Kilka dni temu rozpisałam się na temat zakamarkowego plecaka, który Glorie otrzymały w przedszkolu. Dowodząca
Żelkożercami skomentowała wpis i dała mi do myślenia, co owocuje tym, że odpowiedź na komentarz rozrosła się do rozmiarów posta.
Komentarz był taki:
A my uwielbiamy NUSIĘ i IGORA (to tak jakbyś miała wątpliwości, po co tyle książek sie wydaje ;))) IGORA uwielbiam potworrrrrnie. Za najtrafniejsze opisanie dziecięcych zabaw: swoista dramaturgia, nagłe zwroty akcji, nieprzewidywalność i "pokręcona logika" dziecięcego świata. Uwielbiam za to bardziej niż za główny temat: walka ze stereotypami różowej dziewczynki i chłopca piłkarza. Uwielbiam.
Miło było spotkać, choćby wirtualnie, chwilowych posiadaczy zakamarkowego plecaczka. Słyszałam o akcji, ale teraz mam konkret.
No i mi zatrybiło. Od końca.
Wpierw pomyślałam o zakamarkowym plecaczku. Mało o nim napisałam, ale poważnie, tęsknię za nim. Nie za akcją jako taką, ale za samym plecaczkiem. Pomysł, wykonanie - rewelacja! Zakamarki powinny takie plecaki sprzedawać. Moje oko wyobraźni już widzi plecaczek wiszący dumnie na haczyku w korytarzu i czekający na wizytę w bibliotece. Idealnie by się nadawał do przenoszenia książek do i z biblioteki oraz do przechowywania pożyczonych książek już przeczytanych, czekających na oddanie. No i jakże inteligentnie ograniczałby liczbę książek, które Glorie pożyczają z naszej osiedlowej filii... (Ja wiem, że jest regulamin, że są ograniczenia itd, ale co zrobić jak my takie urocze i do zagryzienia jesteśmy - pisałam kiedyś, że przytargałam ponad 6,5 kg książek?
Potem pomyślałam o tym, że Zakamarki genialnie rozegrały sprawę doboru książek. Taka Nusia i taki Igor. Nie dam sobie powiedzieć, są kontrowersyjni. Tylko może ta kontrowersja wynika z tego, że są totalnie inni i należy na nich spojrzeć przez inne szkiełko?
Weźmy Igora. Dramaturgia? Owszem. Nagłe zwroty akcji? Też. O pokazywaniu pokręconej logiki dziecięcego świata nie pomyślałam, uczciwie przyznaję. I tu leży pies pogrzebany. Im bardziej myślę, tym bardziej mam wrażenie, że to książka pisana do dorosłego czytelnika, wołająca z okładki "skoro tego nie widzisz, niech słowa uderzą ci prosto w twarz - może zobaczysz". Książka walczy z szablonowym podejściem do dziecka. Tyle tylko, że dzieciom tego tłumaczyć nie trzeba.
Jeśli zaś chodzi o Nusię, pomyślałam, że nadal nie kumam. A potem pomyślałam, że w tym, że nie kumam, ale ciągle o tym myślę, objawił się geniusz Zakamarków. Trzeba będzie dopaść inną opowieść o Nusi i przeczytać.
A potem pomyślałam, że bycie matką na pełen etat i pracując w tym-sam-wiesz-jakim-systemie na pełen etat (plus obowiązkowe godziny dodatkowe) spowodowało, że stałam się rozmemłanym czytelnikiem. Zakamarki przemówiły do mnie nie tym kanałem, co trzeba (gdzież moje cięte spojrzenie i zrozumienie dla Innego? gdzież umiejętność doszukania się warstw jak u Ogra?). Do torebki wrzucam regularnie kolejne tomy przygód
Agaty Rodzynek, bo na niczym innym nie mogę się skupić. W bibliotece nie szukam już tego, co wartościowe, ale tego, co łyknę "dla relaksu". Pocieszam się jedynie, że i tak wyrabiam normę czytelniczą za siebie i resztę naszego bloku. I tu pomyślałam, że zaczęłam patrzeć na ilość a nie jakość, co mnie dobiło.
Więc nalałam sobie kieliszek wina i gdybam. A wszystko przez czerwony plecaczek z Zakamarków i kilka linijek komentarza. Widzicie geniusz idei plecaczka?