16 listopada 2008

leki

Kiedyś musi być ten pierwszy raz. W porankowym domu panoszy się zaraza - jakieś paskudztwo żołądkowo-jelitowe. Wpierw zaatakowało Porankową Panienkę, która w swym już prawie dwuletnim życiu do tej pory jedynie kilka razy miała jednodniowy katar. Dziecko mutant, poważnie - jednego dnia mega katar, następnego zupełny luz blues. Tym razem było podobnie. W nocy wymioty, w dzień temperatura, kolejny dzień pełne zdrowie. No ale, żeby nie było wesoło, jak zeszło z Porankowej Panienki to się przeniosło na Porankową Mamę. A potem na Porankowego Tatę, któremu na szczęście wybiło tylko w katarze. Porankowej Panieneczki choroba póki co nie tyka (poza chwilową małą temperaturą, która raz dwa zeszła i jest już ok), może dlatego, żę dziecię miesiąc temu dostało ostatnią dawkę szczepionki na rotawirusy? Kto wie...
Niemniej, tam gdzie choroba, tam i leki. A leki dla dzieci to jakiś jeden wielki koszmar.
Porankowa Pani Pediatra zaleciła podawanie całej porankowej rodzinie probiotyków - dorośli w kapsułkach, dzieci w saszetkach do rozpuszczenia w wodzie bądź mleku. Da się jeszcze przełknąć, smaku to nie ma zbyt wyraźnego, więc Porankowa Panienka dzielnie pije dzienną dawkę "mleka z bakteriami".
Ale za to preparat przeciwdziałający odwodnieniu i uzupełniający elektrolity... Masakra! Pudełko, owszem, zachęcające, eleganckie, z ładną rybką na przedzie - w sam raz dla dzieci. Smak za to koszmarny - słono-gorzka woda z aromatem malin gdzieś daleko. Dla dzieci poniżej 6 miesiąca życia preparat ten jest dostępny w wersji bezsmakowej, dla dzieci starszych dostępna jest także wersja bananowa... (to dopiero musi być tragedia!!!).
Pierwsze podejście do spożycia tego środka odbyło się zaraz po powrocie Porankowej Mamy z apteki. Porankowa Panienka została postawiona przed kubkiem z zawartością 200ml wody z rozpuszczonym w środku specyfikiem i dostała instrukcję, że to lekarstwo i trzeba wypić do dna. Dziecko ambitnie wzięło solidny łyk do ust i mina mu zrzedła. Więcej pić nie chciało.
Podejście drugie miało miejsce po powrocie Porankowego Taty do domu. Schemat ten sam, tylko kubek zmieniono. Porankowa Panienka znów wzięła solidny łyk i spojrzała błagalnymi oczętami na rodziców. Cóż było robić. Komisyjnie i niepedagogicznie stwierdzono, że dziecko na odwodnione nie wygląda i pozwolono uradowanemu skazańcowi odejść.
Następnego dnia Porankowa Mama postanowiła zaaplikować sama sobie wyżej wymieniony specyfik. Duszkiem wypiła całą szklankę, po czym uznała, że o ile nie będzie postawiona w sytuacji wyboru między życiem a śmiercią, więcej tego paskudztwa nie tknie.
Czy w trakcie produkcji takich leków nie mogliby zatrudniać testerów smakowych? I pomyśleć, że gdyby Porankowa Panienka wymiotowała dłużej, to by jej trzeba zaaplikować 6 takich saszetek w ciągu 4 godzin.... Zgroza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Daisypath Christmas tickers