25 lutego 2009

bilans

- Powie "mamo, daj misia"? - rzuciła znad dokumentów pielęgniarka, która mierzyła i ważyła porankowe panny.
- Słucham? - równocześnie odpowiedzieli porankowi rodzice zastanawiając się, o co chodzi i czemu takie pytanie służy.
- Czy dziecko powie "mamo, daj misia"? - powtórzyła zniecierpliwiona pielęgniarka.
I tu nastąpiła chwila poważnej ciszy... A porankowi rodzice równocześnie pomyśleli:
- Nie, nie powie. Bo jeśli już, to powie "mamo, daj misia, proszę". Choć nie, bo ona misiów, proszę pani, nie posiada. Bawi się lalą i powie najwyżej: "mamo, lala ma kupę". I czyta książki o zwierzętach, więc powie "Mandryl ma czerwony nos". Ale "mamo, daj misia" to zdanie, którego raczej nie usłyszymy. Jest samodzielna, więc ewentualnie sama misia weźmie, jeśli się jakiś napatoczy...
Porankowi rodzice spojrzeli jednak na pielęgniarkę, która w myślach pewnie rozprawiała, czy są kumaci i zrozumieli pytanie, i odpowiedzieli jednogłośnie:
- Tak, powie - bo doszli do wniosku, że pytanie dotyczy raczej umiejętności porozumiewania się w ogóle, a nie konkretnego zdania.

Bilans dwulatka, pomijając powyższe, wypadł raczej pomyślnie. Porankową Panienkę zważono, zmierzono, dokonano ogólnych oględzin i... szczerze, nie wiadomo, co dalej. Chyba bilans czterolatka nas czeka. A w między czasie wizyta u dermatologa i okulisty, w ramach wędrówki od Annasza do Kajfasza w poszukiwaniu "czegoś", co Porankową Panienkę gnębi.
Jeśli ktoś ma pomysł, od czego dwulatek może mieć wysypkę na twarzy (testy krwi wykluczają alergię pokarmową), nie spać w nocy i nie mieć apetytu i od czego mogą mu wypadać włosy i łamać się paznokcie, niech da znać...

19 lutego 2009

sylabus

Rzecz dziś będzie o sylabusie, przez który porankowe panny przez dwa wieczory matki nie widziały, Porankowy Tata miał niezły ubaw, a doktorat nie zyskał na objętości.
Niewtajemniczonym wyjaśnić należy, że sylabus jest to taki zwięzły opis przedmiotu prowadzonego na uczelni wyższej, który to opis ma być pomocny studentowi w zrozumieniu "co, po co, dlaczego i jak", przynajmniej tak powinno być w teorii. Prócz informacji podstawowych, tj. nazwa przedmiotu, rodzaj zajęć, liczba punktów ECTS, nazwisko prowadzącego itp., zawiera m. in. informacje o treściach zajęć, ich celach oraz o zalecanej literaturze. Dość ciekawie ów twór zwany sylabusem opisany jest tutaj oraz tutaj. Warto dodać, że Porankowa Mama jest jak najbardziej zwolennikiem sylabusów, pod warunkiem, że są one opracowywane nie dlatego, że trzeba, ale dlatego, że widzi się w ich istnieniu sens. Porankowa Mama widzi, choć doświadczenia ostatnich dni każą jej się zastanawiać, czy przypadkiem "Inny" nie widzi tego sensu aż za dużo...
Kim jest "Inny"? Cóż, trudno rzec. To ktoś (lub grupa ktosiów), kto uznał, że połączenie dwóch systemów komputerowych obsługi studenta na uczelni Porankowej Mamy wymaga uzupełnienia informacji o nowe sylabusy.
W czym przejawia się owo za duże widzenie sensu? Właśnie w tych sylabusach, a raczej w tym, jakie informacje trzeba w nich umieścić.
Nieszczęsny sylabus składa się z dwóch części. Pierwsza, informacyjna nie wzbudza większych emocji - podstawowe informacje, treści zajęć (czyli, o czym będzie mowa na poszczególnych zajęciach), efekty kształcenia (czyli, spis złudzeń prowadzącego, co do tego, co będzie umiał student po zajęciach) i literatura (czyli, spis tego, co inni napisali na temat zajęć, a do czego żaden student nigdy nie zajrzy). Emocje wzbudza część druga, którą elegancko opatrzono tytułem: nakład pracy studenta.
W części tej prowadzący przedmiot musi określić (tu cytaty z komentarza do sylabusa):
poprzez jakie działania ten efekt kształcenia (uczenia się) zostanie zrealizowany.
a także podać...
ile godzin średnio zdolny student musi poświęcić na poszczególne czynności.
O ile konieczność podania pierwszej informacji jest jak najbardziej zrozumiała (choć przypisywanie do każdego celu takich czynności, jak: wykład, lektura, osobista refleksja, dyskusja, praca w grupie itp. wcale nie jest zadaniem łatwym), o tyle szacowanie nakładu pracy średnio zdolnego studenta to już szczyt komizmu. Szczególnie, jeśli dodamy do tego komentarz-słowo wstępu:
(w ramach nakładu pracy należy uwzględnić uczestniczenie w zajęciach,
przygotowywanie się do zaliczenia, egzaminu, przygotowywanie prac, czytanie literatury itd.)
- Ile czasu może zająć studentowi przeczytanie artykułu, który ma 10 stron? - zapytała samą siebie Porankowa Mama, po czym dodała w duchu, opierając się na swoich doświadczeniach, że jeśli mowa o współczesnym studencie i o czytaniu ze zrozumieniem tekstów, które ona poleca, to zapewne tydzień.
W poniedziałek Porankowa Mama oszacowała nakład pracy studenta uwzględniając to, co zamierza robić na zajęciach i zakładając, że student będzie w tych zajęciach brał aktywny udział. We wtorek ją jednak olśniło, że oczekuje się od niej także uwzględnienia tego, ile czasu zajmie studentowi nabycie poszczególnych umiejętności, które chciałaby, żeby ów student posiadał. No ale jak tu obliczyć, ile czasu powinien przeznaczyć taki delikwent na myślenie, na osobistą refleksję, na zgłębianie literatury? Przecież te formy aktywności powinny być przez niego podejmowane stale, no, może z przerwą sen... I w sumie, po co w ogóle szacować czas potrzebny na przygotowanie się do zaliczenia? Przecież w paradoksalnej rzeczywistości akademickiej, jeśli się poda, że przewidywany czas uczenia się to trzy godziny, student gotów jest po tych trzech godzinach zamknąć zeszyt i oczekiwać, że otrzyma ocenę bardzo dobrą...
Zadaniu szacowania czasu pracy nie pomagał też fakt, że Porankowa Mama miała do rozdysponowania łącznie tylko 90 godzin - przedmiot, który prowadzi wyceniono bowiem na 3 punkty ECTS, a 1 taki punkt to około 25-30 godzin pracy studenta...

Minione dni Porankowa Mama spędziła więc na układaniu puzzli, nie wiedząc za bardzo, po co komu część "nakład pracy studenta", okraszając to układanie dziwnymi pytaniami i niekiedy przekleństwami i żałując zarazem, że takich sylabusów nie kazano pisać wcześniej. Bo gdyby pisano je wcześniej, miałaby wreszcie wytłumaczenie dla głupoty, z którą się styka przyjmując, że ma do czynienia ze studentami, którzy sztywno trzymali się wytycznych, co do nakładu pracy... A tak, jak wytłumaczyć sytuację, gdy student podyplomówki (z mgr przed nazwiskiem) cytuje myśl J. Korczaka podając, że pochodzi z książki "Ibidem" ("Jest pani pewna, że to taki tytuł książki?" - pyta Porankowa Mama, "Tak było w przypisie w tekście źródłowym, który pani dała" - odpowiada "student").

13 lutego 2009

update z Blogiem Roku w tle

Hmmm... a jednak nie do końca Porankowa Mama miała rację... Londyn - miasto w Anglii otrzymał Wyróżnienie Główne a nie Nagrodę Główną... Bo tytuł Blog Roku przypadł w udziale niejakiej Patrycji, która opisuje swoje życie po śmierci ojca. I ponoć jury było jednogłośne...
Hmmm... Poważnie, czy ktoś może mi wytłumaczyć, co zachwyca skoro nie zachwyca??? Pytam na poważnie, bo może nie jestem od rana wystarczająco kumata. Kawy muszę się napić... Jakie są kryteria oceny? Ech...
Tak sobie Porankowa Mama porównuje blog Patrycji i blog Prusky'ego... I jakoś tak dziwnie...

***

A co do wczorajszych rozmów Panien Porankowych, nie trwały one długo. Porankowa Panieneczka została wyniesiona z pokoju, gdyż mimo skrajnego wycieńczenia jej oczy dzielnie walczyły, by nie zasnąć i trzeba było uśpić dziecię inaczej. A Porankowa Panienka... Cóż, dziecię skierowało bose stopy do szafy na korytarzu, skąd wyciągnęło lampę czołową, w której chadza z Porankowym Tatą do piwnicy, po czym usadowiło się w łóżku z bajkami Brzechwy (poważnie!!!) i po ciemku z lampą "czytało" (pochwalimy się, zna cały alfabet! czytać jako tako wyrazów nie umie, ale niektóre etykiety zna i literki wyłapie z tekstu).
O 22 jednak obie zasnęły. I spały do 4:30 rano (starsza) i 6:30 (młodsza)... Porankowa rodzina z otwartymi ramionami przyjmie transport kawy - Lavazza do ekspresu albo Nescafe rozpuszczalna. Z góry ofiarodawcom dziękujemy!

12 lutego 2009

tupot bosych stóp

Odgłos, którego żaden rodzic małego dziecka nie lubi wieczorem, to tupot bosych stóp zwiastujący nadejście dziecka, które powinno spać względnie zasypiać. Taki tupot bosych stóp słychać ostatnio w porankowym domu regularnie po godzinie 20.
Właścicielka tych bosych stóp rozpoczyna zazwyczaj wędrówkę ludu od akcji "przytulić" - wtedy bose stopy kierują się w stronę najbliższego rodzica. Kolejno, po wyczerpaniu cierpliwości tulaczej przechodzi do akcji "siusiu", gdy kieruje bose stopy do łazienki. Jako że pojemność pęcherza dwulatka jest nieograniczona, w łazience dziecko potrafi spędzić sporo czasu. Kiedy jednak pęcherz opróżniony jest całkowicie, dwulatka przechodzi na tryb "mamusiu/tatusiu, pić!", a więc bose stopy pojawiają się w kuchni. Tryb ten ma różne warianty: herbatkę zamienić na wodę, wodę na herbatkę, picie za ciepłe, za zimne, za mało...
Wczoraj jednakże, Porankowa Panienka dorzuciła całkiem nowy kierunek tupotu swoich bosych stóp. Oto, trochę przed godziną 21 tupot bosych stóp rozległ się w porankowym salonie. Dziecię z uśmiechem podeszło do ławy, położyło na niej swój nieszczęsny smoczek (z którym walka jest już rozpoczęta, ale póki co efektów nie ma) i rzekła:
- Spać, nie, dziękuję.
Następnie dziecię i jego bose stopy usadowiły się na kanapie, przykryły kocem w kratkę i Porankowa Panienka rzekła:
- Ja rozmawiać. Mamusia obok.
Porankowi rodzice mieli miny jedyne, czemu zresztą trudno się dziwić. Porankowa Panienka musiała ową konsternację dostrzec, bo rzekła:
- Lubiem rozmawiać.
- A o czym byś chciała porozmawiać? - zapytała Porankowa Mama.
- Bo... Hmmm... - widać, że dziecię zaczęło kombinować. - Dziadek. Lubiem. Ciocia. Lubiem. Ciocia Ania, ciocia... Ola, ciocia Ysia. Tak. Lubiem.
Następnie dziecko wymieniło resztę rodziny. Potem dokonało przeglądu anatomii Porankowego Taty wymieniając poszczególne części ciała z nazwy, łącznie z brwiami, rzęsami i źrenicami.
- Może Ci zrobić drinka, co? W sam raz na nocne rozmowy - rzucił nagle Porankowy Tata żartobliwie. Córka spojrzała na niego spode łba, zrobiła zadumaną minę i stwierdziła:
- Tak, proszę.
- A wiesz, co to jest drink? - zapytała całkiem (nie)pedagogicznie Porankowa Mama.
- Y... Nie - odrzekła po chwili namysłu Porankowa Panienka.
- I mimo to chcesz?
- Tak, proszę.
- A spać chcesz?
- Nie, dziękuję. Ja dwa [lata mam - w domyśle].

I tak sobie porankowa rodzinka gadała przez dobre pół godziny, aż Porankowa Panienka uznała, że się nagadała.
A dziś... Dziś tupot bosych stóp dał się słyszeć o 20:15, czyli pół godziny temu. Tym razem został skierowany w stronę łóżeczka Porankowej Panieneczki. Dziecię siadło przed siostrą i stwierdziło:
- Ja gadać z Ułą.

I nadal obie nie śpią...

9 lutego 2009

o Blogu Roku po raz wtóry

Porankowa Mama ale ma dziś gadanego!!!

Ogłoszono wyniki konkursu Blog Roku 2008. Porankowa Mama, mimo że wielce zaskoczona niektórymi wynikami w kategoriach, śmie twierdzić, że nagrodę główną otrzyma blog, za którego trzymała oba kciuki.
Niby oficjalnie organizatorzy informują, że laureat nagrody głównej zostanie ogłoszony na wielkiej gali 12 lutego. Jeśli jednak przyjrzeć się wynikom w kategorii Ja i moje życie to jeden z blogów obok opisu i tytułu nie ma - jak to jest w przypadku pozostałych półfinalistów i finalistów - zdjęcia bloga, ale szary napis Blog Roku 2008. Który to blog? A co tam, jak organizatorzy podali tak po cichu to chyba można stwierdzić oficjalnie: Londyn - miasto w Anglii. Przeuroczy, z przysłowiowym jajem, no i z duszą. Porankowa Mama uwielbiła ów blog już za sam tytuł - ot, taka jej przypadłość, że tam, gdzie mowa o Londynie i Wyspach, tam też musi być coś fajnego. Autorowi, a więc Tacie Oliwki, gratulujemy i wyrażamy cichą nadzieję, że będzie pisał dalej :)

A co do zdziwienia Porankowej Mamy, jeśli chodzi o niektórych laureatów... Wygrana prof. Senyszyn nie dziwi - o jej blogu zresztą już była mowa. To, że w kategorii Ja i moje życie zwyciężyła Maja i jej opowieści, w sumie też nie dziwi (jeśli się już wie, że Tata Oliwki dostał główną nagrodę). Nie dziwi też wygrana wirtualnej kawiarenki w kategorii Moje zainteresowania i pasje. Zdjęcia są tak apetyczne, że człowiek ma ochotę się wgryźć w monitor.
Co zatem dziwi? Blog Teen Blogerów 2008, a zatem blog, który został wybrany przez nastoletnich czytelników, jako najlepszy. Czy wy (bliżej nieokreślone osoby) chcecie, by Porankowi uwierzyli, że młodzież gremialnie głosowała na blog polityczny, pisany przez 15latka związanego ideowo z UPR? Marcinmalik.blog.onet.pl, bo o tym blogu mowa, to dla Porankowej Mamy wybór podejrzany. Szczególnie, jeśli czyta się te słowa: Dziękuję Wam za wszystkie głosy oraz Panu Januszowi Korwin-Mikke, za polecenie mojego bloga swoim czytelnikom. Porankowej Mamie przychodzi od razu na myśl pewien post z blogu prof. Senyszyn... Cóż...
Dziwi też wygrana w kategorii Teen - blog Patrycji. Porankowa Mama nadal szuka, co w tym blogu jest takiego och i ach. Ktoś może wie? Bo szuka i znaleźć nie może.

IV edycja konkursu za nami. Z niecierpliwością Porankowi czekają teraz na konkurs Blog Roku 2009. I uprzedzamy z góry, raczej się do tego konkursu nie zgłosimy :) Ale z chęcią będziemy komentować!

kontrowersyjny Titou...

Porankowi myśleli, że ich już niewiele zdziwi. A jednak. Czekając wczoraj wraz z dzieckiem starszym na kołysankę na kanale MiniMini ich oczom ukazał się koszmarny króliczek Titou, który w rytmie umpa-umpa (tak, PRZED kołysanką) niewyraźnie mamrotał pod nosem piosenkę. Z niewyraźnego mamrotania Porankowi zrozumieli tylko, że piosenka ta zachęca do używania brzydkich słów. Licząc, że się przesłyszeli, przeszukali kopalnię wiedzy popularnej, czyli Internet. Oto, co znaleźli - pełen tekst piosenki (odnosimy wrażenie, że niekiedy zawierający błędy, ale może autor także nie był w stanie z tego mamrotania wszystkiego wyłapać) zaprezentowanej wczoraj dzieciom na dobranoc:

Brzydkie Wyrazy - Króliczek Titou

Gdy tacy jak Titou miesiącem raz lub dwa
Gdy mamy nie ma tu i nikt nie słucha nas
Nikt nie zabrania nic i decydujesz sam
Z ketchupem coli pić już nikt nie broni nam.

A najważniejsze, że wcale nie czerwieniąc się
Już teraz wolno jest brzydkich słów używać też.

Krowi zad, kurza twarz, koci sik, kupa psia
Smród niby smoczy dech i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak to wyrazy brzydkie są, więc użyjmy teraz ich!
Bączek-srączek, pieski świat, rycz jak wój, kurzy gnat.
Siku-miku i psia krew, i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak jeśli nawet brzydkie są, to użyjmy teraz ich!

A kiedy złości Cię. Nieważne co i gdzie.
Na klucz zamykaj drzwi i głośno wtedy krzycz!
Bo nawet sam Titou używa brzydkich słów.
A gdy już się wykrzyczy, jest dobrze wszystko znów.

Gdy jesteś sam - już wiesz. Możesz mówić to, co chcesz.
Wyrazy brzydkie też. Po to brzydki wyraz jest!

Krowi zad, kurza twarz, koci sik, kupa psia
Smród niby smoczy dech i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak to wyrazy brzydkie są, więc użyjmy teraz ich!
Bączek-srączek, pieski świat, rycz jak wój, kurzy gnat
Siku-miku i psia krew, i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak jeśli nawet brzydkie są, to użyjmy teraz ich!

Jeżeli podwieczorek kiedyś /zrobić chcesz ala Titou/.
Lub innym razem złościsz się /sam to wiesz, też tak zrób/
Czasem wyrazy brzydkie niosą ulgę Ci.
Ale gdy kłócisz się nie używaj ich!

Krowi zad, kurza twarz, koci sik, kupa psia
Smród niby smoczy dech i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak to wyrazy brzydkie są, więc użyjmy teraz ich!
Bączek-srączek, pieski świat, rycz jak wój, kurzy gnat
Siku-miku i psia krew, i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak jeśli nawet brzydkie są, to użyjmy teraz ich!

Krowi zad, kurza twarz, koci sik, kupa psia
Smród niby smoczy dech i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak to wyrazy brzydkie są, więc użyjmy teraz ich!
Bączek-srączek, pieski świat, rycz jak wój, kurzy gnat
Siku-miku i psia krew, i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak jeśli nawet brzydkie są, to użyjmy teraz ich!

Krowi zad, kurza twarz, koci sik, kupa psia
Smród niby smoczy dech i kaczy kuper. Ehh!
Tak, tak to wyrazy brzydkie są, więc użyjmy teraz ich!

Porankowa Mama rozważa teraz, czy pisać list z protestem do kanału MiniMini, czy pisać artykuł do jakiegoś czasopisma, czy wypowiadać się na jakimś bezsensownym forum, czy też przyjąć, że Porankowa Panienka nie zrozumie mamrotania króliczka.
Króliczek Titou, Bebe Lilly i reszta teledysków na MiniMini... Czy ktoś może podać argument za takimi koszmarami muzycznymi i wizualnymi? (o pedagogicznych nie wspominając...)

8 lutego 2009

rozmówki przygodne (update w postaci fotobloga na końcu)

W ramach wstępnego kursu survivalu w dżungli miejskiej Porankowa Panienka przechodzi codziennie odpytywanie na zasadzie: kto ty jesteś - Polak mały.
- Jak masz na imię? - pyta porankowy rodzic.
- Ja - słyszy w odpowiedzi.
- No doba, to jak JA ma na imię? - dopytuje dalej rodzic.
- Ela - dziecię z uśmiechem odpowiada.
- A nazwisko?
- xxxxx - dumnie podaje Porankowa Panienka zamieniając pierwszą literę nazwiska na G.
- Super, a gdzie mieszkasz?
- W domu! - słyszy w odpowiedzi rodzic
- Hmmm... A gdzie jest dom? - dopytuje dalej.
- Tutaj! - odpowiada nieco zdenerwowana młoda dama i rękoma pokazuje, że się mama czy tata nie zna ("no jak to? nie wiesz, gdzie jest dom?" da się słyszeć w podtekście)
- A na jakiej ulicy?
- hmmmm... nie wiem! Tam! - odkrzykuje Porankowa Panienka i powalona niewiedzą rodzica oddala się do swoich spraw...
Trzeba przyznać, że jak na dwulatkę to całkiem nieźle sobie dziecię radzi.

Inna rozmowa:
- Ela, zanieś Uli grzechotkę, dobrze? - Porankowa Mama podaje starszej córce zabawkę.
- Proszę? - dziecię spogląda w oczy i czeka...
- Tak, proszę zanieś Uli zabawkę.
- No. - dziecko usatysfakcjonowane bierze przedmiot w dłoń i wynosi do drugiego pokoju, gdzie młodsza siostra kręci piruety na piankowej macie. Po chwili z pokoju słychać głos:
- Nie ma!
- Czego nie ma? - odkrzykuje Porankowa Mama składając pranie.
- Uli nie ma! - odpowiada Porankowa Panienka.
- Jak nie ma? - dopytuje Porankowa Mama i udaje się do pokoju sprawdzić stan posiadania potomstwa. A tam... Tam rzeczywiście Uli nie ma. Na macie nie ma. Bo Ula vel Porankowa Panieneczka zaczęła się przemieszczać. Póki co pełza do tyłu, co być może jest uwarunkowane genetycznie, bo Porankowa Mama także pływa do tyłu (to inna historia). W każdym razie dziecię młodsze wypełzło z maty pod stół i zawzięcie obgryzało jego nogę.

O właśnie, obgryzało. Meldujemy pojawienie się drugiego zęba na pokładzie! Wybił się wczoraj wieczorem. Porankowa Panieneczka wygląda teraz przeuroczo z dwoma malutkimi ząbkami na dolnym dziąśle. Porankowa rodzina ostrzega zarazem, że dziecię ma przypływ miłości i namiętnie całuje w nos zaczepiając tymi ząbkami o dziurki. Boli. Uprzedzaliśmy, jakby co!

I rozmowa nocna:
- Mamuś! - słychać z głos z łóżeczka Porankowej Panienki o 2:45 nad ranem.
- Eluś, śpij - odpowiada Porankowa Mama, która usiłuje uśpić Porankową Panieneczkę (na marginesie, co takiego jest w tej godzinie drugiej rano, że dzieci się budzą?)
- Mamuś! Pić!
- Masz butelkę w kącie łóżeczka. Napij się. Mama usypia Ulę. Cichutko, proszę.
- (odgłos picia, odsapnięcie) Oh, pepiej (tłumaczenie: lepiej). Doblanoc.
- Dobranoc.
[kwadrans później]
- Mamuś!
- Ela, śpij.
- Mamuś! Pi? (w tłumaczeniu: śpisz)
- Tak, śpię. Ty też śpij.
- Uła pi?
- Tak, Ula śpi. Śpij też.
- Mamuś...
- Eluś, spać!
- Mamuś...
- Ela, koniec. Śpij.
- Mamuś... - i nim Porankowa Mama zdołała cokolwiek powiedzieć dało się słyszeć - Ela, cicho, pać. Mama z Ułą pi.

Czy porankowa rodzina nie ma genialnych dzieci, hehehe?

UPDATE

Porankowa Mama w ramach przerwy w tworzeniu nieszczęsnego Opus Magnum postanowiła zrzucić niedawno robione zdjęcia na komputer. Oto ciekawostki, które znalazła - taki mały fotoblog niedzielny:


Powyżej arcydzieło Porankowej Panienki pod tytułem: Dziadek i Ula (co ciekawe, dwulatka rysuje oczy ze źrenicami i rzęsami... Do tego, nieodłącznym atrybutem Uli na wszystkich rysunkach jest albo pielucha albo kupa - jak w tym przypadku. Czy dopatrywanie się ukrytego podtekstu w fakcie, że dziadek ma jedno oko, to przesada?)


Zdjęcie powyżej to wcale nie kolejne arcydzieło - to jest lista zakupów dla tatusia, którą Porankowa Panienka sporządziła kilka dni temu. Na liście znajdują się: mięso, kaszka dla Uli oraz dżem. Obecność mięsa i dżemu, mimo, że w domu były, została wytłumaczona w taki sposób: "bo nie lubiem [tego, co jest w domu]".

A na zakończenie, zdjęcie powalające połączone z opowieścią porankową:
Otóż wczoraj w czasie około-kąpielowym, Porankowa Mama oddawała się błogiemu lenistwu sprawdzając bibliografię poprawianego aktualnie rozdziału (taaaa...), podczas gdy Porankowy Tata miał wyekspediować córki do Morfeusza. Dziecię starsze zaległo z kolacją przed telewizorem i oglądało Clifforda, a dziecię młodsze... miało grzecznie czekać na przygotowywaną przez ojca butlę z kaszką. Tata szykował, a gdy się obrócił, ujrzał taki obrazek:


Urocze, nieprawdaż? I żałosne zarazem... Dziecko ze zmęczenia padło w przedbiegach... Porankowym rodzicom do tej pory jest z tym faktem paskudnie.
Daisypath Christmas tickers