24 października 2007

POprostu piękny weekend

Porankowa rodzina z niecierpliwością czekała na miniony weekend. Z dwóch powodów. Po pierwsze, był to długo oczekiwany weekend, gdy Porankowy Tata miał wolne. Po drugie, był to weekend wyborczy, a zatem weekend obfitujący w emocje najwyższego rzędu.
Weekend jednak, jak sama nazwa mówi, wieńczy tydzień, a tydzień poprzedzający ów upragnione dwa dni był zwariowany...
Zaczęło się od poniedziałku, w który to poniedziałek Porankowa Mama musiała o godzinie 9:00 stawić się w pracy na zebraniu Zakładu, w którym pracuje. Porankowa Panienka została zatem oddana pod opiekę Hetman-Babci, która niczym Mary Poppins pojawiła się w drzwiach porankowego domu o godzinie 8:15 pełna entuzjazmu i zaopatrzona w wielce atrakcyjne niespodzianki dla wnuczki. Planowo o godzinie 8:15 Porankowa Mama miała ubrać płaszcz i wyjść do pracy, ale plan niestety został drastycznie zmieniony, gdyż Porankowa Panienka postanowiła akurat w ten poniedziałek spać do godziny 7:45... Mówiąc krótko, porankowe damy zaspały.
Poniedziałek obfitował także w jeszcze jedną niespodziankę. Otóż tego dnia zadzwonił do Porankowej Mamy telefon. Pewna miła pani, z którą Porankowa Mama rozmawiała jakiś czas temu na temat możliwości prowadzenia u niej zajęć na studiach podyplomowych (tzn. Porankowa Mama miała prowadzić zajęcia u tej pani) zadzwoniła z informacją, że dobrze by było, gdyby Porankowa Mama miała czas w najbliższą sobotę... Na spotkanie? - zapytała Porankowa Mama. Na prowadzenie zajęć - odpowiedziała miła pani... Taaaak, wizja wolnego, rodzinnego weekendu legła w gruzach...
Do piątku Porankowa Mama siedziała przy komputerze szykując się do zajęć. Nie wspomnimy, że szykowała się kosztem pisania doktoratu, który - jak pamiętamy - ma zostać obroniony za 9 miesięcy (ot, taka doktoratowa ciąża). W sobotę rano ambitnie wstała i wyruszyła na spotkanie ze studentami, z którymi miała spędzić upojne 7,5 godziny zegarowej. Nie minęło jednak więcej niż dwie godziny, a Porankowa Mama radośnie przekroczyła próg domu. Powód? Na zajęciach pojawiły się dwie osoby (dwie sztuki studentów) i szkoła zadecydowała, że nie jest to wystarczająca liczba do uruchomienia studiów podyplomowych.
Weekend został zatem uratowany. Był więc czas na odwiedziny u rodziny, na zakupy, na wspólne gotowanie, na spacery... Był też czas na robienie fotek Porankowej Panience przy urnie wyborczej. I tak przechodzimy do drugiego powodu, z jakiego weekend był tak upragniony. WYBORY.
Oj działo się, działo. Między gotowaniem a spacerowaniem, porankowa rodzina agitowała wyłamujących się członków rodziny namawiając ich do głosowania (oczywiście z pełnym zachowaniem warunków ciszy wyborczej, żeby nie było). W niedzielę w samo południe Porankowa Panienka wjechała dumnie do lokalu wyborczego i była lekko zdziwiona widząc takie tłumy. Chwilę później, szczerząc się swoimi trzema zębami entuzjastycznie klepała urnę dając wyraz radości z możliwości udziału w głosowaniu. Wieczorem zaś poszła spać niezwykle szybko, przekonana najprawdopodobniej, że może spać spokojnie. (Zresztą poszła spać ekspresowo również dlatego, że wymęczyła się IDĄC do domu od dziadków - IDĄC oznacza, że samodzielnie szła na swoich nieco chwiejnych dwóch nogach robiąc dwa kroki w przód i pięć w tył, gdy tylko zobaczyła psa). W przeciwieństwie do niej, porankowi rodzice zrobili sobie pychota grzanki, nalali drinki i zasiedli przed telewizorem w napięciu oczekując wyników. Napięcie rosło sięgając granic wytrzymałości. O 22:55 przerodziło się w pełną euforię i porankowi rodzice odetchnęli z ulgą. Mogli bowiem odwołać poniedziałkową imprezę w Dublinie...

Mimo nieco zwariowanego tygodnia, czyż to nie był PO prostu piękny weekend?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Daisypath Christmas tickers