że znudziły jej się pozycje książkowe dostępne na półce w porankowym domu, więc została zapisana do biblioteki. Pierwsze wypożyczenie obejmowało książkę o Franklinie oraz o Noddym. Wczoraj do domu przytaszczone zostały książki bardziej "ambitne": Wigilia Myszki Miki, Angelina Ballerina oraz... książka kucharska dla dzieci. Ta ostatnia pozycja jest przez Porankową Panienkę czytana z wielkim zapałem. Dziecię odgraża się, że "jutro" będzie piec tort.
Dodać należy, że na karcie bibliotecznej Porankowa Panienka sama się podpisuje - za pierwszym razem postawiła trzy pionowe kreski, wczoraj napisała już literkę E.

Porankowa Panieneczka wpuściła dziś w maliny Porankową Mamę. W południe Porankowa Panieneczka zaczęła ciągnąć Porankową Mamę za rękę prowadząc ją w stronę swojego pokoju. Gdy obie w tym pokoju już się znalazły, dziecię wskazało matce tapczan, kazało się położyć, przykryło kocem, a następnie udało się w stronę drzwi, pomachało na pożegnanie i drzwi zamknęło. Tak, Porankowa Panieneczka położyła rodzicielkę spać chcąc uniknąć tym samym konieczności pójścia na południową drzemkę.
(swoją drogą, wspominając o drzemce, idealnie pasuje tu cytat z ukochanego "Tajemniczego Opiekuna":
Dzwonki dzielą nasz dzień na poszczególne części. Jemy, śpimy i uczymy się podług dzwonka. To bardzo pobudzające. Czuję się wciąż jak koń straży ogniowej. Aha! Masz go! Dzwoni!... Gasić światła! Dobranoc.
J. Webster, Tajemniczy opiekun. Kraków 2003, s. 14

Podobnie w porankowym domu, dzwony z wieży kościelnej - takie piękne, z kurantem - wyznaczają rytm dnia. Dzwony o 8 - "Mama, czas na śniadanie!", dzwony w południe - niedługo obiad i drzemka, dzwony o 15 - tata kończy pracę więc czas szykować obiad/deser, dzwony o 18 - sprzątać zabawki, bo niedługo kąpiel i kolacja, dzwony o 21 - najwyższa pora iść spać!)

A na zakończenie...
On ogląda reklamę kawy i stwierdza: fajna, muszę spróbować. Kolejny raz widzi ową reklamę - stwierdza to samo. Ona kupuje zatem kawę i daje dziecku, by wręczyło tacie. Ten na to stwierdza:
- O, dzięki - i tyle.
- Ale entuzjazm - komentuje Ona. - Przecież to ta kawa, którą chciałeś spróbować.
- Tak? - ze zdziwieniem odpowiada On. - Nie kojarzę.
I tyle w temacie różnic między Onym a Oną.

27 października 2009

no to o świerszczykach ciąg dalszy

Człowiek milczy i go posądzają od razu o to, że zamilkł na dobre... Ha! Dementujemy plotkę o naszym zniknięciu z sieci. Jak to powiada Porankowy Tata, gęba to ostatnia rzecz, która się u Porankowej Mamy zamyka i pierwsza, która się budzi. A że czasem w eterze Porankowej Mamy nie słychać... Hmmm... Znać, że jakiś powód miała i tyle w tym temacie tutaj.

Miało być o świerszczach. Proszę bardzo. Pamiętacie świerszczyki, które Porankowa Mama po domu ganiała? Zemsta rozkoszą bogów - Porankowy Tata też je musiał ganiać. Tyle że w nocy. Bo oto jakiś typ podejrzany uciekł cichaczem z terrarium i się schował za lodówką. Początkowo Porankowa Mama nie wpadła na to, żeby winić świerszcza za bezsenność nocą. Skłaniała się bardziej ku temu, że lodówka się psuje. Szczególnie, że denerwujący dźwięk ucichł, gdy w akcie desperacji porządnie w lodówkę walnęła.
Drugiej nocy Porankowa Mama nie wytrzymała i obudziła szanownego małżonka. Porankowy Tata nadstawił ucha i po kwadransie orzekł: za lodówką siedzi świerszcz. Przez jakąś chwilę porankowi rodzice próbowali świerszcza dopaść (co zresztą musiało wyglądać przecudnie: w środku nocy, dwie dorosłe osoby w piżamach ganiają po podłodze kuchennej usiłując wygarnąć coś zza gigantycznej lodówki). Porankowy Tata uznał, że owada wyciągnie rano. Nie wyciągnął. Świerszczyk grał na nerwach kolejną noc zmuszając Porankową Mamę do samodzielnego rozprawienia się z nim. Wydawało się, że walka zakończyła się wygraną Porankowej Mamy.
Po nocy względnego spokoju, świerszczyk odezwał się ponownie... Tym razem za zmywarką. Porankowy Tata zmuszony przez sino-blado-zieloną ze zmęczenia małżonkę przeprowadził atak (ku uciesze zdziwionych nieco dziwnymi poczynaniami rodziców córek) i po godzinie przesuwania mebli, przekładania kabli i odkurzania triumfalnie oznajmił: mam go!
Taaaa, faktycznie go miał, ale nie wpadł na to, że za zmywarką siedział jeszcze kumpel, który w nocy ambitnie się mścił za uprowadzenie kolegi... Tak więc kolejna noc upłynęła pod znakiem bezsenności... Co ciekawe, ów świerszcz przeszkadzał tylko Porankowej Mamie, bo reszta rodziny nawet nie drgnęła.
Po kolejnej nocy zmagań wszystkie skrzydlate stworzenia zostały z porankowego domu usunięte, a Porankowa Mama wprowadziła zakaz cateringu dla żab. Żaby się obraziły i nie pokazują się w dzień. Cóż, taka cena za święty spokój!

25 września 2009

o każdej porze dnia

rano:
- Kobieto, poczekaj, nie mam dziesięciu rąk - mówi Porankowa Mama do Porankowej Panienki, która zarzuciła matkę tysiącem zadań do wykonania tu-teraz-natychmiast.
- Wiem, nie jesteś robotem. No ale czemu jesteś tylko mamą? - odpowiada poważnie dziecko.
No właśnie, dlaczego Porankowa Mama jest TYLKO mamą?

wieczorem:
- Tatooooooo, proszę przyjdź! Jedną rzecz zapomniałeś zrobić! - stwierdza Porankowa Panienka o godzinie 20:30 po pół godzinie darcia się w łóżku.
- Czego tata zapomniał zrobić? - pyta Porankowa Mama.
- Uśpić mnie - pada odpowiedź.

W tak zwanym międzyczasie tajfun przechodzi przez porankowy dom i człek nie ma czasu pójść nawet do toalety, więc Państwo wybaczą chwilową ciszę w eterze. Post o świerszczykach się pisze (oj, co za upojne świerszczykowe noce zafundował Porankowy Tata małżonce...), tak samo jak post o systemie FlyLady i o Porankowej Panieneczce sprzątającej od rana toaletę. Trudno jednak coś sensownego sklecić "z doskoku" do komputera.

16 września 2009

świerszczyki spod lady i Laberga cd.

Porankowy Tata wrócił dziś do domu ze świerszczykami spod lady. Świerszczyki te grają Porankowej Mamie na nerwach, przez co Porankowa Mama skupić się nie może, a ambitnie założyła, że napisze dziś kolejne kilka stron swojego nieszczęsnego Opus Magnum (nomen omen na tapecie charakterystyka okresu dojrzewania, ech...). Świerszczyki Porankową Mamę rozpraszają do tego stopnia, że pisząc te słowa ma ochotę śwignąć w nie butem.
W powyższych kilku zdaniach nie ma przenośni. Dosłownie: w porankowym domu są świerszczyki, pochodzą spod lady i grają na nerwach. A wszystko przez przeklęte żaby, które czymś się żywić muszą... Porankowy Tata postanowił zabawić się w restauratora i otworzył restaurację dla żab. W menu same "smakołyki"... Szef kuchni poleca szarańcze (zgrozo, aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli wylezie z terrarium) i wyjątkowo świergoczące świerszczyki. Kurcze, Prowansja w domowym wydaniu wcale nie jest tak przyjemna. I poważnie, zaraz zacznę świgać butami w to przeklęte pudełko ze świerszczami, bo własnych myśli nie słyszę.

W każdym razie. Odpowiadając na zapytanie Tomaszowej, jak tam porankowe zdrówko, spieszę donieść, że pomijając uporczywe migreny u Porankowej Mamy, reszta ferajny ma się całkiem dobrze. Katary, grypy zostały wypędzone - i to bez użycia Domestosa! :)

A teraz sedno dzisiejszego wpisu - czy ktoś pamięta opowieść o Labergu, który to został wyrzucony przez balkon? Otóż, Laberg... się znalazł. Porankowa mama przerzucała wczoraj papiery przygotowane do przepuszczenia przez niszczarkę i między jakimś tam wyciągiem z konta a jakimś tam spisem ocen studentów natknęła się na Laberga. Tak zwyczajnie sobie leżał... Porankowa Panienka przyjęła fakt odnalezienia zguby z entuzjazmem domagając się natychmiastowego włączenia bajki o krowach. Z kolei Porankowy Tata z pełną powagą rzekł:
- No fajnie. A wiesz, gdzie jest gwarancja?
Tak, historia zaczyna się od nowa - pomyślała Porankowa Mama. Jest Laberg, nie ma gwarancji. Jest gwarancja, nie ma Laberga... Poszukiwania gwarancji jednak przerwano - urządzenie bowiem działa... Proszę nie pytać, jakim cudem, bo nie wiemy. Ot, działa i już. Zagadka zaginionego Laberga jest więc rozwiązana, choć nadal zastanawia, dlaczego Porankowa Panienka z uporem maniaka twierdziła, że go wyrzuciła za balkon...

Na dokładkę do dzisiejszych chaotycznych opowieści, scenka rodzajowa:
Porankowa Mama w akcie desperacji ze zmęczenia postanowiła ukradkiem położyć się na kanapie wykorzystując fakt, że dzieci zajęte były zabawą. Zamknęła oczy i usłyszała taki tekst:
- Ula, chodź, mamę trafił szlag.
Bez komentarza.

I tym optymistycznym akcentem kończę i idę rzucać butami w świerszczyki.

12 września 2009

zabawa

Porankowa Panienka zaczyna czytać. Z okrzykiem na ustach połączyła dziś trzy literki w całość i odczytała: ULA. Nie jako: U jak Ula, L jak Lala i A, ale: U-L-A.
- No, załapałam wreszcie! - rzekła z dumą.
No kurcze, załapała. Potem była Ola, Mama, Ela. Póki co proste wyrazy, ale proszę mieć na uwadze, że dziecię ma lat 2,5... Dużymi krokami nadchodzą czasy, gdy będzie można z piwnicy wytaszczyć zapas literatury dziecięco-młodzieżowej i zaszczepiać we własnych dzieciach miłość do Dzieci z Bullerbyn czy Ani z Zielonego Wzgórza. No dobra, najpierw będzie pewnie Filonek Bezogonek i pies, co jeździł koleją, choć kto to wie. Tak szczerze, to aktualnie ukochaną lekturą porankowego przed-przedszkolaka jest... Biblia dla najmłodszych. Porankowa Panienka ze spokojem może brać udział w konkursie wiedzy o Księdze Rodzaju. Wyłączając historię Kaina i Abla, bo tą opowieść Porankowa Mama pominęła podczas wieczornego czytania. Bądź co bądź, słuchaczka ma zaledwie 2,5 roku, a jej siostra nieco ponad rok i jedna drugiej potrafi zaleźć za skórę...
Niemniej, proszę się nie dziwić, gdy na pytanie o to, co Porankowa Panienka buduje z klocków padnie odpowiedź: Babel. I proszę się nie dziwić, gdy wszystkie porankowe pluszaki będą stały w kolejce przed tapczanem - to znak, że Porankowa Panienka buduje Arkę.

Trzeba przyznać, że młoda ma oryginalne pomysły na zabawy. Przykładowo, dziś bawiła się w usypianie orzeszków. Tak, orzeszków. Takich zwyczajnych orzechów włoskich.
- Poproszę o pierzynkę dla dzidziusia - rzekła wbiegając do kuchni.
- Dla jakiego dzidziusia? - zapytała Porankowa Mama.
- Śpi na krzesełku - Porankowa Panienka zaciągnęła matkę do pokoju i z dumą pokazała ulokowanego na krzesełku orzecha. - Musisz być cicho - szepnęła. - Ma problem z zasypianiem.
No tak, orzeszek ma problem z zasypianiem... Robiona na szydełku serwetka-pierzynka problem rozwiązała i orzeszek mógł spać przez kwadrans. Potem orzeszek szedł na przyjęcie do księżniczki, która spadła z drzewa, na którym skakały żabki i karetka z klocków wiozła ją do szpitala zrobionego z zamknięcia do pudełka z Ikea.
Rewelacja prawda?

W porankowym domu nadal panuje jakieś choróbsko. Wprawdzie porankowym pannom, jak jakimś mutantom, katar minął po dwóch dniach, ale Porankowego Tatę grypsko powaliło do tego stopnia, że z własnej nieprzymuszonej woli w poniedziałek oznajmił: biorę L4 i przez 5 dni siedział w domu. Dziś na dokładkę w kościach łamie Porankową Mamę...

5 września 2009

kropki

Porankowa Panienka czuje jesień w kościach. Poważnie. Oznajmiła to wysiadając z autobusu w drodze powrotnej od lekarza dermatologa. Miała niestety rację, kilka dni później temperatura znacząco spadła, co - jak na złość - zaowocowało katarem w porankowym domu. Ale nie o tym miało być. Miało być o kropkach, które zmusiły porankowe damy do odwiedzin u dermatologa na drugim końcu miasta.
Jakiś czas temu, o czym zresztą wspominaliśmy już niejednokrotnie, Porankowa Panienka obsypała się na twarzy kropkami. Wszelakie choroby zakaźne wykluczono, pediatra orzekł krótko: alergia.
A jak alergia to jechane z dietą eliminacyjną (mleko, jaja...), zmianą proszku do prania na super hiper z wysokiej półki, zmiana kosmetyków na te niealergizujące... Po kolei wszystko, rzecz jasna. Efektu i tak nie dało. Kropki nie zniknęły.
Pani pediatra robiła wielkie oczy i znów rzekła krótko: alergolog. Porankowi rodzice zapisali więc dziecko na wizytę w prywatnej przychodni alergologicznej, wydali na to masę pieniędzy, zafundowali sobie zimowe przygody, a dziecku sporo cierpienia, bo trzeba było robić testy z krwi, mimo tego, że alergolog - doktor nauk medycznych - na pierwszy rzut oka alergii nie stwierdził... Wyniki testów całkowicie negatywne, kropki nie zniknęły.
Pani pediatra ponownie robiła wielkie oczy i wpisała do kartoteki Porankowej Panienki: AZS - atopowe zapalenie skóry. Ołówkiem i ze znakiem zapytania. Rzekła potem krótko: dermatolog.
Tym razem porankowi rodzice postanowili skorzystać z usług NFZu - w końcu Porankowy Tata składki płaci i rodzinną książeczkę ubezpieczeniową w jakimś celu ma.
Porankowa Mama spędziła przy telefonie upojne godziny usiłując dodzwonić się do rejestracji Jedynej Słusznej Specjalistycznej Poradni Dziecięcej w porankowym mieście. Gdy jej się to udało, miła pani w słuchawce rzekła: rejestracja do dermatologa to w rejestracji górnej... I dała numer, pod który się już dodzwonić nie dało.
Porankowa Mama z determinacją załadowała więc dzieci do autobusu i śmignęła na drugi koniec miasta, by osobiście umówić wizytę. Nauczona doświadczeniem telefonicznym, szykowała się na bitwę w zatłoczonej poczekalni. Zdziwiła się więc, gdy poradnia specjalistyczna okazała się być miejscem przyjaznym pacjentowi - w 10 minut pozałatwiała wszystkie sprawy. Wizytę umówiła na termin zaledwie tydzień odległy.
Pani doktor okazała się być przemiłą, gadatliwą, roztrzepaną osobą. Obejrzała dziecię bystrym okiem i orzekła: jakie AZS? To dziecko jest właściwie zdrowe.
Summa summarum, właściwie zdrowe dziecko ma suchą skórę z tzw. rogowaceniem przymieszkowym. Jak sobie Porankowa Mama doczytała, to schorzenie warunkowane jest genetycznie albo w postaci nabytej przez niedobór wit. A. Diabli wiedzą, która przyczyna wywołała je u Porankowej Panienki. Niemniej, coś już wiadomo. I wiadomo, że to nie alergia! Uffff.... Teraz tylko pozostaje cierpliwie czekać na efekty pielęgnacji i przekonać dziecko do wątróbki i hurtowego zajadania marchewki...
Póki co jednak, trzeba dziecko nafaszerować czosnkiem... Katar, katar, katar, panie Zdeneczku!
Kurcze, jesień.

1 września 2009

rocznica















Dnia 1 września 2009, czyli dziś - jakby ktoś nie wiedział, Porankowy Tata, będąc z córką na spacerze, natknął się na flagę. Dosłownie. Rzeczoną flagę uwiecznił na zdjęciu (patrz obok).
Czy ktoś rozpoznaje, co to za miejsce? Nie, nie chodzi o konkretną lokalizację w porankowym mieście. Chodzi o to, co to za miejsce w sensie "co tu stało"... Ano stał tu jeszcze w czerwcu Pomnik Generała - ten pomnik, co to go zburzono wbrew licznym protestom ludności.
Pomnika nie ma, ale plac po pomniku został. A na tym placu stoi aktualnie flaga, wbita tak na uboczu, bo widocznie komuś śmiałości zabrakło, żeby ją wbić na środku.
Poza tym u porankowych dziś zwykły dzień ;) Nic szczególnego się nie dzieje - słonko świeci, cieplutko. Gdzieś tam w oddali mignął tort ze świeczkami (sorry, świeczek nie było, bo Jubilat sobie nie życzył, a tort to był serniczek nieco rozpadnięty, bo nie chciał wyleźć z silikonowej foremki) ;))) Ot, taki zwykły 1 września.

31 sierpnia 2009

dzień bloga - odsłona 2009

Blog Day 2009

Porankowa rodzina po raz trzeci świętuje dziś (choć może "świętuje" to za dużo powiedziane) Dzień Bloga. Zgodnie z zasadami zabawy pokazujemy dziś 5 blogów, na które natrafiono w ciągu minionego roku i które został zapisane w zakładkach porankowej przeglądarki internetowej.
Oto one:
  1. ZAKŁADKA
  2. MONSTEROWO
  3. TOMASZOWA
  4. TyMar
  5. RYBI BRULION
Co łączy te blogi? Tematyka "rodzinna" i fakt, że są pisane przez mamy.
Mama z Zakładki ma dwie córki: Misię i Hanię. Monsterowa mama ma pociech aż trzy sztuki, o ile się nie mylę nazwane na potrzeby bloga: Monster, Monsterino, Monsterówna. Z kolei u Tomaszowej dzieciaczków jest dwoje: Staś i nowo narodzona Ida (na marginesie, Tomaszowej i rodzinie gratulujemy!). Blog TyMar wziłą swą nazwę od dzieci blogującej mamy, a więc od Tymka i Marysi. No a w Rybim Brulionie opisuje się życie Oliwii i Filipa.
Poza tym, sami przyznajcie, że nazwy blogów są nieco intrygujące.

Dziś zachęcamy zatem do lektury blogów innych niż porankowe opowieści i życzymy WESOŁEGO DNIA BLOGA!

24 sierpnia 2009

Lusia i spółka

- Pokręciły ci się zdjęcia na blogu - oznajmił Porankowy Tata po lekturze ostatniego postu. - Wrzuciłaś dwa razy tą samą żabę.
- Hę? - wydobyła z siebie w odpowiedzi Porankowa Mama.
- No tak, jest Lusia i dwa razy ta duża zielona. Nie rozpoznałaś ich? - Porankowi Rodzice zasiedli przed monitorem i zaczęli przyglądać się uważnie osobnikom na zdjęciach. - Zobacz, ta ma taki duży brzuch i te fałdy pod szyją. Ta też. To ta sama żaba. A Lusia... Lusia ma zaćmę?
- Hę? - odrzekła Porankowa Mama usiłując dostrzec różnicę w żabach nr 1 i 2 oraz zaćmę w oku Lusi.
- To się nazywa jakość. Wiesz co, zrobię im wszystkim jeszcze raz zdjęcie i zobaczysz.
Zdjęcia zrobiono. Sztuk 5 - jakimś cudem udało się dopaść każdą z żab. Proszę bardzo, oto one:






Jak się dobrze i długo przyjrzeć, rzeczywiście każda z żab jest inna. Niemniej, Barnaba okazał się Feliksem i odwrotnie, czyli idea nadawania żabom imion padła. Od tej pory jest Lusia i spółka. I koniec.

***

Porankowa Rodzina znana jest z marudzenia jeśli chodzi o książki. Szczególnie Porankowa Mama lubuje się w wyszukiwaniu "błędów". Zaskoczeniem jest więc książka, którą Porankowa Mama pokochała od pierwszego wejrzenia, i dzięki której Porankowe Panny mają urozmaicone życie. Panie i panowie, książka kucharska autorstwa Beaty Lipov "Dzieciaki do kuchni, czyli rodzinne gotowanie".
Książkę dostała Porankowa Mama w prezencie imieninowym. Pierwszy przepis, na którym ją otworzyła to był omlet w kropki. Dzień później taki omlet wylądował na stole i został pochłonięty przez dzieci w mgnieniu oka. Podobny los spotkał inne pyszności zaserwowane według przepisów pani Lipov. Na stałe do porankowego menu weszły chlebojaje, placuszki owsiane (także te taty misia), chrupiące ziemniaczki z piekarnika, fish and chips: ryba i fenomenalne "mielone inaczej" (klopsiki z dodatkiem pora i kminku - klopsiki tak pyszne, że Porankowe Panny dosłownie rzucają się na nie i na wyścigi wyżerają z talerzy).
Dodać można tylko tyle, że książka jest w pełni polską produkcją - autorka jest Polką (mąż wprawdzie Bułgar, ale osiedlony na stałe w Polsce), potrawy są z produktów dostępnych w naszych sklepach. Porankowa Rodzina gorąco poleca!

22 sierpnia 2009

to znowu my!







W porankowym domu znowu rozbrzmiewa po nocach szczekanie. Żaby - w liczbie sztuk 5, co warto podkreślić, bo przyglądając się zawartości terrarium zazwyczaj widać tylko 3 - przyjechały na wakacje. Biorąc pod uwagę, że zarówno nabrały ładnych kolorów, jak i są aktywne nocą (aktywne do tego stopnia, że pierwsza noc ich pobytu w porankowym domu była nocą nieprzespaną przez Porankową Mamę, która to była przekonana, że w domu jest włamywacz) można przyjąć, żę porankowy kurort żabom służy.
W dzień niestety przybysze są nudni jak flaki z olejem (swoją drogą, dlaczego flaki z olejem są nudne?) - Lusia (fot. 3 - ta sama Lusia, która gościła w porankowym domu jakiś czas temu!) zazwyczaj drzemie nad brzegiem stawku raz na jakiś czas leniwie otwierając oko. Dwie pozostałe widoczne żaby (Porankowa Mama ochrzciła je mianem Feliks i Barnaba) drzemią regularnie na skalnych półeczkach. Zamieszczone powyżej fotografie zostały zrobione, gdy Porankowy Tata z córkami postanowili żaby obudzić i się z nimi pobawić... Wierzcie mi, że to jest możliwe!
Rozrywki dostarczają z kolei świerszcze, którymi żaby się żywią... Porankowy Tata nie przewidział, że świerszcz małym jest i jeśli w terrarium znajdzie się choć jeden otwór, przez który świerszcz zdoła się przecisnąć, to się przeciśnie i wylezie. Otwór się znalazł. Porankowa Mama miała przez tydzień zapewnioną darmową gimnastykę, gdy ganiała za owadami po mieszkaniu. Uciekinierów naliczono 15 (nie licząc tych, których pozbyła się Porankowa Panienka). Miło, prawda?

6 sierpnia 2009

rozmowa z balkonem

Ranek w porankowym domu. Porankowa Panienka usiłuje otworzyć drzwi na balkon będąc niekompletnie ubraną. Drzwi nie chcą się otworzyć mimo licznych prób szarpania za klamkę.
- No otwórz się! Chcę wyjść!
- Balkon się nie otworzy. Nie masz majtek na pupie - skomentowała Porankowa Mama. Dziecko spojrzało na swój strój i pobiegło się ubrać (samo!). Po chwili wraca, ponownie szarpie za klamkę i woła:
- No dalej! Ubrałam się już, widzisz?
Drzwi ani drgną. Porankowa Panienka chwilę myśli i mówi do siebie:
- Cholera, skarpetki. Zapomniałam.
Co było robić, trzeba jej było te drzwi w końcu otworzyć, jak wróciła w skarpetkach...

1 sierpnia 2009

o zachodzie słońca w porankowym domu...

Na miły początek sierpnia upubliczniamy widoczek z porankowego okna - widoczek, z którego dumny jest szczególnie Porankowy Tata.

Czasem warto się zatrzymać i zobaczyć to, co na co dzień nam umyka...

31 lipca 2009

co ma dziecko w głowie?

Nie tak dawno temu koło 2 nad ranem Porankowa Mama została zastrzelona pytaniem:
- Gdzie jest foka? - Pytanie padło z ust śpiącej dwulatki. Dosłownie - śpiącej.
- Jaka foka?
- Co po brzuchu skakała. Ma miękkie futelko.
Dziecku ewidentnie się coś śniło. Sen musiał być jednak na tyle realistyczny, że Porankowa Panienka go zapamiętała. Do skaczącej foki wracała jeszcze wielokrotnie przy różnych okazjach.

Na skutek niedawnych traumatycznych wydarzeń, sen o foce został zastąpiony snem o osie. O osie, która lata dookoła łóżka i nie pozwala spać. Kilka nocy z rzędu porankowi rodzice tłumaczyli, że osy nie ma, że nie schowała się pod łóżkiem, że można iść spać. W końcu ich wyjaśnienia przemówiły do wyobraźni dziecka - choć nie obyło się bez nocy spędzonej w łóżku na miejscu taty.

Kiedy któregoś tam dnia Porankowy Tata wrócił z pracy, Porankowa Panienka od drzwi uraczyła go wiadomością następującej treści:
- Mam osę. W głowie.
Porankowy Tata nieco zwątpił. Spojrzał bezradnie na Porankową Mamę, ale ta kazała mu słuchać dalej.
- Mam osę w głowie. Obok foki.
- Śniła ci się?
- Tak. I teraz są w głowie. Obie.

I to by było na tyle.

29 lipca 2009

atak

Gdy się ma dzieci, nigdy nie da się przewidzieć, jak przebiegnie dzień. Nawet ten najbardziej zaplanowany. Ot, chociażby miniony poniedziałek.
Porankowe Panny umówiły się na zabawy w ogrodzie z kumpelami. Kumpele mieszkają niedaleko, spacerkiem kwadransik, w sam raz na przedpołudniowe wyjście. Nauczone doświadczeniem obie mamy (zarówno porankowa jak i kumpelowa) już dzień wcześniej potwierdzały odwiedziny upewniając się, czy rzeczywiście spotkanie wypali. Wypalić miało. Nawet w poniedziałek od rana wszystko wskazywało na to, że harce w ogrodzie się odbędą.
Gdy porankowe baby w poniedziałek o 10 ubierały buty do wyjścia, zadzwonił telefon. Kumpelowa mama poinformowała, że zamiast w stronę ogrodu zamierza udać się z dzieckiem w stronę lekarza - 38 stopni temperatury. Taaa... No zdarza się. No nic. Życzymy zdrowia.
Porankowej Panience dało się wytłumaczyć, że kumpela się rozchorowała, że źle się czuje, że odwiedzić w ogrodzie jej dziś nie można. Gorzej z Porankową Panieneczką. Dziecko stało pod drzwiami w butach i w żaden sposób nie można było jej od tych drzwi odciągnąć. Miał być spacer i zmiana planów w rachubę nie wchodziła. Porankowa Panieneczka ma charakterek... i zajdzie wysoko ze swoją umiejętnością egzekwowania tego, co jej się należy.
Cóż było robić. Torba z łopatkami i foremkami pod wózek, zapas picia do torby, mokra szmatka do rąk w siateczkę i na plac zabaw - porankowe baby wybyły w stronę piaskownicy.
Zabawa jednak nie trwała długo. Kilka machnięć łopatką, dwa zjazdy ze zjeżdżalni i kilka podskoków na huśtawce później Porankowa Panienka zaczęła odganiać się od osy. Odganiała się tak skutecznie, że ów latający natręt postanowił wykonać manewr taktyczny i dziabnął biedne dziecko w brew. Szczerze mówiąc, może by i nie dziabnął, gdyby nie przeklęta czapka z daszkiem, o który to daszek osa się odbiła, gdy Porankowa Panienka machnęła ręką...
W chwilach takich jak ta, człowiek dowiaduje się wiele o sobie. I o innych... Porankowa Mama dowiedziała się o sobie, że jest ekstra, super, cool opanowaną matką, której nic nie ruszy. Zimna kalkulacja: ślad na brwi jest - ok (chwała Panu, że to tylko brew, a nie usta, szyja, gardło, buzia), dziecko nie puchnie - to dobrze, oko otwiera - super, nie dusi się, nie histeryzuje, nie mdleje - kamień z serca. Plasterek (taki pro forma, na życzenie ofiary, bo to symbolicznie pomaga), woda, usiąść i chwilę poczekać, aż matka zgarnie zabawki (na marginesie, już po założeniu plasterka Porankowa Panienka zaczęła się znowu bawić). Proste? Jasne.
Ale... jak powiedziano wcześniej, w takich chwilach dowiadujemy się wiele o otaczających nas ludziach... Wszystko by było dobrze, gdyby nie zbiorowa "histeria" piaskownicowych mamuś i babć. Babsztyle te - oczywiście w dobrej wierze - zaczęły nad Porankową Panienką biadolić. I zaczęły prześcigać się w dobrych radach. Że trzeba dziecku podać Vibowit (sic!), że trzeba dziecko położyć z nogami do góry, że trzeba karetkę zawołać (poważnie!). No i że jak Porankowa Mama może być tak znieczulona na krzywdę dziecka, które przecież cierpi...
Jak Porankowa Panienka usłyszała hasła: karetka i cierpienie, jak zaczęto nad nią się użalać to nagle uznała, że jej strasznie źle. Że oka otworzyć nie może, że umiera, że musi szybko do "pani doktol", że musi szybko lekarstwo ("Panadol, mamusiu! Szybko!"), że nie ma siły nogą ruszyć i ona musi w wózku do domu jechać... No a do tego płacz, histeria i udawane omdlewanie... Tego tylko trzeba było piasownicowym babsztylom...
No nic. Gdy porankowe baby do domu dojechały (dzięki uprzejmości porankowego wujka, który się nagle objawił po drodze, odbyło się to ekspresowo), poszkodowanej zaaplikowano wapno, środek antyhistaminowy na wszelki wypadek, bo faktycznie powolutku oko trochę puchło i okład z lodu. Fenistilem posmarować nie pozwoliła. Minuta, pięć, dziesięć... Porankowa Panienka całkiem przytomna i radosna, z okiem zapuchniętym siadła na tapczanie i pyta:
- Co mnie uglyzło?
- Osa, dziecko.
- A jaka? Pokaż w książce.
- Proszę. Taka - Porankowa Mama wręczyła dziecku leksykon owadów.
- Ale któla? Jak się nazywa?
Taaaak, i tu 2,5 letnie dziecko udowodniło, że jest córką swego ojca. Nie wystarcza jej informacja: osa. Musi wiedzieć: jaka osa. Kurcze, dachowa czy pospolita? Bo leśna raczej nie... Saksońska też odpada. Raczej... Porankowa Mama tkwiła nad leksykonem usiłując zidentyfikować napastnika.
- Nie znasz się. Taty zapytam.
Nic dodać, nic ująć. W takich chwilach człowiek dowiaduje się wielu rzeczy o sobie...

22 lipca 2009

Laberg

- Eluś, gdzie jest Laberg? - zapytała kilka dni temu lekko zaniepokojona Porankowa Mama swoje dziecko lat 2,5.
- Wyrzuciłam przez balkon, mamusiu - padło natychmiast w odpowiedzi.
Matko jedyna, po kim to dziecko odziedziczyło taki czarny humor? Laberga - jej ukochanego (zresztą, ogólnie ukochanego przez porankową rodzinę) - przez balkon? I nic nie powiedziała? Przecież jak tylko coś jej za balkon wypadnie to od razu słychać "Oooł, pomocy! Mamaaaa! Na balkon!", a winowajczyni zalewa się łzami.
- Żartujesz?
- Nie żartuję. Wyrzuciłam. Tam - i dziecię pokazało palcem drzwi balkonowe.
Laberga na trawniku jednak nie było. Ani w krzakach. I na nic się zdały bliższe oględziny okolicznych terenów zielonych, które przeprowadził Porankowy Tata. Laberga wcięło.
- Eluś, jesteś pewna, że wyrzuciłaś przez balkon? - z ledwo tlącą się nadzieją w głosie zapytała ponownie Porankowa Mama.
- Tak.
- A dlaczego?
- Bo wieeeeeszzzzz... Był zepsuty. To trzeba wyrzucić - stwierdziło rezolutnie dziecko.
Fakt. Laberg się zepsuł i dlatego leżał beztrosko w miejscu dostępnym dla dziecka, podczas gdy porankowi rodzice poszukiwali jego gwarancji. Laberga można było oddać do serwisu, bo miał niecały rok. No ale bez gwarancji to i tak mijało się z celem. Bezcelowe teraz było także posiadanie gwarancji skoro Laberga ani widu ani słychu. Gwarancja jednak nadal leży w widocznym miejscu, na wszelki wypadek. Bo może mimo wszystko Laberg się znajdzie? Może jakimś cudem okaże się, że wślizgnął się za jakąś książkę, że został schowany do pudła z zabawkami - choć wszystkie pudła, półki, szafy i szuflady porankowi rodzice wywrócili do góry nogami z tysiąc razy... Niestety, póki co wszystko wskazuje na to, że Porankowa Panienka mówi prawdę. Choć kilka dni później wersja tej prawdy się nieco zmieniła, bo oto w opowieści o akcie wyrzucania Laberga za balkon pojawiła się Porankowa Panieneczka. Nadmienić należy, że prawdopodobnie Porankowa Panieneczka miała swój udział w tym, że Laberg przestał działać. Dziecko ostatnio przeistacza się bowiem w ludzki port USB/czytnik kart/ładowarkę itp. i namiętnie wpycha sobie do buzi bądź oblizuje każde urządzenie, które jest w stanie dorwać.
- Trzeba przyznać, że ta wersja jest bardziej wiarygodna. Z drugiej strony, jakby Ulka wywaliła za balkon Laberga na oczach Elki, to Elka dostałaby ataku szału - stwierdził Porankowy Tata.
Laberg stanowił bowiem jej ulubione źródło rozrywki porannej. Przyznajmy szczerze, kto normalny ma ochotę wstawać o 6 rano tylko dlatego, że dziecko lat 2,5 uznało, że "nie umie już spać"? Jeśli więc taka sytuacja miała miejsce, Porankowa Panienka zostawała skoszarowana pod pierzyną z książką bądź Labergiem (a w Labergu z odpowiednią bajką) i z poleceniem "Zajmij się tym przez chwilkę, bo mamusia musi dojść do siebie".
(W tym miejscu nie będzie usprawiedliwiania się ani bicia się w piersi za to, że Porankowa Mama okazuje się być "wyrodną" matką i przedkłada potrzeby własne nad potrzeby dziecka - ten etap już przeszliśmy. Dzieciom zdecydowanie bardziej potrzebna jest matka "na chodzie" niż matka, która zasypia na stojąco podczas gotowania obiadu).
Do tej pory zagadka zaginionego Laberga nie została rozwiązana. Trzeba jednak przyznać, że zaskakująco strata ta nie robi większego wrażenia na porankowych rodzicach - wszak Laberg nie działał. Zresztą, osobnik, który Laberga sobie przywłaszczył (bo takowy osobnik musi w tej historii się pojawić - nie ma opcji, by Laberg mógł roztrzaskać się w pył po upadku z 6 piętra na trawnik nie zostawiając po sobie śladu) i tak nie będzie miał z niego większego pożytku - świadomość tego faktu także przynosi ulgę.

***

Z innej beczki. Śmierć Michaela Jacksona została przemilczana w porankowych opowieściach. Cóż, porankowi rodzice wielkimi fanami króla popu nie byli, choć - jak przyznali zgodnie oglądając którejś tam nocy powtórkę z uroczystści upamiętniającej jego osobę - zrobiło im się dziwnie, gdy dowiedzili się, że umarł. Bądź co bądź, Michael Jackson był pewną ikoną. Bądź co bądź, znali wiele jego piosenek. Bądź co bądź, drugiego takiego na świecie nie było, nie ma i raczej nie będzie.
Wracając jednak do sedna.
Porankowa Mama pod koniec czerwca stała na przystanku autobusowym czekając na autobus (żeby nie było, że stałą tam w innym celu). Nieopodal stało (także czekając na autobus) dwóch, na oko 14-15 letnich, chłopców (młodych mężczyzn? nastolatków? dzieciaków? facetów? - jak ich nazwać?). Nie sposób było nie podsłuchać ich rozmowy, a rozmowa ta sens miała taki:
- Widziałeś, że autobusy mają wetknięte za oknem flagi?
- No. Tylko nie wiem, dlaczego.
- No co ty, przecież Michael Jackson umarł!
Niech powyższy dialog stanowi preludium do opowieści, które już niedługo mogą się pojawić, a które dotyczyć będą edukacji Porankowych Panien.

ps. proszę wybaczyć nieco zakręcony styl powyższej wypowiedzi - termometr wskazuje w cieniu +32, Porankowa Mama wypija właśnie trzecią kawę zastanawiając się, czy nie zastąpić jej melisą i ogólnie atmosfera i samopoczucie w porankowym domu są rozmemłane...

6 lipca 2009

imieninki, urodzinki...

Porankowa Panieneczka kończy dziś pierwszy rok swojego życia! Ale ten czas leci...
Przyjęcie urodzinowe wyprawione zostało wczoraj. Jubilatka godnie się prezentowała w nowej kiecce (tu przyznajemy się bez bicia, że różowej) witając gości szerokim ośmiozębnym uśmiechem. Prezenty przyjmowała z ogromnym zainteresowaniem i nawet zjadła kawałek swojego tortu.
Tort urodzinowy jak zwykle powstał w porankowej piekarni. Tym razem zaserwowano tort piętrowy z owocami. Podstawa tortu to biszkopt z delikatną masą serową i ananasem, piętro - dwukolorowy biszkopt przełożony czekoladą z ananasem i brzoskwinią. Całość polana lukrem (przyznajemy się ponownie bez bicia, że lukier "z paczki" dr Oetkera - rewelacja!). Nad tortem "fruwały" ręcznie robione pszczółki z lukru plastycznego ozdobione płatkami migdałów.
Efekt na zdjęciu poniżej.


Z kolei w sobotę Porankowa Panienka obchodziła imieniny. Solenizantka częstowała gości smakołykami według wymyślonego przez siebie menu.
I tak, na stole pojawił się obowiązkowy tort z żabą. Tort miał być zielony, co stanowiło nie lada wyzwanie dla Porankowej Mamy - także ze względu na upał, który nie chciał współpracować ani z galaretką ani z masą budyniową. Wspólnymi siłami porankowi rodzice tort stworzyli. Efekt na zdjęciu poniżej.

Wygląda jak żaba na tratwie za palisadą? No... Choć właściwie w środku bardziej pasowałby Shrek...
W menu były też lody i gumisie oraz truskawki.

W porankowym domu wydano w sobotę wieczorem jeszcze jedno "przyjęcie", takie imieninowo-urodzinowe, na które zaproszono "młodzieżową" część rodziny. Na tym przyjęciu podano hot dogi. Poważnie, to chyba najzabawniejsze danie świata do podania na imprezie. Wymaga inwencji twórczej zarówno w przygotowaniu (zasada jest taka, że każdy szykuje sobie własnego hot doga ze składników na stole) oraz w jedzeniu (bo zazwyczaj przygotowując hot doga mało kto myśli, jak to potem zje).

Wszystkim gościom serdecznie dziękujemy za przybycie i za piękne prezenty - dziewczynki bawią się wszystkim po kolei. Na dodatek bawią się razem! Cóż, w porankowym domu nie ma już malutkich dzieci. Są dwie "letnie" już panny.

27 czerwca 2009

kwiatki

Porankowe panny są często obdarowywane (z okazji i bez okazji) książkami. I dobrze, bo obie panny są od małego chowane wśród książek, których w porankowym domu jest "mnogie mnóstwo". Te książkowe podarki to zarówno dziecięca klasyka, jak i "radosna twórczość dla dzieci bliżej nieokreślonego autorstwa"... Tych pierwszych komentować wręcz nie wypada. Brzechwa, Tuwim, Andersen i spółka :) wielkimi poetami/pisarzami byli i kropka. Książki z drugiej grupy to jednak co innego. Nie sposób ich nie skomentować. Ba, wręcz należy je skomentować! Dlaczego? Proszę, oto przykłady.

Wśród wspomnianej radosnej twórczości dla dzieci przeważają ostatnio książki (choć może "książki" to za dużo powiedziane) z naklejkami. Taką książkę otrzymała niedawno Porankowa Panienka. Ładnie wydaną nakładem Wydawnictwa Grafag (podajemy, żeby nie było potem afery), kolorową, przyjemną dla oka. Tytuł: Słówka. Książka ta przypomina taki mały słownik z obrazkami - obrazki zaś to wytwory z plasteliny/modeliny. Niby wszystko super, ale jednak...

Gdy porankowe panny poszły spać, Porankowa Mama od niechcenia przejrzała książeczkę. Pierwsza strona, która przykuła jej uwagę wyglądała tak:


Czy coś przykuwa i Waszą uwagę? Jeśli nie, podpowiadamy: jest to książka wypuszczona na polski rynek, dla polskich dzieci... Z pewnością w wielu polskich domach dzieci odnajdą w kuchni małże, bakłażany, karczochy, awokado... No dobra, czepiamy się?

Naklejanie obrazków to jedno, zabawa z książką - drugie. Dwulatek chętnie bawi się w nazywanie przedmiotów. W komentowanej książeczce autorzy jednak nie pomyśleli o takiej zabawie. Porankowa Panienka miała nie lada problem z nazwaniem następujących obrazków:


Kosz na bieliznę ewidentnie wygląda jak śmietnik z Ulicy Sezamkowej (ten, w którym mieszkał Oscar). Ten czerwony ochłap jest trudny do zidentyfikowania i nawet porankowi rodzice nie nazwali go filetem. A żakiet... Cóż... Na nasze oko to raczej futro... Porankowy Tata wymyślił dziś, że pewnie wydawca zrobił nieudolną kalkę z angielskiego "jacket", bo tylko takie wyjaśnienie wydaje się być sensowne, choć ten sens jest nieco naciągany...

Pomijając powyższe, książeczka oferuje dziecku także niesamowite przeżycia "estetyczne". Oto kilka zwierzaków - proszę zwrócić szczególną uwagę na nogi (proporcje ciała) żyrafy, oczy nosorożca oraz pysk owcy:



Zaskakuje także strona: moje ciało. Nie tylko z powodu oryginalnego pokazania części ciała, ale także ich doboru.


A na koniec, powala proponowana przez Wydawcę kolejna część serii - kształty i rozmiary. Widoczny motor to przykład okręgu, a łódka to trójkąt - o innych nie wspominając...


No dobra, można pomyśleć, że to tylko wyjątek, że dziwaczność książki wynika z jej nietypowego charakteru. Ale nawet zwykłe książki - takie z obrazkami i tekstem - potrafią zaskoczyć. Proszę, poniżej niewinnie wyglądająca książeczka dla dzieci:


W tej niewinnie wyglądającej książeczce odnajdujemy szereg wierszyków o zwierzątkach. Pomijamy drobiazg, jakim jest oprawa graficzna. Skupmy się na tekście i spróbujmy sobie wyobrazić, że czytamy te wierszyki dziecku na dobranoc:


I co? Pierwszy wierszyk jawny horror. Drugi - horror ukryty. Trzeci - eee... Brak komentarza.
Generalnie, wierszyki szerzące agresję, wierszyki bez pedagogicznego sensu, wierszyki pisane chyba tylko po to, by się nazywało, że ktoś coś napisał/wydał.

No ale, my się na tym nie znamy. Przecież w porankowym domu nikt na pedagogice się nie zna...

***
I jeszcze jedno zdjęcie... Tak odnośnie pedagogiki. Porankową Mamę zaskoczyli jej studenci... Na nieoficjalnym spotkaniu kończącym ich "oficjalną" współpracę, wręczyli oni Porankowej Mamie taki oto prezent:


Tym prezentem Porankowa Mama zamyka pewien etap swojej akademickiej kariery. Zamyka go mając ogromne poczucie satysfakcji, bo wszystko wskazuje na to, że wykonała dobrą robotę.

23 czerwca 2009

po czym poznać...

Po czym poznać mamę dwójki małych dzieci, która większość czasu spędza z nimi w domu? Po tym, że:
- dostając zaproszenie na wesele tydzień rozważa, czy w ogóle może rozważać wyjście z domu,
- kolejny tydzień rozważa, czy czy decyzja o pójściu na wesele jest decyzją właściwą,
- po potwierdzeniu zaproszenia rozpacza, że źle zrobiła, bo (tu należy wstawić: nie ma co na siebie włożyć, dzieci i tak nie zasną, dzieci się obudzą i będą wyć, wesele jest za daleko - 25 km - i jak coś się stanie, to nie będzie jak przyjechać itp.),
- przez kolejne dni odwleka kwestię wybrania się na zakupy,
- na zakupach rozpacza, że i tak nic na nią nie pasuje i żałuje, że wesele nie jest "za jakieś 15 kg mniej",
- dzień przed weselem przypomina sobie, że nie rozchodziła butów, nie ma zapasowych rajstop, nie wie, co zrobić z włosami, zapomniała zrobić manicure itp.,
- w dniu wesela szuka wymówek, żeby na nie nie iść,
- godzinę przed wyjściem z domu stwierdza: "kurcze, gdzieś tu miałam jakąś szminkę" oraz decyduje się na związanie włosów w koński ogon przy użyciu gumki pożyczonej od własnej córki racjonalizując zarazem brak pożądnego manicure,
- jadąc na wesele myśli o tym, że właściwie to jest jej pierwsze poważne wyjście z domu od... 3 lat(?!) i że nie pamięta, kiedy była poza domem po godzinie 21:00,
- wychodzi z wesela krótko po północy, żeby pójść spać przed 1:00 - "bo dzieci i tak wstaną o 6:30, a do tego i tak idzie do pracy na 9:40, bo jaki sens przekładać ostatnie zajęcia dla studentów, skoro i tak musi wstać o 6:30?"

Po czym poznać tatę dwójki małych dzieci? Po tym, że:
- tydzień przed weselem musi sobie kupić nowe spodnie od garnituru, bo w stare się nie mieści,
- w dniu wesela przypomina sobie, że do garnituru nie pasują adidasy i przewraca pół szafy w poszukiwaniu mokasynów,
- w kościele stwierdza, że go buty obcierają,
- na weselu stwierdza, że go buty obtarły,
- wychodzi z wesela krótko po północy, żeby pójść spać przed 1:00 - "bo dzieci i tak wstaną o 6:30, a zresztą i tak musi iść do pracy na 15".


Tak, poważnie, to nie żart. Wiemy, że to żałosne. Ale liczy się fakt, że byliśmy :))))) Ech...

14 czerwca 2009

był sobie plan...

Plan był taki: Porankowy Tata po powrocie z pracy i po zjedzeniu obiadu pakuje dzieci do wózka i na rower i wychodzi w odwiedziny do swoich rodziców, a Porankowa Mama przez popołudnie, wieczór i być może część nocy siedzi przyklejona do fotela przy komputerze i pod presją czasu kończy nanosić poprawki na rozdział teoretyczny, żeby jutro (tzn. w poniedziałek) od rana wręczyć go promotorowi.
Taki był plan. Ale rzeczywistość lubi płatać figle...
Pomińmy splot wydarzeń opóźniających wyjście na spacer. Porankowy Tata z córkami w końcu wyszedł, w końcu znalazł cel spaceru i przez ponad dwie godziny go nie było. Pomińmy codzienną przerwę w przyklejeniu do fotela spowodowaną koniecznością biegania za małymi golasami uciekającymi po kąpieli przed ubraniem w piżamę. Pomińmy usypianie, gdy Porankowemu Tacie Porankowa Panieneczka zwisa bezwładnie na rękach, bo nie można jej odłożyć do łóżeczka ze względu na wyjącą obok Porankową Panienkę (dziecko ostatnio przez godzinę potrafi jak mantrę powtarzać: mammmmaaaaa.... tatttaaaaa.... wchodząc na coraz to wyższe tony, póki ktoś nie przyjdzie, a wtedy zaczyna gadać - taka mała zemsta bogów za to, że Porankowej Mamie gęba się rzadko zamyka).
Dlaczego pomińmy powyższe? Bo mimo powyższego Porankowa Mama potrafi w locie i z doskoku pisać to swoje opus-wcale-nie-magnum - ot, taka rutyna, do której się człek przystosował... Czego zatem dziś nie pomijamy?
Nie pomijamy dziś nagłego przejścia histerycznego płaczu Porankowej Panienki w histeryczny wrzask, który wcale nie był spowodowany histerią. Oto bowiem o godzinie 21 z groszami dziecko nagle wyskoczyło jak oparzone ze swojego pokoju i usiłując złapać równomierny oddech zaczęło na korytarzu piszczeć: "papier w nosie, papier w nosie!".
Tak, papier w nosie, koszmar rodzica małego dziecka. Porankowa Panienka szukając sposobu na opóźnienie pójścia spać postanowiła namolnie wycierać nos. A że dziecko jest samodzielne, postanowiła skorzystać z papieru toaletowego, a nie z chusteczek, do których nie mogła sięgnąć. No i ten papier w nos sobie wetknęła. A potem prawdopodobnie wzięła głęboki oddech... W końcu ma tylko 2 lata i 4 miesiące... No i kawałek papieru w nosie utkwił...
Porankowa Mama z adrenaliną powyżej uszu, lecz z zachowaniem zimnej krwi (niespodziewanie człowiek odkrywa swoją naturę w sytuacjach podbramkowych!), przyjrzała się w przelocie dziurce w małym nosie i udała się na poszukiwania pęsety nakazując dziecku uspokojenie się, nieoddychanie i stanie pod lampą. Poszukując usiłowała sobie przypomnieć wszystkie seriale medyczne, gdzie trzeba było dziecku coś z nosa wyjmować... (Kurcze, zawsze mówiłam, że seriale to nie jest głupia rzecz!). No ale niestety... W nosie papieru nie było widać. Widać było natomiast krwistą wydzielinę... Na nic się zdało dmuchanie w chusteczkę do nosa... A oczy Porankowej Panienki robiły się coraz większe i przerażone... Ich właścicielka zaś powtarzała: "Papier! Jest w nosie!" wylewając przy tym hektolitry łez.
Porankowi rodzice oczami wyobraźni widzieli już nocną wizytę na ostrym dyżurze...
Na szczęście dziecko nagle kichnęło wyrzucając z nosa spory zwitek zakrwawionego papieru... Porankowa Mama nie mogła się powstrzymać i zapytałą:
- Dziecko, na Boga, jak tyś to tam wcisnęła?
- Bo wiesz... Nie wiem... - odpowiedziała z ulgą roztrzęsiona dwulatka i dodała - dostanę lekarstwo?
Dostała. Diphergan na uspokojenie. Po kwadransie główkowania niby wyżej wykształconych rodziców, jaką dawkę dać dziecku. CZY KTOŚ WIE, JAK SIĘ PRZELICZA TE CHOLERNE DAWKI????? Najśmieszniejsze, że Porankowy Tata na co dzień przelicza dawki leków w pracy. A dziś czarna dziura... No ale własne dziecko to nie to samo co pies nieznajomego...

Summa summarum, dziecko po kwadransie lek dostało, teraz śpi - dzięki Bogu - z drożnym nosem. A porankowi rodzice usiłują zbić adrenalinę domowym winem... (Kto nie był rodzicem małego dziecka niech nie osądza! Adrenaliny powyżej uszu w takiej sytuacji...)

I w ten oto sposób plan diabli wzięli!!!

ps. niniejszym Porankowa Mama usprawiedliwia się z faktu niedokończenia nanoszenia poprawek na swoją pracę doktorską. A co za tym idzie, poprawionego rozdziału jutro nie odda. Siła wyższa. W końcu nie jest matką ośmiorga dzieci i nie ma doświadczenia w sytuacjach podbramkowych. Świat się nie zawali bardziej niż obecnie. Zresztą, kto wie, czy w ogóle jej siedzenie przed komputerem i nanoszenie poprawek ma sens... Bo jeśli każą płacić 10 tysięcy za obronę po terminie to doktorat diabli wzięli... A takie plotki chodzą...

10 czerwca 2009

był sobie pomnik

Był, bo już go nie ma. Porankowy Tata uwiecznił na zdjęciu to, co dziś (dosłownie dziś, w środę 10 czerwca) z pomnika zostało:



Od 30 lat stał sobie niedaleko porankowego domu jako charakterystyczny element wystroju otoczenia. Niezbyt urodziwy, trzeba dodać, ale charakterystyczny. 16 metrowa betonowa belka ustawiona w pionie.
Od jakiegoś czasu pomnik budził wiele emocji, nie tylko z powodu jawnej brzydoty i znikomej użyteczności społecznej, ale przede wszystkim z racji tego, że był to pomnik na cześć pewnego generała, co to wcale pozytywnym bohaterem nie był. Przynajmniej dla sporej rzeszy ludzi, bo znalazło się też grono, dla którego ów generał był wielkim bohaterem.
Generała postanowiono więc się pozbyć w imię akcji dekomunizacyjnej. Pewna partia, co to się z pistacjami kojarzy, wpadła na szalony pomysł, by przeszczepić generałowi twarz (ot, zrobimy z niego Sikorskiego i po kłopocie - poważnie!). Przeszczep się nie przyjął już w przedbiegach, bo postanowiono generała rozebrać (i nie jest to błąd językowy czy stylistyczny, bowiem na tablicy informacyjnej w miejscu rozbiórki widnieje wołami pisane: "rozbiórka generała X."). Decyzja ta zapadła ponoć jakiś czas temu. No ale...
Wieść się niosła, że generał ma niezłe korzenie. Dosłownie. Pomnik jest zbudowany ze zbrojonego betonu i by się go pozbyć trzeba go wysadzić. Porankowa rodzina szykowała się więc na wielkie "bum", podczas gdy mądrzy ludzie myśleli nad tym, jak takie "bum" zrobić, by przy okazji nie wysadzić okolicznych bloków. Czas mijał, a generał stał tam, gdzie stał.
I oto nagle, w poniedziałek po eurowyborach przepuszczono nagły i nieprzyjemny atak na generała:



We wtorek popołudniu Porankowa Mama popijała kawę patrząc przez okno porankowej kuchni (cóż, nie każdemu dany jest taras z widokiem na zieleń okolicznych lasów, pola czy morze). Przyglądając się otoczeniu spojrzała na wystający zza sąsiedniego domu czubek pomnika, który miał zostać poddany rozbiórce.
- Przydałoby się ostatnie zdjęcie. Poglądowe dla potomności - pomyślała i wyszła do pokoju po aparat fotograficzny. Gdy wróciła po kilkudziesięciu sekundach... czubek pomnika był już tylko wspomnieniem. Bez "bum", tak zwyczajnie - koparki, młoty pneumatyczne, robotnicy... W ciągu niecałej minuty.
I po co te wielkie debaty o wysadzaniu?

4 czerwca 2009

a w maju...

Kruk krukowi oka nie wykole, ale dziecku owszem. Szczególnie, gdy zostanie ono potraktowane przez tego kruka jako wróg i konkurent do dobroci w śmietniku... Dobrze, że Porankowy Tata nieco się na tych stworzonkach zna...


Szukajcie a znajdziecie... Szkoda tylko, że nie dogadały się w sprawie tego, kto szuka, a kto się chowa...


Potrzeba matką wynalazku. Jak zamienić nudny obiad w coś fajnego? Trzeba trochę pomysłu i "imaginacyi".


"Nie chcem, ale muszem" - czasem się nie da przeżyć dnia bez czegoś słodkiego. Ciasteczka z kleiku ryżowego - polecamy!


23 maja 2009

2 i inne takie


2.
Od dwóch lat żyje sobie w wirtualnym świecie ten blog.
143.
Tyle postów zostało napisanych przez te dwa lata.
(No dobra, trochę więcej, ale z wiadomych przyczyn niektóre posty zostały na początku usunięte.)
136.
Tyle komentarzy "się ostało".
~10 000.
Tyle wejść na blog(a) przez te dwa lata odnotowano.

Dziś nasza blogorocznica! Od dwóch lat porankowa rodzina dzieli się swoimi opowieściami z Czytelnikami. I choć były chwile zawieszenia, uparcie trwaliśmy w tym wirtualnym opowiadaniu. I uparcie do niego powracaliśmy. Taka nasza natura. Wiecie jednak co? Bardzo nam z tym dobrze. Bo dzięki tym wirtualnym pogaduchom wiele się nauczyliśmy. O nas i o ludziach, którzy są blisko nas. O świecie, który nas otacza. Dowiedzieliśmy się rzeczy miłych i nieprzyjemnych, ale wszystkie te nauki bardzo sobie cenimy. Dziękujemy więc za to, że jesteście, drodzy Czytelnicy, że w taki a nie inny sposób reagujecie na te nasze opowiadania, że powracacie na naszą stronę i że rozsyłacie jej wirtualny adres innym.

2.
To także dwa dni pełne wrażeń emocjonalno-naukowych dla Porankowej Mamy. Te dwa dni dały jej do myślenia i doszła do wniosku, że zamiast poszukiwać światełka w tunelu czas samemu zostać pociągiem, co ma to potrzebne światło z przodu. Jeśli drogi nie ma to trzeba ją wytyczyć, ot i tyle.
Screw the plan (to tak po angielsku, bo ładniej brzmi ;) ) i do przodu!!!!!!!!



ps. Ten kwiatek na górze to dzieło porankowych panien. Ich łapki, żeby było jasne. Tymi łapkami porankowe panny przyklepują nasz blog, bo bez nich ten blog by nie istniał.

ps2. jeszcze jedno! Nasz blog rozpoczynał się opowieściami o policji, która nas upierdliwie nachodziła. Miło nam donieść, że panowie policjanci chyba odpuścili - od ponad roku ich nie widzieliśmy w naszym progu! Choć firma pana X nadal widnieje na stronie www naszego Urzędu Miasta, jako firma zarejestrowana w porankowym domu... Nie można mieć wszystkiego, prawda?

20 maja 2009

z różnych beczek

Porankowa Mama kwitnie na dyżurze w pracowni komputerowej i duma. I tak jej się przypominają różne rzeczy z różnych przysłowiowych beczek.

beczka 1. rower
- Wygląda na mało używany. Opony nawet bieżnik mają - rzekł Porankowy Tata stawiając przez małżonką rower wykopany na strychu teściów. - To co ci jest zatem potrzebne do szczęścia, żeby na nim jeździć? Kask?
- Nie... - zawahała się przez chwilę Porankowa Mama. - Koszyczek!
No i sobie wymyśliła. Koszyczek w myśl hasła: wszyscy mają koszyczek, mam i ja! No ale...
- Wybacz, ale koszyczka do tego roweru raczej się nie da zamontować - ogłosił po kilku dniach poszukiwań. - Takich koszyczków do TAKICH górali nie produkują.
No właśnie: TAKICH górali. Rower Porankowej Mamy wygląda na nowy nie dlatego, że nowym jest, lecz dlatego, że razy, gdy Porankowa Mama na nim jeździła można policzyć na palcach obu dłoni. Sam rower jest jednak wiekowy, o czym za chwilę. Co ciekawe, Porankowa Mama nie pamięta okoliczności jego zakupu, a zazwyczaj takie rzeczy zapamiętuje. Pamięta na przykład, gdy wieki temu w szafce-barku miała schowaną kopertę, w której odkładała pieniądze na zakup pojazdu marki WIGRY III - takiego paskudnego, czerwonego składaka z bagażnikiem. No ale tego różowego (sic!) roweru quasi-górskiego z jakimiś tam brokatowymi nalepkami nie pamięta w ogóle.
- Linka od hamulca przeszkadza w zamontowaniu koszyczka. Teraz już takich nie produkują, zobacz na mój rower. A ty w ogóle na rowerze umiesz jeździć?
- No ba, umiem. Choć ostatni raz na rowerze byłam... Czekaj, kiedy ja byłam ostatni raz na rowerze?
- Ze mną i K. Jak robiłem prawo jazdy.
- Nie żartuj! Prawo jazdy robiłeś... 11 lat temu!
- No właśnie.
- No ale umiem jeździć. Tylko musisz mi wytłumaczyć jeszcze raz jak się używa przerzutek.
- A hamować umiesz?
- No, jadę, tu duszę - Porankowa Mama chwyciła oburącz hamulce - i hamuję...
- I wylatujesz przez kierownicę mordą na beton. Jaaaaaasne...
Czy ktoś ma na wydanie NORMALNY rower, do którego i koszyczek pasuje i hamować można bez obaw o facjatę? Ech...

beczka nr 2. wojna
Jakiś czas temu wspominaliśmy o wojnie, którą Porankowy Tata wytoczył babom na ulicy. No to teraz o tej wojnie.
Można pokusić się o stwierdzenie, że porankowe panienki już kilkakrotnie próbowano na ulicy uprowadzić. Poważnie. No bo jak inaczej zinterpretować np. taką sytuację: Porankowa Mama z obiema córkami idzie na spacer, Porankowa Panienka naciąga sobie na oczy czapkę i woła pod nosem: "gdzie, o gdzie, o gdzie jest dziecko?" (nawiązując do piosenki z programu Niedźwiedź w dużym niebieskim domu). Porankowa Mama przez chwilę się z młodą bawi, ale w chwili, gdy zbliżają się do dość nierównego terenu (schody i takie tam) prosi ją o to, by czapkę założyła normalnie i dodaje: "bo nie widzisz, gdzie idziesz i jeszcze się zgubisz". W tej samej chwili pojawia się przed Porankową Panienką (która jeszcze ma czapkę naciągniętą na oczy) jakaś baba i wyciągając do dziecka dłoń z uśmiechem mówi: "ojej, masz czapkę na oczach i nie widzisz, gdzie idziesz? Chodź, daj rękę. Pani Cię zabierze." (POWAŻNIE!!!!).
Podobnych zdarzeń było już kilka. Za każdym razem jakaś kobieta w wieku przeważnie około emerytalnym lub starszym wyciąga do dzieci rękę i albo coś daje, albo nawiązuje rozmowę, albo głaszcze... Generalnie, wchodzi w kontakt, którego raczej się z obcymi ludźmi nie nawiązuje. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce w Wielką Sobotę 2008. Porankowi rodzice wraz z Porankową Panienką stali wówczas przed kościołem tuż po święceniu potraw. Ludzie już się rozeszli, zostało kilka osób, wśród nich sąsiedzi porankowych rodziców. Dorośli zaczęli rozmawiać, a dzieci (nieco ponad roczne porankowe plus 4 letnia córka sąsiadów) chodziły dookoła (w zasięgu wzroku i chwytu, rzecz jasna). Nagle, pewna dostojna pani na oko 75lat, zaczyna do Porankowej Panienki uśmiechać się, wyciąga rękę i mówi do niej: "pójdziesz ze mną? oj, jakie słodkie maleństwo, nie boi się obcych. Chodź, pani Cię zabierze". Dziecko zareagowało super - rzuciło w stronę pani uważne spojrzenie i biegiem podleciało do rodziców. Pani na to: "Taka nieodpowiedzialność. Należy pilnować dziecka, bo jeszcze je ktoś porwie!" (SIC!!!! POWAŻNIE!!!)
Początkowo Porankowa Mama nie wiedziała jak reagować - w sumie, uśmiechnięta pani nic złego nie robi (tak, człowiek staje się mądrzejszy, jak nabiera doświadczenia). Z czasem zaczęło ją to denerwować i zaczęła tłumaczyć dzieciom, że z obcymi się nie rozmawia, nie bierze od nich cukierków, nie daje ręki i nie odchodzi. Obecnie, gdy taka sytuacja ma miejsce, wyciąga telefon i grozi wezwaniem policji. Efekt: oburzona pani odchodzi głośno komentując bądź zaczyna tłumaczyć, że nie miała nic złego na myśli. Z kolei Porankowy Tata w obliczu potencjalnego zagrożenia odkrył swoje drugie oblicze. Gdy tylko taka baba pojawia się na horyzoncie, grozi jej... pobiciem. Wojna pełną gębą - odpowiedź atakiem na atak, aż do pokonania wroga... Ciekawe tylko, kiedy to nam zaczną grozić policją...

13 maja 2009

Euro 2012

No to mamy w porankowym mieście Euro 2012! Kiedy dziś ogłaszali listę miast, które będą organizować mecze, Porankowa Mama posadziła córki na piankowej macie i kazała siedzieć cicho, podczas gdy sama wpatrywała się w ekran telewizora. Młode nieco zdziwione niecodziennym zachowaniem matki grzecznie siedziały wysłuchując pierwszej części konferencji, tej "mniej ważnej" - co nie znaczy, że uwagi o rasizmie podczas rozgrywek są mało ważne. Jak to jednak zwykle bywa, cierpliwość dzieci wyczerpała się w najlepszym momencie, czyli w czasie wyczytywania nazw miast - wtedy porankowe panienki się rozpełzły po pokoju wydając mniej lub bardziej sensowne dźwięki. Dzięki więc wielkie stacjo TVN24, za to, że od razu na upiornym żółtym pasku podajesz newsy.
Euforia związana z Euro nie wynika bynajmniej z tego, że porankowi rodzice są wielkimi fanami piłki nożnej. No dobra, starają się śledzić Mistrzostwa Świata oraz Euro, Porankowy Tata wysłuchuje w radio transmisji z meczów Klubu rezydującego w porankowym mieście, ale na tym bycie fanem się kończy. Z Euro rzecz w tym, że organizacja tych rozgrywek w porankowym mieście oznacza dla porankowej rodziny porządek, wykończone remonty ulic, dokończone budowy różnego typu obiektów. W OKOLICY! Ha, porankowi rodzice wiedzieli, co robią kupując mieszkanie w takiej a nie innej okolicy - w okolicy stadionu. W okolicy na tyle dobrej, że przy dobrych wiatrach w porankowym domu słychać okrzyki i śpiewy kibiców będących na stadionie, a wszelakie pokazy pirotechniczne doskonale widać z porankowego okna (jest szansa, że na Euro coś będą w tym zakresie robić?). Do tego stadion nie jest tuż za rogiem, więc jest też w miarę bezpiecznie i nie trzeba mieć obaw, że spacer w czasie, gdy odbywa się mecz, skończy się na izbie przyjęć w najbliższym szpitalu (to nie stereotyp - to doświadczenie).
Mamy Euro! Yuppiii!

Jaka szansa, że się naiwnie łudzimy???

6 maja 2009

dziwne przypadki...

- Nie umyłam dzisiaj zębów. Muszę umyć zęby - z wrodzonym wdziękiem Porankowa Panienka zlazła ze swego tapczanu i udała się w stronę łazienki, gdzie przystawiła sobie do umywalki taborecik, wlazła na niego i owe zęby umyła.
24 godziny wcześniej ta sama Porankowa Panienka z takim samym wdziękiem zlazła z tapczanika wołając: Kaszkę proszę! I bajkę!, a następnie usadowiła się przed telewizorem.
Dodać należy bardzo istotny fakt, że obie sytuacje miały miejsce około godziny 2.45 nad ranem. I na nic zdało się tłumaczenie dziecku, że jest środek nocy, że zęby myła i nie musi po raz wtóry, a rybka na kanale Mini Mini śpi i bajek nie ma. I że mama musi wstać do pracy dość wcześnie - bo przypadał jej pierwszy dyżur w nieszczęsnej pracowni komputerowej... No ale nie ma tego złego! Porankowa Panienka wprawdzie zasnęła po pół godzinie w łóżku rodziców eksmitując z niego Porankowego Tatę, ale za to spała do 9. Z kolei, Porankowa Mama wprawdzie musiała się rano zwlec na dyżur, ale za to wróciła do domu po 2 godzinach, bo się okazało, że akurat ogłoszono dzień rektorski i studentów nie ma! A jak studentów nie ma, to po co komu otwarta pracownia komputerowa!? Szczęście pełną gębą - przynajmniej można zjeść wspólnie z rodziną obiad i ogarnąć, zanim się samemu zostanie na posterunku z dwójką małych, biegających i rozrabiających stworzeń.
Tak, wspomniane wyżej biegające stworzenia miały wczoraj wyjątkowo psotny dzień. Stworzenie młodsze ambitnie właziło na tapczan siostry czy też każdy inny sprzęt domowy. Stworzenie starsze za to miało ochotę na keczup - taki normalny keczup z plastikowej butelki. A że do lodówki sięga, a w niej do półki z keczupem... Porankowa Mama miała zafundowane generalne sprzątanie za kanapą.
- Nic się nie stało, mama. Posprząta się.
Zdecydowanie, SIĘ posprzątało po butelce keczupu. Choć w pokoju nadal jego zapach się unosi, a plamy z ubranek zejść nie chcą...

***

Niedaleko porankowego domu jest przedszkole, które ma dość rozległy ogródek do zabaw dla dzieci. Porankowa Mama, z racji swego "zawodu", a także z racji tego, że jest mamą potencjalnych przedszkolaków (choć podkreślić należy, że porankowi rodzice - jeśli już - to poślą swoje pociechy do przedszkola po ukończeniu przez nie 4 roku życia) zawsze z zainteresowaniem ogląda, w jaki sposób panie przedszkolanki zajmują się podopiecznymi w czasie zabaw na powietrzu. No i dziś, w wyniku takiej obserwacji, wspomniane przedszkole zostało zepchnięte na sam dół listy potencjalnych przedszkoli. Bo proszę sobie wyobrazić, że spora grupa dzieciaczków bawiła się sama - w zasięgu wzroku w ogóle nie było opiekuna - w najdalszym zakątku ogródka, za budynkami, od strony wejść do kuchni itp. Dziewczynki (bo głównie płeć piękna tam była) oblegały furtkę w płocie. Dosłownie, jeden skok i byłyby na drugiej stronie, a pani opiekunka zapewne zauważyłaby ten fakt po powrocie do sali. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby komuś się coś stało w tym zakątku! Porankowa Mama wraz z Hetman-Babą skomentowały między sobą ów brak opieki. Wtem, przy furtce pojawiły się panie pracujące w tym przedszkolu - pojawiły się, ale od strony ulicy. Odkluczyły furtkę, weszły na teren przedszkola i podziękowały dziewczynkom, że te stały na czatach... Hetman-Baba (pedagog z zawodu, a jakże inaczej!) nie wytrzymała i rzuciła w stronę pań, że podziwia ich beztroskę. Dodała w swej wypowiedzi, że jest nauczycielką. A na to panie:
- No a my nie jesteśmy i nas to nie rusza.
Tak, dzięki paniom - zapewne kucharkom - porankowe panny do tego przedszkola nie pójdą.
I teraz pytanie: zgłosić to dyrektorce?

3 maja 2009

porankowy Gerber


Łamiąc własne zasady pozwalamy sobie zamieścić fotografię en face Porankowej Panieneczki, bo jest to fotografia - naszym skromnym zdaniem - genialna. Liczymy zarazem, że dziecię za lat kilka nie będzie nas chciało za tą fotkę powiesić. Córko droga (to tak do Ciebie za te kilka lat), nie mogliśmy się powstrzymać!

Zdjęcie zrobił Porankowy Tata i jak tylko zostało zgrane i otworzone na dużym ekranie, pojawiło się skojarzenie - Gerber. Zarówno ten z logo na słoiczku, jak i ten z reklam tv. Tyle tylko, że nasz Gerber jest chyba ładniejszy! ;)

30 kwietnia 2009

tort i metka

Niniejszym prezentujemy nasz rocznicowy tort - z zewnątrz i od środka. I szczerze informujemy, że nie polecamy smaku cappucino z truskawkami - jakiś taki mdły i bez wyrazu.


A jako że szanowny Hetman-Dziad zgłosił zażalenie, iż poprzedni post wieje smutkiem i jakiś taki dobijający jest, niniejszym zamieszczamy coś, co powinno spowodować uśmiech na twarzy - proszę państwa, oto metka. Metka odpruta z piżamy Porankowej Panienki. Metka, na której jak wół stoi napisane, że piżama wyprodukowana jest z...:

Z pewnością jakiś ważny powód stał na przeszkodzie umieszczenia na metce napisu 100% bawełna... Do tego ten "prezip konserwac j"... :)

I co? Lepiej? No. To wracam do prasowania i zamiatania - ładna pogoda sprzyja pobytom dzieci w piaskownicy, a to niestety przekłada się na tony ubrań do prania i tony piasku do zamiatania z podłogi. Ech...

26 kwietnia 2009

co powiedział przedszkolak

Porankowa Mama rzadko czyta gazety dla mam/rodziców małych dzieci. Bo... kurcze, bo chyba jest zarozumiała. Innego wyjaśnienia nie znajduje (o tej zarozumiałości to następnym razem). Nie czyta, bo generalnie uważa, że w tych gazetach niewiele jest sensownych - z jej punktu widzenia - rzeczy. Poza przepisami na posiłki dla maluchów. I właśnie dla tych przepisów kupiła w czwartek majowy numer miesięcznika Dziecko. Zaintrygowała ją dołączona do numeru książeczka "Kuchnia malucha - od śniadania do kolacji" - wszak porankowe baby to już jedzące baby. Ta starsza chwilowo jest na etapie "nie jem - bo mi nie smakuje", bądź też "nie jem - bo nie mam czasu". Przygotowanie posiłków dla niej to zatem niezła gimnastyka umysłowa. Z kolei młodsza zaczyna odkrywać, jak przyjemnie jest coś zjeść - coś, co nie jest kaszką z butelki, co nie ma konsystencji papki i mazi, coś co wygląda i smakuje jak JEDZENIE. Posiłki dla niej muszą być jednak zgodne z wszelakimi normami przewidzianymi dla dzieci poniżej 1 roku życia, czyli trzeba bardzo uważać, żeby jej nie dać czegoś, czego jeszcze jeść nie może (np. białko jaja). Wierzcie, że jakkolwiek porankowi rodzice uważają się za osoby inteligentne i kreatywne, pomysłów na gotowanie dla dzieci im brakuje. Stąd zakup gazety.
Wymownym milczeniem potraktujmy w tym miejscu opis zawartości książeczki z przepisami - dania, owszem, wymyślne, ale raczej niewiele nadaje się do zastosowania w porankowym domu. Dla Porankowej Panieneczki raczej nic, bo nie oznaczono, które danie od jakiego miesiąca życia można podać.
Skoro gazeta w domu się znalazła - dzięki ludzie, że kosztowała tylko 3,99, bo inaczej żal by było tych pieniędzy - Porankowa Mama od niechcenia przerzuciła wzrokiem po tym, co w środku. I wzrok zatrzymała na wypowiedziach przedszkolaków na temat: moja mama. I doszła do wniosku, że gdyby była rodzicem, któregoś z nich, to by się pod ziemię zapadła. Dzieci tak pięknie i bez zahamowań walą z grubej rury i przedstawiają świat bez ubarwień...

Hania lat 6 powiedziała, że mama piecze ciasta, a tata ogląda telewizję bez przerwy.
Asia lat 6 powiedziała, że tata ciągle gapi się w telewizor i komputer i sobie tam klika, a mama chodzi do sklepu.
Patrycja lat 6 powiedziała, że mama umie prasować i oglądać seriale (...) i ma taki ładny kożuszek i blond włosy krótkie.
Paulina lat 6 powiedziała, że jak tata nabałagani, to mama sprząta (...) od piątej do szóstej ma dla niej czas, bo wraca o piątej, a o szóstej kończy sprzątanie po tacie.

A teraz ta wypowiedź, która Porankową Mamę uderzyła najbardziej - Oliwia lat 5,5:
mama "ma czerwone włosy i lubi jeść sery, zup to ona nie jada. Mama nas kocha i nie chce oddać do domu dziecka. Inna mama by nas mogła nie kochać, a poza tym ciągle lać. I moja mama nie chce mieć nowego dziecka, bo ja bym się nie wyspała do przedszkola".

Komentarza nie zamieszczamy. Niech każdy sam pomyśli, co z powyższych wypowiedzi mu wychodzi.

A na marginesie, ciekawe, ja by porankowych rodziców podsumowała Porankowa Panienka?

22 kwietnia 2009

23 kwietnia...

23 kwietnia 2005 roku myśli porankowych rodziców zaprzątał rosół. Taki najzwyklejszy rosół z makaronem. A dokładniej brak takiego rosołu z makaronem. Porankowa Mama myślała o nim siedząc u fryzjera, kręcąc przy okazji w myśli film, jak się zachowa, gdyby się okazało, że ów rosół jednak się pojawi. Porankowy Tata z kolei, znając dobrze Porankową Mamę i jej wybuchowe reakcje w obliczu stresu/kryzysu, osobiście jechał sprawdzić, czy na 1500% taki rosół nie zostanie podany gościom. Nie został. Na szczęście. Ale żeby nie było za pięknie, tort nie wyglądał dokładnie tak, jak miał wyglądać.

23 kwietnia 2006 roku był pierwszym, prawdziwie wiosennym dniem, dzięki któremu Porankowa Mama zaczęła kichać w tort. Migdałowy tort, żeby nie było. Taki pokryty marcepanem. A migdałowy dlatego, że rok wcześniej porankowym rodzicom nie było go dane zjeść. I tym kichaniem w tort rozbawiła nieco Porankowego Tatę, który zapomniał, o co się z małżonką pożarł. I dobrze!

23 kwietnia 2007 od rana było chłodno, więc porankowa rodzina - w zestawie z Porankową Panienką - wyruszyła opatulona w swetry na spacer do cukierni na drugi koniec miasta. Im dalej byli od domu, tym cieplej się robiło na dworze. Pogoda zmieniła się do tego stopnia, że Porankowa Panienka po wyjściu z cukierni została rozebrana z odzienia i zaprezentowała światu swoje skarpetki i body. Porankowi rodzice natomiast prezentowali światu swoje zdolności upychania pod wózek stosu swetrów i kurtek i zastanawiali się, w jaki sposób w taki upał przetransportować do domu tort na śmietanie. Tort o smaku owoców lasu, żeby było jasne. Przetransportowali. I musieli się nim podzielić z rodziną, która wyczuła pismo nosem i jak jeden mąż stawiła się na kawie popołudniu.

23 kwietnia 2008 Porankowa Mama, jako że lekarz - mając na uwadze dobro Porankowej Panieneczki - zabronił jej się ruszać z domu, marzyła o torcie z owocami leśnymi siedząc na kanapie. W tym czasie Porankowy Tata wraz z córką udał się do miasta, by ów tort odebrać z cukierni. Gdy wrócili, mająca wówczas rok z hakiem Porankowa Panienka swoją małą łapką wyżarła w torciku dziurę. A potem jeszcze jedną. I jeszcze jedną. A łyżeczkę oblizywała z takim zawzięciem, że gdyby jej nie przerwano, to by i w niej dziura była.

23 kwietnia 2009 za to... Porankowy Tata po pracy odbierze zamówiony w poniedziałek tort o smaku cappucino z truskawkami. Z racji kryzysu bez pokrycia marcepanowego. Ale za to duży na 12 osób - mimo że pewnie rzuci się na niego o połowę mniej. Na obiad być może Porankowa Mama ugotuje rosół, obowiązkowo z makaronem gwiazdki! Tak dla jaj, bo generalnie hasło: rosołek powoduje w porankowym domu salwy śmiechu. A po obiedzie porankowi rodzice zasiądą z córkami do codziennej wspólnej kawy i tort zjedzą. I będą wspominać ze śmiechem to, co się działo rok temu, i dwa lata temu, i trzy i cztery - ze szczególnym naciskiem na te cztery lata.

A, bo nie wspomnieliśmy o najważniejszym. 23 kwietnia 2005 Porankowi Rodzice brali ślub. A że są ginącym gatunkiem "celebrujemy małe rodzinne święta i mamy własną rodzinną tradycję", 23 kwietnia w porankowym domu obowiązkowo na stole pojawia się tort. Z tej samej cukierni, co tort ślubny. Raz do roku można, nie?

Ech...

21 kwietnia 2009

sto lat

W grudniu zeszłego roku w pewnej gazecie lokalnej - a konkretnie w pewnym dodatku cotygodniowym do tej gazety - pojawił się taki mały felieton autorstwa prof. I. Obuchowskiej. Felieton na temat imion nadawanych dzieciom. W sumie artykuł jak każdy inny. A jednak... Jednym z przywołanych w nim przykładów jest... nie kto inny jak Porankowa Panienka. Artykuł wklejamy, można zobaczyć samemu - 5 kolumna. Fragment o Elżbiecie Wiktorii. Dlaczego wspominamy o tym dziś? Ano, dziś urodziny królowej Elżbiety II...



(Do felietonu mamy małą uwagę: fakt, Porankowa Panienka ma imiona na cześć królowych brytyjskich. Nie należy jednak zapominać, że imię to zostało jej także nadane ze względu na patronkę - św. Elżbietę Portugalską, zwaną Aniołem Pokoju... I to nie dla jaj!)

Żeby nie było, dziś także urodziny Hetman-Baby - nie zapomnieliśmy, życzenia złożone, kawa wypita, sto lat niestety nie odśpiewane, bo dwuletnia śpiewaczka odmówiła współpracy (mimo, że się naumiała). Sernik za to zeżarła - nie wiemy, co w nim było, ale coś być musiało, bo w południe Porankowy Tata wziął eksperymentalnie dziecię na spacer z rowerem bez kija. Dziecię wsiadło, machnęło nogą... i tyle je widzieli. Tak, mamy w domu dwuletni okaz, który potrafi jeździć na rowerze (z dwoma dodatkowymi kołami, ale zawsze!). Dzisiaj się nauczyła!
Daisypath Christmas tickers