30 listopada 2011

pociąg z chorobą

Postulujemy, by zmienić nazwę miesiąca listopad na choropad. Z 20 dni, które Glorie mogły spędzić w przedszkolu w tym miesiącu, Młodsza wykorzystała zaledwie 6 (w dwóch turach po 3 dni), a Starsza całe 9. A wszystko zaczęło się od chorego oka pod koniec października...

U młodszej ropa z oka rozeszła się na ucho i nos. Została potraktowana antybiotykiem i wydawało się, że wyzdrowiała. Guzik. Laryngolog podczas kontrolnego badania oznajmił, że młoda ma katar, którego nie widać.  Katar sączy się na ucho, sączy się na gardło, a to, że go nie widać to wina nieumiejętności dmuchania nosa (sic!). Co jak co, ale posądzić młodą o brak umiejętności dmuchania przez nos to przesada! Dostała leki... i w efekcie od trzech dni ma gorączkę. Dzisiaj do listy leków pediatra dorzucił antybiotyk na zapalenie zatok... Widać światło w tunelu!
U Glorii Starszej ropa z oka przeszła do nosa. Młoda ma charakter, więc ropę przegoniła i nie trzeba jej było faszerować antybiotykiem. Zaczęła jednak pokasływać i tak sobie szczeka bez powodu od jakiegoś czasu. Pediatra ustawił dla niej podwyższony stan alarmowy - jeśli pojawi się gorączka, dawać antybiotyk, bo widocznie bakcyl nadal siedzi w środku... Światło w tunelu wygląda jak pociąg, który chce nas rozjechać...
Mnie ropa ominęła, ale pani doktor przypadkiem mnie dziś osłuchała i jak to bywa w tragikomedii zwanej życiem, wręczyła mi receptę na antybiotyk. Matka nie powinna się badać, bo może się przypadkiem okazać, że jest najbardziej chora z całej gromady. Zapalenie oskrzeli, proszę państwa. Taki szczegół, którego nie zauważyłam. Mnie ten pociąg właśnie rozjechał.
Ślubny z kolei nie stoi na torach tylko odważnie wsiadł do pociągu i usiłuje zmienić jego bieg - podżera czosnek, witaminy i te leki, co to sprawiają, że jest bardziej wyraźny. Póki co się trzyma. Ktoś w końcu musi opanować ten kolejowy kryzys, prawda?

Choropad. Całe szczęście, że dziś się kończy. Przynajmniej w kalendarzu.

27 listopada 2011

święta!

Niecałe pięć tygodni zostało do Bożego Narodzenia. W telewizji  lecą już świąteczne reklamy (na Coca Colę jeszcze nie trafiłam, ale choinka już pachnie Jacobsem...). W sieci szał, bo zbliża się Dzień Darmowej Dostawy, dzięki któremu rodacy kupią  tonę prezentów (fajna sprawa, choć w zeszłym roku nasze zamówienia nie zostały zrealizowane, bo sklep z zabawkami a) nie wyrobił się, lub też b) uznał, że nasze zamówienie jest za małe, żeby sobie nim głowę zaprzątać...). Wystawy sklepowe mrugają do przechodniów światełkami licząc, że nasza zielona wyspa nie została dotknięta przez kryzys. O śniegu za oknem można wprawdzie pomarzyć, słupek termometru oscyluje między 5-10 stopniami, ale wieść niesie, że sezon narciarski rozpoczęty. Jak nic Święta!
Aż trudno uwierzyć, że dopiero dziś początek Adwentu! Że dopiero dziś w nocy na naszym korytarzowym stoliku zjawił się i zapachniał własnoręcznie robiony wieniec (tak, ZAPACHNIAŁ - zresztą zobaczcie na zdjęciu), a elfy dopiero dziś wywiesiły kalendarz adwentowy. Glorie podrosły, więc idea kalendarza uległa małej modyfikacji - drobne słodkości pojawią się w nim tylko wtedy, gdy wieczorem młode wrzucą do odpowiedniej przegródki informację o tym, jaki dobry uczynek zrobiły danego dnia. Siedzą teraz i myślą, co to są dobre uczynki. I zastanawiają się, przez które okno patrzy Gwiazdor i w jaki sposób elfy przekazują mu informacje. A ja mam czas na gotowanie grzybów do uszek.
Ach, Adwent - radosne oczekiwanie!




26 listopada 2011

takie tam

Siedzę z miską popcornu, igłą i śmierdzącym klejem oglądając Mam Talent i walkę Pudzianowskiego (to drugie z musu, bo Ślubnego naszło). Po co, pytacie? Jeśli się nie zatruję oparami kleju, wrzucę zdjęcia i wtedy zobaczycie :)
Żyjemy i nieco chorujemy - to informacja dla tych, co nas molestują pytaniami o to, dlaczego u nas tak cicho.

12 listopada 2011

sobotni poranek

Każdego wieczora w ciągu tygodnia Glorie pytają:
- Czy jutro już jest ten dzień, gdzie możemy spać dłuugggooo aż do południa?
Każdego wieczora w ciągu tygodnia odpowiadam:
- Nie, jutro was budzę do przedszkola. Ale w sobotę możecie spać ile chcecie.
Jak można przewidzieć, każdego dnia w ciągu tygodnia dzieci trzeba siłą z łózek wyciągać, a w sobotę punkt 6:30 obie lądują na mojej poduszce, pod moją pierzyną i ani myślą o spaniu.

Dziś sobota, długi weekend. Godzina 7:00 - w domu cisza. Glorie śpią. Człowiek myśli: "Jaki błogi spokój. Cud!".
I wtedy, za oknem rozlega się dźwięk, którego nie da się opisać słowami  - znalazłam więc na YouTube podobny, choć nasz był bardziej nasilony i miał większą częstotliwość:

(sami powiedzcie, czy tratatatata albo jebudududududududu oddaje ten dźwięk?)

Oczywiste jest, że chwilę później Glorie wskoczyły do mojego łóżka oczekując, że im pokażę, co się dzieje za oknem. A za oknem, moi drodzy, o godzinie 7:00, w sobotę po Święcie Niepodległości, pięciu panów ubranych w pomarańczowe ubranka nadzorowało pracę młota pneumatycznego podłączonego do koparki. Miasto know how postanowiło akurat dzisiaj bladym świtem załatać dziury na naszej urokliwej uliczce. Nie muszę wspominać, że nasza dochodząca do bloku pieszojezdnia z dziurami jak kratery nie została uwzględniona w harmonogramie napraw. Pieszojezdnia bez właściciela to już jednak zupełnie inna historia.

10 listopada 2011

odkurzacz

Telefon, który rozpoznaje osobę dzwoniącą jest bezużyteczny, gdy każdy dzwoniący rości sobie prawo do prywatności i wyświetla się na ekranie jako numer prywatny. Jak tu teraz rozróżnić, czy dzwoni babcia i odebrać trzeba, czy dzwonić obcy typ i udajemy, że nas nie ma? Nie da się.
- Rodzice. Do ciebie zapewne - oznajmia Ślubny i wręcza mi słuchawkę dzwoniącego telefonu.
- Halo? - odbieram z nadzieją, że ma rację. Nie miał. W słuchawce męski głos wyrzuca z siebie słowa jak karabin maszynowy naboje. Zrozumiałam tylko powitanie, słowo konsultant, blablablabla i odkurzacz. A na końcu pytanie: to możemy się umówić na przyszły tydzień?
- Dzień dobry, słowa nie zrozumiałam, ale nie zamierzam się umawiać z odkurzaczem.
- Blablablabla - znowu tyle zrozumiałam. - Do przetestowania najnowszy produkt. Podejrzewam, że ma pani dywany w domu.
- Nie, nie mam. Mam dzieci, co wyklucza dywan i jestem zadowolona ze swojego odkurzacza.
- O, dzieci! Jak miło. Z pewnością się pani nasz odkurzacz przyda. Wiadomo, jak są dzieci to jest bałagan. A tu pani sobie usiądzie i on sam posprząta.
Pani usiądzie. Jasne. Odkurzacz sam posprząta! Matko... 
- Dziękuję, nie jestem zainteresowana - A ja usiądę? Dobre sobie... 
- Nie rozumiem. Dlaczego pani nie chce? - dopytuje konsultant.
- Ma pan dzieci? - pytam zirytowana. Jasne jest, że nie ma. - Jak pani nie ma to pan nie zrozumie. Ostatecznie dziękuję. Nie jestem zainteresowana testowaniem odkurzacza. Nawet takiego, który mi śniadanie do łóżka będzie robił.
Poddał się. Założę się jednak, że nadal nie rozumie. Nie miałam ochoty mu tłumaczyć, że jak się ma dzieci to każdy okruszek na podłodze ma znaczenie, każda duperela na ziemi może być ważna i trzeba bardzo uważać, co się wciąga odkurzaczem, bo chwila nieuwagi kosztuje niekiedy małe trzęsienie ziemi, kataklizm na miarę zderzenia z asteroidą i dramat z chórem w tle. A ja naprawdę nie mam czasu marnować czasu na to, żeby sprzątać PRZED odkurzaczem, który niby sam sprząta. Niech będzie w pełni zautomatyzowany. Założę się jednak, że myśleć nie potrafi.

6 listopada 2011

spóźniony Blog Day 2011

Sierpień z początkiem listopada? Czemu nie? Śmignął nam koło nosa tegoroczny Blog Day 2011. Nie podrzuciłam linków do ciekawych blogów, co nie oznacza, że takowych nie znaleziono w tym roku - oto zatem spóźniona lista nowości podczytywanych w porankowym domu (kolejność bez znaczenia):

  1. z gatunku miło popatrzeć i czuć inspirację The Little People Project - sztuka uliczna rodem z Wysp; autor porzuca na ulicach "małych ludzi" w różnych sytuacjach, zmuszając widza do spojrzenia na świat z innej perspektywy; blog aktualizowany stosunkowo rzadko, ale wart polecenia!
  2. z gatunku warto posłuchać mądrego człowieka blog Michaela Hyatta - autor bardzo regularnie publikuje swoje przemyślenia na temat bycia przywódcą/liderem/szefem/człowiekiem; dużo można się dowiedzieć, nawet, jeśli się nie jest zawodowo związanym z przewodzeniem jakiejkolwiek grupie;
  3. z gatunku blogujący rodzice
  • podgatunek dobrze wiedzieć, że inni też tak mają: frustracje Frustratki, czyli F jak Frustratka - bez owijania w bawełnę, prosto z mostu, pięknie napisane prawdy o tym, jak wygląda czasem życie, szczególnie jak się jest matką po 30
  • podgatunek o rodzinie inaczej: Rany Julek! - z perspektywy taty, wierszem pisane opowieści o życiu rodziny przed i po przyjściu na świat tytułowego Julka  (perspektywa mamy do poczytania na blogu Zezuzulla
  • podgatunek uśmiać się do łez i przy okazji złapać trochę kultury: ŻelkoŻercy - rodzina 2+3, mająca uroczo normalne problemy, czytająca przeurocze książki; autorka w prologu do swego bloga napisała tak:
STARSZY: za dwa żelki wyniesie śmieciMŁODSZY: za 3 cm żelko-węża da sobie obciąć paznokcieNAJMŁODSZA: jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... ŻELKI!
Voila! Porankowi polecają!

ps. a wiecie, że Wawrzyniec Prusky - znany z TEGO bloga - nadal pisuje w sieci? Nowy blog, nieco inny w swej formie, ale nadal klimatycznie Prusky znajduje się TUTAJ. Pisałam już o tym?

5 listopada 2011

dociekliwość

Gdy w mieszkaniu zapada nagle cisza, wiadomo, że dzieci coś kombinują. Jeśli ciszę poprzedza znajomy dźwięk zamykanych drzwi/przesuwanego krzesła/sprężyny w materacu itp., rodzic wie, co dzieci kombinują.
- Młode, wyłazić z szafy! - wołam w ciszę z kuchni.
- Nas nie ma w szafie! - krzyczą dwa głosy Z SZAFY.
- Jesteście! Widzę was!
Cisza... Dźwięk otwieranych drzwi... Tupot nóg...
- Mama, a jak ty widzisz, że jesteśmy w szafie, jak ciebie nie ma w pokoju? - pyta dociekliwe dziecko.
- No... - "ty małpo, co w genach odziedziczyłaś inteligencję" kończę w duchu - bo jestem mamą, a mamy wszystko widzą, nawet jak ich nie ma! - "tu cię mam! ha!".
Cisza... Zgrzyt myśli przesuwanych w prawie pięcioletniej głowie... Uważne spojrzenie...
- Mama. Coś kręcisz. Widzisz wszystko, a mówisz, że nie możesz kierować autem, bo nie widzisz? Coś tu się nie zgadza i ja nie kłamię.
Hmmm... Uczeń przerósł mistrza...

3 listopada 2011

jesienne lody

Kto to widział, żeby jesienią ganiać za lodami! A ja latam, gdy dzieci wracają z przedszkola, bo bezmyślnie na pytanie: mama, a kupisz mi loda na patyku? odrzekłam: jasne, w tej temperaturze to chyba tylko ciepłego...
No i masz, dwie inteligentne głowy pomyślały, zamrugały oczętami i z uśmiechem zapytały: to są CIEPŁE lody? kupisz? 
Kupisz, jasne, że kupisz... Pech chce, że akurat teraz cukiernie, całe cztery w okolicy, o ciepłych lodach jakoś zapomniały. Poszukiwania jednak zakończyły się sukcesem, bo lody znalazłyśmy na stoisku piekarniczym w naszym markecie całodobowym, na najniższej półce, wciśnięte w kąt.
- Czy te ciepłe lody z jakiegoś powodu pani ukrywa? - zagadnęłam sprzedawczynię mając w pamięci, że kilka tygodni wcześniej to od niej kupiliśmy garść cukierków znanej firmy na G., w których wesoło hasały sobie tłuste, białe robale...
- Lody? Ciepłe? A to my mamy lody ciepłe? - odrzekła zaskoczona kobieta.
Mieli. Nawet dobre. Z czekoladą. Świeże! Za jedyne 60gr sztuka! Chyba wyjedliśmy do ostatniej sztuki.

ps. ja wiem, że to sam cukier, że to nie jest zdrowe, że to bez wartości itede, itepe... ale jakie dobre! dzieciństwo się przypomina :)
Daisypath Christmas tickers