25 lipca 2010

sposób na pogodę

Pan Bóg zafundował nam w tym roku egzotyczne wakacje. Za darmo.
Najpierw odwiedziliśmy Saharę - temperatury przekraczające ludzkie pojęcie przy wilgotności bliskiej zeru. Potem tropiki - lasy deszczowe przy tym, co mieliśmy u nas kilka dni temu, to pryszcz. Następnie przyszedł czas na doświadczenia monsunowe. Na a teraz, teraz wróciliśmy do domu: w ciągu 48 godzin przeskoczyliśmy z temperatury +36 na +19... No, czego chcieć więcej?

Kto ma dzieci ten wie, że opisana wyżej "wyprawa" z maluchami nie jest łatwa. Po pierwsze, dzieci w taką pogodę nie śpią, są wyjątkowo marudne, zmęczone i trudno je czymś zadowolić. Po drugie, dzieci w taką pogodę mało jedzą, a jak już jedzą - chcą rzeczy, których nie powinny (tzn. mało wartościowe, słodkie i wymagające roboty, której to roboty w upale dorosły podjąć się nie ma ochoty, np. naleśniki). Po trzecie, dzieci trudno zmusić do picia dużych ilości płynów, o wodzie nawet nie wspominajmy. Po czwarte, dzieci mimo upałów mają masę energii i nie rozumieją, dlaczego nie można wyjść na pełen słońca plac zabaw.
Pojawia się więc pytanie, jak sobie poradzić z maluchami w tak egzotycznych warunkach? Proszę bardzo - oto porankowy przepis.
Spanie: skoro dzieci spać nie chcą to skracamy popołudniową drzemkę do koniecznego minimum na rzecz dłuższego spania w nocy, a drzemkę urozmaicamy mokrymi ręcznikami położonymi na czole. Do kolacji obowiązkowo herbatka z melisy, tudzież herbatka "Święty Spokój" z Krakowskiego Kredensu ;)
Jedzenie: podstawowa zasada to przemycanie. Przemycamy to, co dziecko "powinno" w tym, co dziecko "chce". Galaretka? Proszę bardzo, ale z sokiem owocowym i owocami w środku, a na to posypka z orzechów (kompromisem będzie bita śmietana, bo bez niej galaretka i orzechy się "nie lubią"). Ciastka? Ależ oczywiście, ale te pieczone w domu z maksymalną ilością nasion, płatków owsianych, rodzynek i innych "dóbr". Naleśniki? Jasne, można upiec (dodając do ciasta otręby) o nieludzko wczesnej porze - żeby zdążyć przed upałem - a potem wystawić na stół z całym arsenałem dodatków, od dżemów przez owoce, sery, wędlinę i tym podobne. Nic nie spowoduje większego apetytu u dziecka niż możliwość samodzielnego przygotowania posiłku. I nie chodzi tu wyłącznie o łatwe posiłki. Fenomenalnie sprawdził się nadziewany kurczak (przepis prościutki, nadzienie z jabłek i rodzynek) podany z gotowanym kalafiorem i ziemniakami z piekarnika - młode uczestniczyły w przygotowaniach na każdym etapie, a potem, mimo 36 stopniowego upału, zajadały z takim zacięciem, że ledwie dla Porankowego Taty starczyło!
Jeśli chodzi o jedzenie to ważne jest nie tylko co się je, ale także jak się to je. W upalne dni zatem, gdy rankiem jeszcze można było na dworze wytrzymać, organizowałyśmy sobie śniadania na trawie w wersji city. Wersja city oznacza: materac na balkonie, elegancka serwetka, full wypas "kosz piknikowy" i obowiązkowo słomki do napojów.
Picie: tu zasada podobna jak przy jedzeniu - przemycamy i mataczymy. W granicach dozwolonych prawem, oczywiście :) Dziecko dostaje drgawek na sam dźwięk słowa: kompot? Proszę bardzo, robimy gęsty kompot z jabłek z miętą, dodajemy wanilii czy cynamonu i podajemy w szklanym dzbanku z dużą ilością lodu. Nazywamy to cudo poncz i wręczamy dziecku filiżankę. Voila, taki prosty przekręt a poncz vel kompot znika z dzbanka z prędkością światła.
Zabawa: nawet w upalny dzień w środku wielkiego miasta można rozładować energię dziecka bez wychodzenia z domu - wystarczy zapakować koło do pływania, rękawki do pływania i maskę (plus dodatkowo furę ręczników) i wywędrować do... łazienki na kąpiel w pianie połączoną z poszukiwaniem skarbów pod wodą. Proste? Proste.

Fala upałów za nami i nie wiem, czy - a jeżeli tak, to kiedy - wróci. Szczerze, mimo radosnego opisu powyżej, wolałabym, by jednak lato było bardziej przyjazne - bez urozmaiceń, zwyczajne +25, słoneczko i lekki wiaterek, żeby i nad jezioro można było wyskoczyć i do piaskownicy z dzieciakami zejść... Bo jakby na to nie spojrzeć, nie tylko dzieci w czasie upałów są marudne i zmęczone. Ale nam nikt nie zapewni programu na przetrwanie...

23 lipca 2010

Bilans. I kropka.

Rodzic dwulatka zobowiązany jest przyprowadzić dziecko do lekarza pediatry na tzw. bilans. Lekarz z kolei zobowiązany jest owego przyprowadzonego dwulatka zmierzyć, zważyć, obejrzeć wszerz i wzdłuż i ocenić, czy dziecko rozwija się prawidłowo.

Jako że Porankowa Panieneczka vel Gloria Młodsza dwa tygodnie temu zdmuchnęła swoje dwie świeczki na torcie, postanowiłam umówić dziecko na wizytę. Chcąc złapać dwie sroki za jeden ogon, chciałam równocześnie umówić na wizytę Porankową Panienkę, która lekarza pediatrę widuje okazjonalnie (głównie zimą), do swojego bilansu ma jeszcze dobre pół roku, a przydałoby się z panią dokor obgadać parę spraw jej dotyczących.

Zazwyczaj telefony do przychodni to niezła operacja logistyczna. Szczególnie wtedy, gdy trzeba umówić wizytę na tzw. stronie chorej. Z zegarkiem w ręku, chwilę przed godziną 8:00 (bądź 12:00 zależnie od dnia tygodnia, a zarazem dnia pracy lekarza) trzeba wykręcić numer, by punkt godzina 8:00 (bądź 12:00) nadusić na telefonie guzik: dzwoń. Przy dobrych wiatrach względnie uprzejma pielęgniarka odbierze telefon po 5 sygnałach. Jeśli się ma pecha, można bezskutecznie wisieć na telefonie nawet godzinę.

Całe szczęście, że bilans wykonuje się na tzw. stronie zdrowej. Telefonując w sprawie bilansu trzeba jedynie pamiętać, by nie dzwonić w "godzinie szczytu" (czyli wtedy, gdy matki umawiają chore dzieci na wizytę).

Mając na uwadze powyższe, wykręciłam numer przychodni i po dosłownie dwóch sygnałach połączyłam się - o dziwo! - z miłą pielęgniarką. Po standardowej wymianie zdań dowiedziałam się, że bilans dwulatka jak najbardziej mogę umówić, ale na wrzesień, bo w wakacje bilansów się nie wykonuje. Szczegół, że we wrześniu wynik bilansu będzie nieco przekłamany, bo w ciągu dwóch miesięcy Gloria Młodsza może przybrać na wadze kilka kilogramów, wyskoczyć w górę ze wzrostem i nauczyć się mówić. Takie są zwyczaje w przychodni i kropka, młoda ma pecha, że urodziła się w lipcu.

Co się zaś tyczy wizyty Porankowej Panienki... miła pani całkiem poważnie stwierdziła, że wszelakie kwestie wymagające obgadania z lekarzem, a które to kwestie nie są związane z bilansem, szczepieniem tudzież wizytą patronażową należy umawiać... po stronie chorej.

- Przyjdzie pani z córką normalnie, na stronę chorą i się pani z lekarzem spotka.

Na nic się zdało tłumaczenie, że młoda jest zdrowa, że chodzi wyłącznie o konsultację i że pomysł z wizytą w poczekalni pełnej chorych ludzi (nie tytlko dzieci, wbrew pozorom) jest delikatnie mówiąc chory sam w sobie. Takie są zwyczaje w przychodni i kropka.

Pech chce, że naszym zwyczajem jest trzymanie się wbrew wszystkiemu i wszystkim naszych zasad. Jedną z zasad jest ochrona zdrowia. Dlatego nie zamierzam narażać zdrowego dziecka i ciągnąć go do poczekalni pełnej zarazków - od przeziębień po grużlicę. Mam plan. I na tym kropka.

Daisypath Christmas tickers