26 stycznia 2011

galaretka (+ update)

- No to lejemy - rzekł Porankowy Tata i chlupnął zieloną galaretkę na ciasto jogurtowe pokryte masą uszczelniającą w postaci pianki z mleka skondensowanego. Zielona galaretka rozlała się równomiernie po powierzchni i w "kąciku" tortownicy zaczęła cichutko bulgotać.
- Eeee... bul, bul, bul mi się nie podoba - stwierdziła Porankowa Mama i dodała - szczególnie, że tu robi bul, bul, a tu znika - pokazała palcem wierzch tortu.
Tak, śmiemy podejrzewać, że zielona galaretka schowała się pod ciastem... Na całe szczęście kolejne warstwy zachowały się już odpowiednio i trzymają się elegancko na powierzchni. Aktualnie tężeją w lodówce. Jubilatka jest mimo wszystko zadowolona i co chwila sprawdza palcem ich stan.
Tort będzie zatem bardzo... oryginalny. Z galaretką pod spodem (liczymy na to, że nie z galaretką w cieście), z galaretką na wierzchu i ze śladami po czteroletnich palcach. Czas się chyba przyznać, że galaretki to nam najlepiej wychodzą w pucharkach.

Jedno nas jednak pociesza. Okazuje się, że Porankowa Panienka może jeszcze spokojnie przez rok jeździć środkami komunikacji miejskiej bez biletu. Od zeszłego roku obowiązuje bowiem przepis:

Dzieci do ukończenia 5. roku życiaoświadczenie rodzica lub opiekuna

Ufff... 

UPDATE:
Po wyjęciu ciasta z formy, zielonej galaretki nie znaleziono POD ciastem. Drżącą ręką cięłam więc pierwszy kawałek urodzinowego tortu... Okazało się jednak, że ciasto jogurtowe (wg przepisu z internetu, pierwszego z brzegu, który wyskakuje na Google) jest rewelacyjne i galaretkę wchłonęło od spodu na wysokość nie większą niż 0,5cm - nie rozmiękczając ani nie "zgumiając" przy tym swojej struktury. Tort urodzinowy był więc nie tylko oryginalny i kolorowy, ale też bardzo smaczny! A ciasto jogurtowe wchodzi do repertuaru porankowych wypieków.

16 stycznia 2011

magiczny próg "4"

Gloria Starsza kłus-galopem zbliża się do swoich czwartych już urodzin. CZWARTYCH! (Biorąc pod uwagę akcelerację rozwojową, to już prawie nastolatka, prawda?). Podkreślam wiek Glorii, bo nas olśniło z czym wiąże się przekroczenie przez nią progu lat 4... Wiąże się z... koniecznością uwzględnienia w wydatkach kosztu biletów na przejazdy autobusem i tramwajem. Wiąże się zatem z koniecznością zakupu sieciówki bądź liniówki bądź (do czego doszedł dziś Porankowy Tata) trasówki. Idąc dalej tym tropem, wiążę się z koniecznością zakupu komkarty i nauczenia dziecka noszenia przy sobie i PILNOWANIA owego dokumentu. Co się z tym wiąże, musimy zrobić młodej zdjęcie legitymacyjne (no chyba że można wyciąć twarz z innego zdjęcia, czego jeszcze nie sprawdziłam). Tak, zdecydowanie czwarte urodziny to nie takie zwykłe urodziny.

Z faktem zbliżających się urodzin wiąże się także kwestia imprezy urodzinowej. Nasze zdanie odnośnie kinderbali urodzinowych niewiele się zmieniło - nie planujemy zatem wynajęcia lokalu / klubu / sali na przyjęcie dla dzieci. Zostaliśmy jednak poinformowani, że przyjęcie dla dzieci odbywa się u nas w domu. Tak, ZOSTALIŚMY POINFORMOWANI. Liczba gości: czworo. W menu tort galaretkowy - czyli kilka różnokolorowych galaretek jedna na drugiej, w tortownicy. Ze świeczkami - nie jedną, tylko czterema. A do picia sok. I koniecznie bez rodziców. Depesza z pokoju dziecięcego nie określiła daty, choć podsłuchałam wczoraj rozmowę z potencjalnym gościem (lat prawie 6), że ma to być jakaś niedziela (mea culpa, podsłuchałam celowo, z premedytacją, bo się powstrzymać nie mogłam, takie to urocze było).
Druga depesza dotyczyła przyjęcia... dla rodziny. Dla babć i dziadków i pewnej cioci. Koniecznie w dniu urodzin. I ma być koniecznie tort z żabą. Do picia "co będą chcieli". Nie wiem, czy wśród gości zostaliśmy i my uwzględnieni. Nie wiem, na które przyjęcie załapie się Gloria Młodsza. Generalnie, nic już nie wiem - ja tylko wykonuję polecenia zgodnie z depeszami wysyłanymi przez prawie czterolatkę.
Ale warto w tym miejscu podkreślić, że każda depesza zaczyna się słowami: "wpadłam na świetny pomysł" i kończy się słowami: "co o tym myślisz? prawda, że jestem genialna?".
I bądź tu człowieku poważny...

A na marginesie rozważań o progu "4", zastanawia nas, czy gdy Gloria Starsza skończy już owe cztery lata, przestanie otrzymywać w prezencie pluszaki... Bo oto niedawno, przy okazji zabawy, dziecko stwierdziło: mama, czekaj, tylko przyniosę zwierzaki. Zajęło jej to z dziesięć minut, żeby wszystkie te stworzenia usadzić na podłodze. A ja z przerażeniem patrzyłam ile tego jest. Próbowaliśmy część upłynnić... nie da się. Poważnie, NIE DA SIĘ. Po pierwsze dlatego, że młode mają za dobrą pamięć i są niesamowicie spostrzegawcze. Zniknie jeden mini miś i już wiedzą, że go nie ma. Po drugie dlatego, że każdy z tych pluszaków ma swoją historię i młode doskonale pamiętają, od kogo go dostały... No i po trzecie dlatego, że młode naprawdę bawią się wszystkimi tymi maskotkami...

porankowa pluszakowa menażeria


3 stycznia 2011

ekologicznie

Dziś zupełnie z innej beczki - nie do końca porankowej, ale myślimy, że warto.

Nie jest już tajemnicą, że jesteśmy poznańskimi pyrami. Na dobry początek roku (czyli chcąc zrobić coś dobrego dla świata) zamieszczamy zatem informację dla innych poznańskich pyr - tych rodzonych poznańskich i tych nabytych, aktualnie stacjonujących w Poznaniu:

HARMONOGRAM ODWIEDZIN GRATOWOZU 
na rok 2011


Harmonogram obejmuje wszystkie dzielnice miasta. 
Gratowóz przyjmuje wszystkie problemowe odpady domowe. Problemowe, czyli: zużyty sprzęt elektryczny i elektroniczny, termometry, żarówki i świetlówki, oleje wszelakiej maści, farby, rozpuszczalniki, baterie i akumulatory, odczynniki chemiczne, leki przeterminowane, stare meble, gruz, złom i nawet trawę czy liście! Wszystko to, co człowiek ma w domu i na co patrzy głowiąc się, co z tym zrobić.

Warto skorzystać!


1 stycznia 2011

"Mucha" na Nowy Rok


Nowy Rok dopiero się zaczął, a nasz nowy domowy kalendarz już jest zapisany - planami, "rutynami", celami... Zapisany "wolnymi chwilami", gdzie będziemy planować spotkana z przyjaciółmi i dawno niewidzianymi znajomymi. Pierwsze dni stycznia prawie że pachną zaplanowanymi na te dni obiadami. Z wielu stron uśmiechają się do nas członkowie rodziny i przyjaciele oraz znajomi i dzieci tych przyjaciół i znajomych, przypominając o tym, że w danym dniu jest ich święto - urodziny, imieniny, rocznice ślubu.
Chwalę się? Poniekąd. Ale przede wszystkim próbuję zainspirować. Organizacja życia domowego wielu odstrasza, wielu znajomych mówi "to nie dla mnie", "u nas to nie wyjdzie". A ja pytam: dlaczego nie? Przecież tu nie chodzi o życie jak w zegarku i z batem nad głową.

W tym roku - tfu, już w minionym - po raz pierwszy w życiu miałam luz na Boże Narodzenie, po raz pierwszy od dawna spędziliśmy fajnego Sylwestra. Bez latania na czas, bez rwania włosów z głowy, że o czymś zapomnieliśmy, bez upojnych 24 godzin przed godziną "zero", gdy człowiek nie śpi, bo musi przygotować dom na święta. A przecież i Wigilia była u nas własnoręcznie przyrządzona, i w Święta mieliśmy niespodziewajki w postaci rodziny na obiedzie (obiedzie, który miał być "wychodny"), biegania z młodą po ostrym dyżurze, gdzie "kompetentny" lekarz odesłał nas na Izbę Przyjęć do szpitala dziecięcego, mojego buta, któremu odpadła podeszwa (sic!) na mrozie przy -10 i mega ślizgawce czy prądu migającego 53 razy w przededniu Wigilii oraz prądu wyłączonego na kilka godzina między Świętami a Sylwestrem. A wszystko z dwójką dzieci poniżej czwartego roku życia. I z normalnymi problemami dnia codziennego w tle.

Pytacie: jak? Odpowiadam: bo my latamy z muchą, co to się zwie FLY Lady. Latamy od ponad roku i widać tego efekty.
FLY Lady to nie postać fikcyjna, to nie chwyt marketingowy. To prawdziwa gospodyni, która przez lata szukała rozwiązań, jak sprawnie zarządzać domem i nie zwariować. Szukała i znalazła, dopracowała i wrzuciła do internetu... Odzew chyba ją zdziwił, bo aktualnie na świecie latają dziesiątki tysięcy (o ile już nie setki) muszek. Kobiety z różnych zakątków świata, mające różne zawodu, różne domy, różne dochody maszerują przez życie ze swoimi Control Journals (czy jak to określiłam u nas w domu: Dziennikami Kontroli Lotów), dzięki czemu ich rodziny z uśmiechem witają każdy dzień.
FLY Lady codziennie podsyła nowe maile - z instrukcjami co robić, z motywującymi świadectwami, z poradami, z "przypominajkami". Gdziekolwiek jesteś - na Facebooku, na Twitterze, na Yahoo, na twojej skrzynce mailowej - możesz natknąć się na Panią Muchę. A jak się już natkniesz i poznasz, możesz spać spokojnie, bo wiesz, że cokolwiek się będzie dziać, twój dom będzie trwał, domownicy będą mieli stabilne środowisko, w którym będą mogli się rozwijać i nie będzie chaosu.


System FLY Lady to system małych kroczków. Wszystko zaczyna się od... wyczyszczenia i wypucowania zlewu kuchennego. Poważnie, pierwszy krok to "shine your sink". Brzmi dziwacznie, ale wierzcie mi, że działa. Wypucuj swój zlew wieczorem, a kolejny dzień będzie lepszy! Pucuj zlew każdego dnia aż wejdzie ci to w nawyk, a Twój dom będzie "działał jak należy".
Reszta to kwestia dopracowania szczegółów, takich jak chociażby rozpisanie "rutyny", czyli tego, co każdego dnia jest do zrobienia rano, po powrocie z pracy i wieczorem. Spiszesz na kartce i już masz początek swojego dziennika kontroli lotów...

To działa, poważnie! Całym sercem polecam wizytę TUTAJ - Beginner Baby Steps!

I żeby nie było, to nie tak, że tylko ja - baba - się zorganizowałam, że cały dom spoczywa na mojej głowie. Po paru miesiącach odkryłam, że każdy domownik zaczął żyć rytmem FLY Lady, włączając w to Porankowe Glorie. Bez przymusu, bez wrzasków, bez "szkolenia"...
I wiecie co jeszcze odkryłam? Że odzyskałam siłę do tego, by jednoznacznie określić, kim jestem, i by żyć w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami.

A za rok Wam powiem, czy FLY Lady sprawdza się także w odniesieniu do pracy zawodowej, bo w tym roku zamierzam ją przećwiczyć na moim doktoracie.

Szczęśliwego Nowego Roku!
Daisypath Christmas tickers