4 października 2007

back to work

Październik - zmora studentów, bo trzeba wrócić na studia. Październik - zmora wykładowców, bo trzeba wrócić do pracy ze studentami. Październik - zmora doktoranta, bo nie dość, że musi wrócić na studia to jeszcze do pracy ze studentami...
Wczoraj Porankowa Mama miała oryginalny powrót do pracy. Jako że została opiekunem studentów III roku, zaplanowała na godzinę 18:30 spotkanie organizacyjne ze swoimi podopiecznymi. Porankowy Tata miał iść do pracy na ranną zmianę i zająć się dzieckiem popołudniu. Jak się jednak okazało, Porankowy Tata nie zdołał zmienić planu pracy i w efekcie Porankowa Mama została zmuszona szukać tymczasowej "niani". Niania się znalazła w wydaniu męskim - ojciec chrzestny Porankowej Panienki, a zarazem rodzony brat Porankowej Mamy zgodził się zająć juniorką w czasie, gdy Porankowa Mama będzie na uczelni. Plan idealny. Za idealny.
Od rana Porankowa mama poleciała na uczelnię, by przekazać studentom informację o spotkaniu (świnia, tak z godziny na godzinę informować, że mają dodatkowe zajęcia...). Przekazała, studenci zapisali. O godzinie 15:00 zadzwonił jednak telefon, że III rok skończył wcześniej zajęcia i nie opłaca im się czekać do 18:30 (taki bieg wydarzeń został przewidziany i telefon był za zgodą Porankowej Mamy)... Cóż było robić, dziecię zostało ekspresowo zapakowane do wózka i razem z mamą pognało na uczelnię. A tam...
Wpierw Porankowa Mama musiała dogadać się z panem, który pilnuje budynku, by miał baczenie na wózek, który zamierzała zostawić na parterze. Następnie wypakowała dziecko i jego bagaże z wózka i cudem udało jej się to wszystko wtaszczyć na III piętro (bądź poziom V, jak kto woli), gdzie czekali na nią studenci. Porankowa Panienka była bardzo zaaferowana nowym otoczeniem i gadała jak najęta. Spodobali jej się także studenci, których obdarzała szerokim uśmiechem.
W sali studenci zostali usadowienie na swoich miejscach, a Porankowa Panienka została ustawiona na stole wykładowym i poddana zabiegom rozbierania z odzienia wierzchniego. Porankowa Mama rozbierała dziecię, a dziecię prowadziło spotkanie... Stanęło wyprostowane jak struna, wyjęło smoczek z buzi, skierowało go w stronę ludu i zaczęło przemowę: bababe mame ampaaaa (to ostanie to odpowiednik "lampa", bo jakby ktoś jeszcze nie wiedział, Porankowa Panienka mówi... póki co mówi "ampaaa" wskazując na lampę i "meme" podążąjąc w czworakochodze za rodzicami - czworakochód to dziwna odmiana czworakowania: jedna noga zasuwa po podłodze na kolanie, druga stawiana jest na stopie, przekomiczne!). Porankowa Panienka przekazywała informacje na tyle ciekawie, że studenci siedzieli zauroczeni, a Porankowa Mama mogła przygotować potrzebne papiery. Następnie dziecię wylądowało na kocyku na podłodze przy mamie i uczestniczyło w spotkaniu gryząc ambitnie długą chrupkę kukurydzianą. I tu trzeba juniorkę pochwalić - siedziała godzinę grzeczna jak anioł, gryzła chrupki bacznie obserwując otoczenie i od czasu do czasu wtrącała swoje zdanie gestykulując przy tym zawzięcie.
Po spotkaniu porankowe damy wróciły spacerkiem do domu (w towarzystwie pewnej znajomej, która przyjechała do kraju po rocznym pobycie w Anglii), a tu... A tu klops: winda nie jedzie, bo jakiś #$%&#&*% sąsiad ponownie nie zamknął drzwi. Porankową mamę szlag o mało nie trafił, wypakowała dziecko z wózka, wózek zostawiła na parterze i pojechała małą windą na górne piętra w poszukiwaniu otwartych drzwi. Znalazła je na VIII piętrze, poprzeklinała dość głośno, zjechała na parter po wózek i wjechała na piętro VII, z którego udało jej się zjechać na piętro VI, które jest piętrem właściwym dla porankowej rodziny. Taaaak, radosny dzionek, nieprawdaż?
Wieczorem Porankowa Mama miała zamiar usiąść i pisać artykuł, który za dwa tygodnie musi wylądować na biurku Pani Profesor, ale czas jej minął na rozmowach ze znajomymi przed gadu-gadu - przy czym należy dodać, że rozmowy były w dużej mierze biznesowe bo otóż, proszę szanownych Czytelników, Porankowa Mama ma za dużo czasu wolnego i zajęła się... sprzedażą produktów znanej i cenionej marki T********e :-) Takie piękne i praktyczne akcesoria kuchenne z wysokiej klasy polimerów, akcesoria, które nie tylko są ładne, ale przede wszystkim ułatwiają życie! Chociażby, czy słyszeliście o misce, do której wystarczy wsypać produkty, trzy razy zamieszać, zamknąć wieczko i po chwili ciasto drożdżowe jest gotowe? Nie? A o miskach, które dostosowują się rozmiarem do zapotrzebowania użytkownika? Nie? To teraz słyszycie. Jakby ktoś był zainteresowany takimi cudami, prosimy o kontakt! (To była kryptoreklama - reklamę jawną dociekliwy Czytelnik znajdzie na stronie ;-) )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Daisypath Christmas tickers