8 marca 2009

karuzela zdarzeń zwariowanych

Porankowa Mama wysłała Porankowemu Tacie sms'a o treści: "Jak będziesz miał chwilę to zadzwoń" (w domyśle "... to podam ci, co masz kupić w drodze z pracy do domu"). Wiadomo, niedziela... Szanowny Porankowy On nie zadzwonił, Porankowa Ona wysłała więc po dwóch godzinach kolejną wiadomość: "Albo pójdziesz do Rossmana po pracy sam, albo bierzesz młode ze sobą po obiedzie" (w domyśle "... bo jak je zostawisz w domu ze mną na kolejne chćby 5 minut to eksploduję"). Nie ma to jak pełna optymizmu i radości z życia mama dwójki maluchów :)
Porankowy Tata oddzwonił po tym drugim sms'ie. A Porankowa Mama mu w słuchawkę prawie że nakrzyczała. I wyszło na to, że sfrustrowana baba w domu siedzi i się na dzieci drze... A to nie jest zgodne z prawdą. Bo akurat jak Porankowy Tata oddzwonił sytuacja w tzw. tle była... Cóż...

Wszystko zaczęło się od radioaktywnej pieluchy, która spadła nie tą stroną, którą trzeba na podłogę w łazience. Porankowa Mama w tym czasie usiłowała utrzymać na ręce wijącą się Porankową Panieneczkę i ją gruntownie obmyć (szczegóły pomińmy). Gdyby ta pielucha nie spadła, Porankowa Mama nie musiałaby biec do łazienki tuż po tym, jak odziała dziecię. No ale musiała iść posprzątać, więc owo dziecię zostało w pokoju na piankowej macie. Gdy Porankowa Mama wróciła do pokoju Porankowa Panieneczka na macie już nie siedziała, lecz stała szczęśliwa przy stoliku do kawy. Szczęśliwa i mokra trzeba dodać, a w rękach trzymała pusty kubek po herbacie, której nie dopiła Porankowa Panienka. Gdyby dziecię herbaty nie wylało, Porankowa Mama nie musiałaby iść go przebrać. Ale musiała. I wtedy usłyszała jak jej starsza córka zaczyna kaszleć jak gruźlik. Zawołała więc do siebie owo kaszlące dziecię i dokładnie mu się przyjrzała usiłując zapiąć pieluchę dziecięciu młodszemu, które na plecach leżeć nie cierpi, więc zakładanie pieluchy to niezły wyczyn. Jak już odziała ruszające się dziecię młodsze, odwróciła się do dziecięcia starszego chcąc sprawdzić, czy nie ma temperatury. No ale jak się obróciła do dziecięcia młodszego, to to dziecię już nie siedziało na dywaniku wśród zabawek, ale szczęśliwe stało przy tapczanie trzymając w dłoni otwartą tubkę kremu na odparzenia... A piać od nowa przeprowadziła więc akcję przebierania. Gdyby dziecię się kremem nie wysmarowało, Porankowa Mama miałaby Porankową Panienkę pod kontrolą. A tak... gdy weszła do kuchni zastała swoją starszą córkę stojącą na blacie kuchennym przy zlewie i ściągającą z półki termometr. No tak, tatuś nauczył dziecko korzystania z taborecika, żeby było bardziej samodzielne... Nie chodziło mu chyba jednak o taką samodzielność... Jedną ręką trzymając dziecię młodsze na biodrze, drugą ręką ściągnęła dziecię starsze z blatu. Wszystkie trzy porankowe baby zmierzyły sobie temperaturę - każda każdej. Porankowa Panienka chciała jednak raz jeszcze dokonać pomiaru i uparła się, że musi zbadać młodszą siostrę więc zaczęła się w jej kierunku przechylać. Jakby się nie przechylała, to by się nie przewróciła. A jakby się nie przewróciła, to by wszystkie trzy nie straciły równowagi. No a jak straciły równowagę to się razem przewróciły... Jak jedna mała baba klapnęła na podłogę i zaczęła płakać, bo sobie termometrem w czoło walnęła, to druga mała baba zaczęła płakać, żeby tej pierwszej było miło (chyba). No a Porankowa Mama rozcierając siniaki na nodze usiłowała obie wyjące małe baby uspokoić. Nie mogąc uspokoić dziecięcia młodszego uznała, że dziecię to jest śpiące, poszła je zatem uśpić - w łóżeczku a nie na rękach (akcja wychowawcza trwa od wczoraj) - co się wiąże z kwadransem popłakiwania i wyrażania żalu do świata. Porankowa Panieneczka już miała oczy zamknięte, jak zadzwonił telefon. Jakby ten telefon nie zadzwonił to by dziecię zasnęło, a tak... zaczęło wyć. Telefon trzeba było odebrać, rozmowa była raczej bezcelowa, więc Porankową Mamę szlag zaczął trafiać. Z jednym dzieckiem wyjącym ze zmęczenia, z drugim dzieckiem marudzącym, bo nie ma kto z nim książki czytać, sama zaczęła marudzić, że kawy nie piła i zaraz zaśnie. No ale... Dziecię młodsze jakoś uśpiła, kawę zrobiła, dziecię starsze zagoniła do komputera i już miały zagrać w zgadywanki na portalu "mini mini", gdy... prąd się wyłączył. I tak przez kwadrans prąd się włączał i wyłączał doprowadzając Porankową Panienkę do łez, bo sprzęty elektroniczne w domu razem z prądem się włączały i wyłączały... No a jak Porankowa Panienka zaczęła płakać to się Porankowa Panieneczka obudziła... A jak Porankowa Mama młodszą córkę wreszcie uspokoiła i skoszarowała na piankowej macie, uznała, że jej się coś od życia należy i chciała ukradkiem podpić colę z lodówki... I ostatnią rzeczą, którą pamięta tuż przed telefonem Porankowego Taty była fontanna klejącej, zimnej piany z coli, która nie wiedzieć czemu wystrzeliła z butelki prosto w jej twarz tuż po otwarciu...

Osiągając maksymalny poziom bezsilności i zmęczenia, ociekając colą i stojąc w kałuży coli, wysłuchując karcenia "nie, nie, nie, bałagan!" padającego z ust Porankowej Panienki i modląc się, by Porankowa Panieneczka nie postanowiła akurat teraz wczworakować do kuchni, Porankowa Mama odebrała telefon od Porankowego Taty... I niech ów człowiek się potem nie dziwi, gdy słyszy od małżonki, że ta zaraz eksploduje!

3 komentarze:

  1. niesamowite. ale nie jesteś sama! u nas podobne historie każdego dnia; tylko kontekst trochę inny!

    OdpowiedzUsuń
  2. żywcem mnie nie wezmą, dam radę! tylko dajcie mi agrafkę :)))) niesamowite, czyta się jak z głupkowatej komedii... ale prawdziwe, żeby nie było!

    OdpowiedzUsuń
  3. Taaak, przeczytałam z ogromną przyjemnością ;) Mam dowód, że nie jestem sama - sfrustrowanych bab jest więcej! Hurrra!
    monika-magic

    OdpowiedzUsuń

Daisypath Christmas tickers