30 lipca 2016

Wakacyjne wojaże: skąd ten kierunek?

Wszystko zaczęło się w bibliotece, gdy wypożyczyłyśmy "Księgę Ludensona" (pisałam o niej TUTAJ), której akcja rozgrywa się w Jastrzębiej Górze i Karwii.
- Mama, a to daleko? - zapytała wówczas któraś Gloria.
- Trochę. I nie do końca na żadnej z naszych tras. Trzeba by specjalnie pojechać.
I zaczęłyśmy śledzić mapę. A na tej mapie zaczęły się nam coraz bardziej objawiać miejsca, które chciałoby się odwiedzić. Morze - bo młode morza już nie pamiętają. Hel - bo przy okazji jest blisko, a przecież "Zuzia tam była i foki widziała". Gdańsk i trójmiasto - bo było o tym na lekcji. O i Rozewie - bo to najdalej na północ wysunięty fragment Polski. I latarnię tam mają. A poza tym... poza tym to Kaszuby.

Nie mam absolutnie żadnego powodu rodzinnego, by czuć się związana z Kaszubami. Do niedawna nawet nie kojarzyłam tego regionu z niczym innym jak językiem kaszubskim, w którym można zdawać maturę. Aż pewnego październikowego dnia znalazłam się na Kaszubach z wycieczką szkolną. Gdzieś w okolicy Szymbarku zachwyciły mnie wzory kaszubskie i opowieści kaszubskie, które znalazłam w księgarni. Zachwyciły mnie widoki, jak z pocztówki. I dwujęzyczne tablice z nazwami miast i ulic. I atmosfera. Brzmi absurdalnie, wiem. Ale Kaszuby mają "to coś", czego dawno nie odczuwałam w żadnym innym zakątku Polski.

Od słowa do słowa powstał więc plan, by "przebiec" przez polskie wybrzeże zaczynając od Gdańska. Plan, jak się okazało, zbyt ambitny, nie do zrealizowania w jedne wakacje. Wstępnie założyliśmy wówczas, że po noclegu w okolicach Gdańska ruszymy dalej do Jastrzębiej Góry, gdzie będzie nocleg kolejny. Potem przez Łebę, Kołobrzeg wzdłuż wybrzeża aż po Świnoujście.
- Nie dacie rady - mówiono nam z różnych stron. A my uparcie twierdziliśmy, że damy. 

I w sumie wyszło na nasze, bo zeszłoroczne wakacje były właśnie takim małym galopem przez linię brzegową. Wpierw kilka dni w okolicy Władysławowa, jednodniowa wyprawa wzdłuż linii brzegowej i postój kilkudniowy w Międzywodziu. Na koniec Świnoujście i prosta droga do domu. W czasie tego galopu objawiła nam się mała wioska - Swarzewo, która okazała się naszym rajem na ziemi, gdzie jest cisza i spokój, niby wszędzie blisko, ale wystarczająco daleko od zgiełku nadmorskiego kurortu, gdzie można kupić mleko i jaja od gospodarza, rano usłyszeć pianie koguta, a za oknem podziwiać kozę (którą ochrzciłam imieniem Fela, bo jakoś tak bezimienna zostać nie mogła). Czegóż chcieć więcej, jak się jest człowiekiem z dużego miasta? 

W czasie naszej zeszłorocznej wędrówki dotarliśmy na Hel do fokarium, zwiedziliśmy Groty Mechowskie, odwiedziliśmy plażę Ludensona, a w latarni w Rozewiu kupiliśmy wspomniane już paszporty BLIZA, w których udało się wówczas zdobyć cztery pieczęcie/wizy. Do zdobycia brązowej odznaki zabrakło nam jednego stempla. No i nie dotarliśmy do Łeby ani do Trójmiasta... 

Nie mieliśmy wyjścia - trzeba było wrócić na Kaszuby, do naszego małego Swarzewa.

Rodzinnie doszliśmy też do jeszcze jednego, dość zaskakującego wniosku: piasek na plaży i morze nie jest takie samo na różnych końcach Polski... Głupie, prawda? Ale to prawda. Pierwsza zauważyła to Gloria Starsza:
- Dlaczego ten piasek nie chce się otrzepać z nogi jak ten na Helu? - rzekła machając odnóżem w Międzywodziu.
- Bo ten jest bardziej kamienny - rzekła Młodsza. 
Fakt. Tego się nie da opisać słowami - to trzeba zobaczyć i dotknąć. Ale uwierzcie mi na słowo: im dalej na zachód tym piasek twardszy, bardziej chropowaty, a plaże jakieś takie... No właśnie... Nie że gorsze. Ale inne. Nie moje. 

I tak oto tegoroczne wakacje zostały z góry przesądzone. Uzbrojeni w naszego Edka GPS, boską mapę, przewodnik po pobrzeżu Bałtyku i nasz dziennik pokładowy ruszyliśmy w kierunku półwyspu helskiego, gdzie przez dwa tygodnie buszowaliśmy po okolicy. I wiecie co? Za rok też tam ruszamy, bo okazało się, że zobaczyliśmy dopiero wierzchołek góry.

To tyle tytułem wstępu.

10 lipca 2016

Wakacyjne wojaze: trasa TAM

1,2,3 testujemy nowa klwiature...

Panstwo wybacza literowki i brak polskiej czcionki oraz brak zdjec (z czego literowki i brak zdjec sa chwilowe, bo mam nadzieje, ze jakos to ogarne). Ograniczenia techniczne spowodowane pobytem na wakacjach!

Swieto w rodzinie, wakacje mamy i balujemy nad polskim morzem, na terenie moich (i mam nadzieje niedlugo naszych rodzinnych) ukochanych Kaszub.

Wyjechalismy w sobote i zamierzamy wrocic za dwa tygodnie, chyba ze utkniemy w lochach zamku w Malborku ;). Niektorzy lapali sie za glowe: W sobote, na poczatku sezonu nad morze? W tych korkach? A czemu tak daleko?

Ano tak, nad morze, TAK daleko i z dala od korkow.

Bo po pierwsze, my korkow nie lubimy, tak jak nie lubimy oklepanych drog, byle szybciej i byle prosciej. Dlatego tez przygotowania do wakacji spedzamy glownie na sledzeniu mapy, rozmowach z Edkiem, naszym GPSem i studiowaniu przewodnikow turystycznych. Zazwyczaj szukamy trasy, ktora bedzie nowa, niezbyt oczywista dla turystow, obfitujaca w ladne widoki i ciekawa poznawczo. Bywa tak, ze jeszcze dzien przed wyjazdem nie mamy spakowanych bagazy, w domu panuje rozgardiasz i nie ma atmosfery podroznej. Ale trasa jest, tak jak i trasa awaryjna w razie nieoczekiwanych zdarzen.

Bo nieoczekiwane zdarzenia zdarzaja sie kazdemu. Mieismy plan, ze wyjedziemy przed 10 rano, zahaczymy po drodze o Pola Lednickie i Chojnice. No i prawie sie udalo. Prawie, robi jednak wielka roznice... Przed wyjazdem z naszego malowniczego miasta zaparowalismy przy Tesco i podczas gdy Slubny robil ostatnie zakupy, ja wertowalam nasz dziennik wakacyjny.
- Dokladnie rok temu odwiedzialismy Groty Mechowskie, pamietacie? - rzucialam do mlodych siedzacych na tylnim siedzeniu. - A potem jechalismy na latarnie w Rozewiu.
- No, i pierwsza latarnie zaliczylismy - dorzucila Starsza.
- A te paszporty mamy w tym roku? - zapytala Mlodsza, a ja zamarlam...
- O zesz...
Paszporty BLIZA. Takie male cos, co lezy w szufladzie w szafie w pokoju... Takie male cos, gdzie wbija sie pieczecie po zejsciu z latarni, a gdy juz uzbiera sie ich odpowiednia liczbe, wysyla sie w celu uzyskania odznaki. Takie male cos, gdzie brakuje nam tylko jednej pieczeci, zeby dostac odznake brazowa... TAKIE MALE COS, CO NADAL LEZY W SZAFIE!

Slubny wrocil do auta i uslyszal choralne: wracamy do domu!

I ku mojemu zaskoczeniu, zawrocil...

Po drodze przypomnialo nam sie, ze nie wzielismy tez peleryny przeciwdeszczowej. I ze koncza sie leki przeciwbolowe wiec warto jeszcze wejsc do apteki. No i jeszce toaleta...

Wyjechalismy o 12:00. Czyli trzeba bylo zrezygnowac z Pol Lednickich, a po uwzglednieniu koniecznych postojow musielismy takze objechac Chojnice obwodnica. Na miejsce i tak zajechalismy po 19:00...

Ale za to, dzieki naszemu Edkowi i niezawodnemu wewnetrznemu  GPSowi, nie stalismy w zadnym korku, jechalismy glownie malo uczeszczanymi trasami, gdzie auta mijalismy raz na godzine, miedzy lasami, jeziorami (doslownie: na lewo patrz - jezioro, na prawo patrz - jezioro, oddech i znowu jeziorko!), miejscowosciami o dziwnych nazwach (wyobrazcie sobie Niemca, ktory instruuje kogos, ze ma jechac przez Ba-przez a z ogonkiem-cz tuz przy Strzepczu! Ha! My tam bylismy!). Zwiedzilismy sanktuarium w Kcynie. Trafilismy tez do malutkiego sklepiku, ktory oferowal lokalnie robione nalewki (kupilismy dwie, z Rokitnika i Tarniny, choc cena byla powalajaca: 26zl za 200ml! Ale my kochamy lokalne produkty... Jak sprobujemy, bedziemy recenzowac).

Az wreszcie naszym oczom ukazal sie (tu prosze bez krytycznych spojrzen, bo jest to jedyny fast food, w ktorym jemy okazjonalnie) Burger King w Redzie, co oznaczalo postoj na hamburgera i prosta droge do naszego domu w... ha, nie we Wladyslawowie. W SWARZEWIE pod Wladyslawowem.

Bo, po drugie, my tak samo, jak nie lubimy korkow, nie lubimy oczywistych lokalizacji. I nie lubimy tez Baltyku w prostej drodze na polnoc, tzn. Kolobrzegu i okolic - ale o tym w nastepnym poscie.

Swarzewo to mala wioska polozona rzut beretem i dziesiec minut jazdy autem od Wladyslawowa, tuz nad zatoka Pucka z widokiem na Chalupy, Jastarnie, Jurate i Hel. Mala wioska, ktora ma wlasne Sanktuarium Maryjne, cudowna figurke, stanice wodna, wlasny dom kultury (sic!), quasi-palmy i Muzeum Kocham Baltyk z wystawa klockow Lego, a takze wlasny labirynt w kukurydzy oraz autobus na glowie (tak, nie pomylka: AUTOBUS do gory nogami/kolami). No i ma przecudowna miejscowke: pawilon wczasowy ANREMA, o ktorym napisze nieco pozniej.

Odplywam z moim kielichem CubaLibre podziwiac widok burzy nad zatoka i wsluchiwac sie w cykanie swierszczy i chrapanie moich corek.

CDN.
Daisypath Christmas tickers