31 grudnia 2008

front na zakończenie

Porankowa rodzina postanowiła na zakończenie roku popełnić grzech przeogromny i udała się w komplecie do swojego lekarza rodzinnego na generalny przegląd. Nie tak zupełnie bez powodu, żeby nie było, że z nudów po lekarzach chodzi! Porankowi uznali, że przegląd jest niezbędny, gdyż: Porankowy Tata po serii pierwszego od 10 lat antybiotyku nadal rzęzi, Porankowa Panienka w nocy kaszle jak najęta, Porankowej Panieneczce Frida niedługo do nosa przyrośnie (po szczepieniu przyczłapał się katar i tak już został), a Porankowa Mama... z niewyspania i stresu czuje się niemrawo więc tak na wszelki wypadek lekarz powinien ją obejrzeć.
Przed godziną 8 rano Porankowa Mama dodzwoniła się do przychodni i zarejestrowała cztery osoby do Porankowej Pani Doktor. Miła pani w telefonie poinformowała, że rejestruje na godzinę 10:10 i porankowi otrzymują numerki 18 i 19.
O 10:00 Porankowa Mama wkroczyła do poczekalni i od drzwi zdębiała - całe pomieszczenie wypełnione było tłumem dzieci kaszlących, prychających, smarkających, poobijanych, nieuczesanych... Dzieci, które nie miały przy sobie chusteczek do nosa, które nie zasłaniały buzi, jak kaszlały, które obijały się jedno o drugie i generalnie robiły zamieszanie jak na polu bitwy. Dzieci, których mamy siedziały na ławeczkach w kurtkach i wesoło gawędziły o kosmetykach i o tym, jak to drogo wszędzie, mając w nosie to, co się dzieje z ich pociechami.
Po serii głębokich oddechów zaczerpniętych w przedsionku, Porankowa Mama dzielnie przedarła się przez front walk i dopadła okienko rejestracji. Zgłosiła fakt przybycia swojej rodziny i oznajmiła, że MA zarezerwowany numerek. Na te słowa pani z rejestracji wstała, wyszła do poczekalni i głośno stwierdziła:
- Ta pani ma numerek - pokazała na Porankową Mamę. - Przed tą panią wchodzą dwie osoby bez numerka, pani wpuści - tu zwróciła się do Porankowej Mamy - a potem wchodzi ta pani - rzuciła w stronę tłumu sugestywnie wskazując palcem na Porankową Mamę przy słowach "ta pani". - Czy to jest jasne?
Porankowa Mama poczuła się jak przyłapany na gorącym uczynku złoczyńca, bo wszystkie oczy w poczekalni zmierzyły ją od góry do dołu. Pani z rejestracji wróciła do swojego okienka, a w poczekalni zaczęły się dyskusje w stylu: Wygodna, załatwiła sobie numerek, a my tu musimy się o łaskę dopraszać, żeby nas lekarz obejrzał.
Porankowa Mama z przerażeniem w oczach wyszła do Porankowego Taty, zdała mu relację z sytuacji i uznała, że zawezwie rodzinę do środka, jak przyjdzie ich kolej.
Kolej przyszła, w końcu. Po tym, jak jakaś olbrzymia kobieta z równie olbrzymim dzieckiem narobiła zamieszania, że ona ma numerek i ona wchodzi do lekarza w tej chwili, czy to się komuś podoba czy nie. Na pytanie, który ma numerek, oznajmiła, że 20 i weszła - Porankowa Mama uznała, że bić się z kobietą nie zamierza (zresztą i tak przy takiej masie by nie wygrała). Po olbrzymiej pani weszła jedna z mamuś bez numerka - za nią do gabinetu dosłownie wpełzło czworo kaszlących, zasmarkanych, brudnych i poobijanych dzieci (poważnie, zrozumieć można dużo, ale pewnych rzeczy się nie da...).
Porankowi byli już w blokach startowych przed drzwiami pani doktor, gdy wywiązała się kolejna dyskusja - tym razem mama bez numerka uprzejmie choć agresywnie domagała się, by numerkowi wpuszczali tych bez numerka poza kolejnością. Nie wiedzieć czemu, pani zaczęła zwracać się do porankowych rodziców, którzy - mając nerwy na granicy wytrzymałości - uznali, że ich dyskusja nie dotyczy, bo oni teraz wchodzą (co wywołało kolejną falę protestów).

Po pół godzinie gruntownego osłuchiwania, oklepywania, zaglądania w gardła i oczodoły porankowa rodzina opuściła gabinet z naręczem recept i wytycznych. I tak oto porankowe dzieci dostały syropki, Porankowy Tata jakieś kosmiczne tabletki, a Porankowa Mama... cóż, przez najbliższy tydzień będzie grzecznie łykać pierwszy od 15 lat antybiotyk...

W ten oto sposób porankowa rodzina kończy rok 2008. Zwariowany rok pełen niespodzianek i katastrof. Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że 2009 będzie dla porankowego domu łaskawy i da trochę odpocząć od tego wariactwa...

29 grudnia 2008

konspiracja

- Musicie dzisiaj sam-wiesz-co z młodą - rzekła konspiracyjnie Porankowa Mama do małżonka swego.
- Ok - odpowiedział Porankowy Tata i rzucił w stronę plumkającej w wannie Porankowej Panienki - Elżbieto, mama mówi, że musimy umyć głowę!
- Ej! - oburzyła się na boku i po cichu Porankowa Mama starając się odwrócić uwagę Porankowej Panienki, która z przerażeniem w oczach zerkała złowieszczo znad wodnej zjeżdżalni - konspiratorze od siedmiu boleści, nie zdradzaj planów operacji!
- Owa nieeee - stwierdziła stanowczo młoda z wanny i zaczęła wodowanie kaczek (wg pomysłu Cioci od Wielbłądów :) )
- No widzisz, już się połapała.
- Ok. Eluś, Mr Frog poskacze po głowie i będzie chlapał, dobrze? Gdzie jest Mr Frog? Panie Żaba! - Porankowy Tata zmienił nieco ton i zaczął poszukiwania myjki w kształcie żaby.
- Matko jedyna, nie zdradzaj naszego tajnego agenta! - szeptem wrzasnęła w ucho małżonkowi Porankowa Mama - miało być bezstresowo! Może lepiej jej wprost walnij, co zamierzasz zrobić.
- No, przecież powiedziałem na początku, że będziemy myć głowę, to ci się nie podobało...
Konspiracja w porankowym domu zdecydowanie nie jest najmocniejszą stroną.

A żeby nie było, że to Porankowa Mama taka nieomylna jest, to proszę, anegdotka sprzed kilku tygodni.
Porankowi zmienili żelazko. Stare żelazko zamierzali wyrzucić, ale zainteresowała się nim Porankowa Panienka - prasowała usilnie wszystkie koce i poduszki. Porankowa Mama, nie myśląc więc długo, uznała, że dziecko może przez jakiś czas pobawić się żelazkiem na niby - wyjaśniła młodej zasady, Porankowa Panienka je przyjęła, zrozumiała, że to żelazko udawane więc nie będzie gorące, że wolno bawić się tylko nim itd. No ale żeby nie kusić losu, Porankowa Mama postanowiła pozbyć się kabla zasilającego - na wszelki wypadek, bo dziecko wyjątkowo realistycznie odwzorowuje rzeczywistość w czasie zabaw. W rozkojarzeniu porannym poszła więc do kuchni, wzięła nożyczki, ciachnęła kabelek i... w tym momencie ją oświeciło, że patrzą na nią dwa wyraźnie zainteresowane oczęta Porankowej Panienki. Tak, obcięła kabel na oczach młodej.
Następnego dnia dziecko bawiło się przez dłuższą chwilę samodzielnie, podczas gdy Porankowa Mama przygotowywała w kuchni obiad. W pewnej chwili, młoda dama mignęła Porankowej Mamie przed oczami z nożyczkami w ręku.
- Dziecko! Dokąd z tymi nożyczkami? - rzuciła biegnąc przez porankowe hektary w pogoni za Porankową Panienką.
- Tu! - usłyszała w odpowiedzi i ujrzała dziecię, które układało paluszki w uchwycie nożyczek umiejscowionych na kablu nowiutkiego żelazka.
- Ela ciach! - powiedziała radośnie Porankowa Panienka, a Porankowej Mamie pozostało tylko dać sobie samej po łapach za brak myślenia pedagogicznego.

28 grudnia 2008

list do świętego

Drogi Święty Mikołaju vel Gwiazdorze vel Dziadku Mrozie vel Santa, czy jak cię tam jeszcze zwą!

Dziękujemy za prezenty. Szczególnie za te, co to przyniosłeś dzieciakom, tym naszym i tym nie naszym. Jak mniemam, globalny kryzys finansowy Bieguna nie dotknął, bo pod choinkami ledwo się mieściły te piękne paczuszki. A i u znajomych co nieco zostawiłeś...
Dziękujemy za to, że nas oszczędziłeś i nie zasypałeś dziewczynek toną zabawek z reklam. Bo wiesz, my jacyś tacy z innej bajki jesteśmy i nas te tony zabawek (z reklam czy nie) wcale nie bawią. Zresztą, w większości to zabawki na 5 minut i jakieś takie niepomyślane.
Jak już o niepomyślanych zabawkach mowa, św. Gwiazdorze, mam sugestię dotyczącą lalek. Bo widzisz, Porankowa Panienka jest w posiadaniu Baby Annabell - tej, co oczy zamyka, śmieje się, odbija, płacze i mleczko pije (pod warunkiem, że się jej bateryjki włoży, czego nie uczyniliśmy i uczynić nie mamy zamiaru). Widzisz, krasnale w Twojej fabryce pomyślały o wielu rzeczach. Nie wzięły jednak pod uwagę tego, że taką lalę - do złudzenia człekopodobną - dziecko nakarmi paluszkami, które potem po nocach mamusia wydłubuje z otworu gębowego, żeby okruchy nie wpadły do środka mechanizmu. Nie wzięły pod uwagę, że dziecko lalę wykąpie w wannie pełnej wody, że zaaplikuje jej witaminę C w kroplach, po której zostaną plamy, których nie ma jak wyprać... Nie wzięły pod uwagę, że lala będzie miała obcinane paznokcie, a że ich nie widać to dziecko paluszki lali przycina - jak w horrorze... Widzisz, święty, jak się ma lalę łudząco przypominającą dziecko, to się ją jak dziecko traktuje... Szczególnie, jak się ma 2 lata i siostrę do lali podobną... Sugeruję zatem, by nieco przystopować z produkcją lalek coraz to bardziej skomplikowanych i człekopodobnych, a zacząć myśleć nad ulepszaniem tych, co są - żeby takie bardziej praktyczne były.
W imieniu dzieci, męża i swoim, dziękuję raz jeszcze za wszystko, co pod choinką się znalazło i życzę odpoczynku przed kolejnymi świętami!

Porankowa Mama

23 grudnia 2008

Przybieżeli do Betlejem pasterze
Grając skoczno Dzieciąteczku na lirze.
Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi.
Oddawali swe ukłony w pokorze
Tobie z serca ochotnego, o Boże!
Wszystkim pasterzom, czyli Wam, drodzy Czytelnicy,
życzymy bezpiecznej drogi do Betlejem
i szczerego radowania się z narodzenia Pana!
I uwierzcie w końcu, że ta mała dziecina ma wielką moc!

Spokojnego i rodzinnego Bożego Narodzenia!


Porankowa Rodzina

19 grudnia 2008

szczekanie nad ranem

Porankowa rodzina miewa różne szalone pomysły, więc nikogo nie zdziwi fakt, że dziś Porankowi grali w Jasełkach. Konkretnie zaś: Porankowa Panieneczka grała rolę Jezusa (trochę podrośniętego, ale cóż), Porankowa Mama robiła za Maryję, Porankowa Panienka miała rolę pastuszka, a Hetman-Dziad wcielił się w postać Józefa, jako że Porankowy Tata nie jest stworzony do publicznych wystąpień i miał się wyżyć jako fotograf. Jasełka rozpoczynały się o godzinie 9:00 w szkole Hetman-Dziada, która mieści się nieopodal. Żabi skok. No ale...
O 4:00 Porankowa Panienka, jak na czuwającego pastuszka przystało, przetarła (najprawdopodobniej) oczy i zaczęła śpiewać.
- Elucha, idź spać... Środek nocy, kobieto - rzekła Porankowa Mama modląc się w duchu, by dziecię starsze nie obudziło dziecięcia młodszego.
- Idzie, idzie, idzie... Bam! - Dało się słyszeć w odpowiedzi, bo Porankowa Panienka akurat miała wizję reżyserską i zmuszała swoją żabę-przytulankę do odegrania drastycznej sceny upadku ze ściany łóżeczka. Na szczęście po "bam" nastała krótka cisza. Cisza ta nie trwała jednak długo.
- [odgłos jakby szczekania]
- Elka, spać! - mruknęła Porankowa Mama, a dziecko posłuchało.
Około 6:00 to samo dziecko zostało rzucone przez Porankowego Tatę na poduszkę tuż obok głowy Porankowej Mamy. Porankowa Mama uznała, że ma jakieś zwidy i się przeturlała na drugi bok, a tam... a tam napotkała dziecko młodsze rozwalone w rozkosznym śnie jak rozgwiazda. Pogrążona jeszcze w półśnie Porankowa Mama rzuciła w przestrzeń:
- A teraz co znowu?
- A nic, ma katar jak diabli i nie będzie już spać - odrzekł Porankowy Tata i razem z resztą rodziny (poza Porankową Panienką, która zajęła się ubieraniem lali) udał się na jeszcze krótkie widzenie do Morfeusza - bardzo krótkie, bo musiał mieć oko na dziecko (to za karę za ten rosół!)
O 7:38 (dokładnie) Porankowa Mama zerwała się z łóżka dziabnięta w oko przez poważnie zakatarzone dziecko starsze:
- Matko, przecież my za godzinę mamy być w szkole! Gdzie Ulka?
- Pi - odpowiedziała Porankowa Panienka pociągając nosem.
- Jak śpi? O tej porze? Elka, idź obudź siostrę!
Tak, zdecydowanie przejaw miłości matczynej w stronę pięciomiesięcznego dziecka... Porankowa Panieneczka musiała zostać obudzona dość drastycznie, bo wdzięki starszej siostry nie pomogły. W ciągu dwudziestu minut obie porankowe kobiety był gotowe do wyjścia, a Porankowy Tata wraz z niedoszłym pastuszkiem postanowili zostać w domu i leczyć katar.
Była 8:05, gdy Porankowa Mama stanęła pod drzwiami windy. O 8:07 wrzasnęła do Tego-Co-Rosół-Wylał:
- Ta cholerna winda nie jedzie!
Rozkosznie, prawda? Tylko sobie w łeb dać - od rana wszystko nie tak.
- A to szczekanie w nocy było fajne, nie? - rzucił dla odprężenia Porankowy Tata, gdy ubierał buty, by znieść wózek na parter.
- Szczekająca o 4 rano Elka nie jest dla mnie fajna - burknęła Porankowa Mama.
- Jaka Elka? To nie była Elka.
- Jak nie Elka to kto?
- Żaba.
- (Are you kidding me?) Jaka żaba? Nasz Aborygen?
- No. Ale to jeszcze nic, jak podrosną to będą głośniej kumkać!
Że tak zapytam: czy szczekająca żaba może być podstawą rozwodu????

Jasełka się udały, na marginesie. Porankowa Panieneczka vel Jezus była rewelacyjna.
(dopełnienie relacji z Jasełek w komentarzu - autor: Hetman-Dziad)

18 grudnia 2008

rosołek

Dzisiaj miało być o lali, ale o lali nie będzie, bo Porankowa Mama musi pomyśleć, co dać dziecku na obiad. Nie, żeby Porankowa Panienka jadała obiady od święta! Porankowa Mama miała obiad przygotowany (stąd plan, że wolną chwilę poświęci na pisanie) - wczoraj ugotowała rosół i na jego bazie miał dziś powstać sos potrawkowy do kurczaczka... No ale...
- Gdzie jest ten garnek z rosołem? - zawołała rano Porankowa Mama w stronę Porankowego Taty - Schowałeś?
- Jaki rosół?
- No ten, co wczoraj ugotowałam. Był w tym ikeowskim garnku.
- [cisza - złowroga cisza]
- Ej, chyba go nie wylałeś? - Porankowa Mam mówiąc te słowa skierowała wzrok w stronę ociekaczki do naczyń... a tam stał sobie pięknie wypucowany garnek PO rosole. - xxx! ( tu Porankowa Mama zwróciła się do małżonka po nazwisku), ty sobie jaj nie rób! Powiedz, że przelałeś ten rosół do czegoś innego!
- No a skąd miałem wiedzieć, że to rosół?
- No żesz ty! To powąchać nie mogłeś?
- A czy ja mam węch?
No i masz babo placek, rosołu nie ma, obiadu nie ma, humoru nie ma... Kariera Kononowicza kwitnie!
Nic tylko walnąć takiemu...

10 grudnia 2008

3 Aborygenów

Kiedy mężczyzna dzwoni z pracy do domu ot tak sobie, to znak, że coś jest na rzeczy. Tak jak wtedy, gdy wraca do domu i od progu krzyczy: Kochanie, tylko się nie denerwuj!
Z tymi słowami będzie się już zawsze kojarzyć pierwsza Wigilia porankowych - wtedy jeszcze nie - rodziców. W ten sposób Porankowy On przywitał Porankową Oną, a następnie pokazał jej zabandażowaną rękę.
- Bernardyn mnie ugryzł. Ale to nic poważnego.
Jasne, nic poważnego, ale blizny są do teraz... "Nie denerwuj się" zawsze będzie więc powodować wzmożony przepływ adrenaliny i uruchomienie tzw. imaginacyi. Tak jak nagłe telefony z pracy w ciągu dnia.
- Co tam u Was? - zapytał wczoraj Porankowy Tata, ot tak sobie.
- Eeee... A coś się stało? - zapytała Porankowa Mama po tym, jak zdała mu sprawozdanie na zasadzie: wszystko dobrze, tylko Burek zdechł.
- A nic, tak jakby. Dzwonię, żeby zapytać, czy mogę wrócić do domu z trzema lokatorami. Są łagodni.
Matko! Imaginacyja zaczęła działać. Koty, psy, ptaki, węże, pająki, myszki czy może żółwie?
- Mam 3 Aborygenów na odchowanie. Są za małe, żeby je wpuścić do naszego terrarium w klinice, bo duża je może zeżreć...
I w ten oto sposób w porankowym domu od wczoraj mieszka w sumie 4 ludzi i 3 żaby. Rzekotki australijskie, prosto z Australii. Jak dotąd są urocze. Niestety...

3 Aborygenów, jak dotąd bezimiennych.

5 grudnia 2008

refleksja po spacerku

Nawiązując do wczorajszego programu: Dzień dobry TVN odnośnie makaronizmów.
Idzie sobie człek ulicą i co widzi?
Lombarding - w miejscu, gdzie był swego czasu podrzędny lombard.
Red Box Soccer World - na wielkim sklepie, w którym sprzedają piłki i akcesoria do gry w piłkę nożną.
Good climate for talks - na plakacie reklamującym Poznań.
Rettedienst 112 (czy jakoś tak, bo to w przelocie było) - na karetce pogotowia skręcającej do szpitala...
Sale - w oknie każdego sklepu w dużym centrum handlowym.

Hmmm...
Czemu się jednak dziwić, gdy ten sam człek za rogiem kolejnej ulicy spotyka służby bezpieczeństwa ONZ w pięknych niebieskich berecikach?
Ale służby wyjadą, a my za kilka lat i tak będziemy się posługiwać "makaronizmami". Lecz wtedy to będziemy dzieciom opowiadać: once upon a time people spoke Polish in this beautiful country...

2 grudnia 2008

tam, gdzie chodników już nie ma...

A to się Porankowe Kobiety urządziły. Wybrały się dosłownie na koniec świata. Same. Pieszo. Ale od początku.
Porankowa Panienka została skierowana przez Porankową Panią Pediatrę do alergologa. Jako że skierowanie to otrzymała pod koniec października, wizyta sponsorowana przez NFZ raczej nie wchodziła w rachubę. Porankowa Mama słyszała bowiem każdorazowo, że "w grudniu, proszę pani, będziemy robić zapisy. Na marzec". Acha. Trzeba było zatem poszukać alergologa prywatnie.
W porankowym mieście jest jedno znane centrum, do którego swego czasu chadzała Porankowa Mama. Osobiste doświadczenia skłoniły ją jednak do tego, by do owego centrum własnego dziecka nie kierować. Znalazła więc inne, położone w sumie nie tak daleko, z - jak to podali na stronie www - dogodnym dojazdem autobusami kilku linii. Zadzwoniła więc, umówiła Porankową Panienkę do alergologa, który jest zarazem pediatrą i w wyznaczonym dniu pojechały.
No właśnie... Tego dnia Porankową Panienkę jakby coś trafiło i spać w dzień nie chciała. Wizyta u lekarza na 16:30 była więc wizytą w czasie, gdy głowa dziecku zaczynała opadać pod ciężarem wrażeń mijającego dnia. Ale cóż było robić. O 15:30 kobiety wyruszyły na wyprawę.
Autobus elegancko przyjechał o czasie. Drugi, na który trzeba się było przesiąść, też nie kazał na siebie czekać. Szkoda tylko, że w nim widok matki z dwulatkiem na nikim nie zrobił wrażenia i ponad kwadrans obie Porankowe Kobiety stały w przejściu... Widziały przynajmniej dokładnie widoki zza okna, a więc - jak miały nadzieję - zobaczą także straż pożarną, obok której miały wysiąść.
I wydawało się, że zobaczyły. Wysiadły. Ulicy, która według planu na stronie www powinna znajdować się w pobliżu, jednak nie zobaczyły. Tubylec, zapytany od drogę, uprzejmie wskazał palcem hen daleko i stwierdził: "za tymi dużymi światłami... jest przystanek". Tak, wysiadły przystanek za szybko.
- Elżbieto, wskakuj - rzekła więc Porankowa Mama podając dziecku ramię.
Szły sobie dobre dziesięć minut i rzeczywiście trafiły na budynek straży pożarnej. Pięć minut przed umówioną wizytą. A straż, jak to straż, dla dziecka jest wielce interesująca. Szczególnie, jak przed budynkiem stoją dwa wozy, a panowie w pełnym umundurowaniu myją je wodą z sikawek... Pięknie.
- Elżbieto, wskakuj. Nie mamy czasu na flirty z panami w mundurze.
- Papa! Ela tam! - rzuciło dziecię na odchodnym i grzecznie zaczęło dreptać.
Po sporym kawałku, któy przeszły, Porankowa Mama zdecydowała, że musi wziąć córkę na rękę, bo ulicy, na której jest "centrum alergologii" nadal nie widać, a czas goni. Do tego, na dworze robiło się coraz ciemniej.

Zziajana, zdyszana, purpurowa z wysiłku noszenia dwulatki, która gabarytowo i wagowo jest jak czterolatka, Porankowa Mama w końcu wpadła do pokoju, w którym znajdowała się rejestracja.
- Dzień dobry, byłyśmy umówione na 16:30 do dr G. (nie mylić ze słynnym doktorem G z telewizji i afery korupcyjnej). Porankowa Elżbieta.
- Czy córka jest osobą dorosła? - zapytała pani z rejestracji.
- (A czy ja wyglądam na matkę dorosłego dziecka, hę) Nie, proszę pani, córka ma niecałe dwa lata i stoi tu - odpowiedziała urażona Porankowa Mama wskazując pod ladę, gdzie szczerzyło się 16 zębów Porankowej Panienki.
- Aaaaa, faktycznie. Pan doktor poprosi do gabinetu nr 3.

(O 16:50 pan doktor poprosił, dziecię radośnie wkroczyło do gabinetu, zrobiło tam porządek, poddało się dobrowolnie wszystkim badaniom (właściwie to rozebrało się i położyło na kozetce już na wejściu), elegancko pokazało język, kazało sobie zdezynfekować ręce i z rozbrajającą szczerością oznajmiło, że doktorowi brakuje włosów. Po pół godzinie kobiety wyszły z wizją konieczności pobrania krwi w celu zrobienia testów... Testy zrobiono, Porankowa Panienka była bardzo dzielna, wyniki będą za tydzień.)

- Elżbieto, idziemy szukać autobusu - oznajmiła Porankowa Mama po uregulowaniu płatności i ubraniu córki.
- yhyyyyym!
I wyszły. I to był błąd. (vv / / v/ / / / / / / . hggr6 - dopisek Porankowej Panienki :D)

Niedaleko centrum alergologii była dość spora ulica, a po niej wyraźnie sunął autobus - co oznacza niewątpliwie kontakt z cywilizacją. Porankowym Kobietom nie chciało się wracać pieszo drogą, którą przyszły - ciemno, zimno i do tego daleko. Postanowiły iść więc w stronę światła mijającego autobusu. Znalazły chodniczek prowadzący z parkingu sklepu, znajdującego się nieopodal, do przejścia dla pieszych - przejścia z sygnalizacją świetlną, żeby nie było. Przeszły. Znalazły się na chodniku i zaczęły iść w stronę domniemanego przystanku autobusowego. Chodnik się jednak skończyło po ok. 50 metrach, a dalej była ciemność i błoto. Ale wytrwale szły przekonane, że jak autobus jest to i przystanek być musi... Po kolejnych 50 metrach Porankowej Panience skończył się prowiant i zaczęły się plątać nogi, a Porankowa Mama zaczęła przeklinać w duchu. W końcu postanowiła zawołać taksówkę..
- Dokąd przysłać? - zapytała pani dyspozytor.
- Dobre pytanie! Na bank na trawnik. Przy takiej dużej ulicy nieopodal centrum alergologii. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, proszę pani, a jestem z dwulatkiem. Ciemno tu, zimno tu i w ogóle zadupie! - krzyknęła Porankowa Mama do słuchawki nieco przesadnie się irytując. - Przepraszam. Wyszłyśmy z ulicy D. i skierowałyśmy się w stronę ulicy z autami, widzę salon Skody. Wie pani gdzie jestem?
- Jasne. Taksówka już jedzie.
I chwała Panu! A przystanek był... 300 metrów dalej, gdzie chodników już nie ma i pobocza nie ma, i w ogóle... Kononowicz rządzi!!!

Daisypath Christmas tickers