17 listopada 2008

Are you kidding me?

Anglojęzyczni używają takiego określenia: "Are you kidding me?", które wprawdzie da się przetłumaczyć na język polski jako: "robisz sobie jaja?" bądź "żarty sobie stroisz?", lecz w wersji polskiej nie ma to takiego uroku i tego dodatkowego "smaczka". Dlaczego o tym mowa? Bo oto ostatnio stwierdzenie "Are you kidding me?" coraz częściej ciśnie się Porankowej Mamie na usta. I znów rzecz rozbija się o drzwi, a raczej o to, kto za tymi drzwiami stoi i w jakim momencie.
Nie tak dawno porankowa opowieść dotyczyła gości przybywających do porankowego domu w najmniej oczekiwanych i najmniej właściwych momentach. W tej materii niewiele się zmieniło. W czym zatem rzecz? Ano w tym, kto staje za porankowymi drzwiami i w jakim celu.
Na przystawkę, weźmy porankowego pana listonosza - na marginesie przeuroczego i przesympatycznego, takiego jak z bajki Listonosz Pat! W jakim celu przychodzi do porankowego domu? W takim, by wyrwawszy Porankową Mamę z kieratu opieki nad dzieckiem (wówczas tylko Porankową Panienką) oznajmić z promiennym uśmiechem:
- Musi Pani spotkać się z Tatusiem. Miłego dnia!
- (Are you kidding me?)
Poważnie, listonosz jak chińskie ciastko z wróżbą... I teraz bądź człowieku mądry, co autor miał na myśli. Co robić w takiej sytuacji? Nic tylko brać za telefon i z bijącym sercem, mając przed oczami najgorsze scenariusze, dzwonić do Hetman Dziada licząc, że ten wyjaśni sprawę, a wyjaśnienie nie będzie zawierało wątków szpital czy kostnica.
- No, był tu u mnie i paczkę dla ciebie zostawił (dla wyjaśnienia: Hetman Dziad pracuje żabi skok od porankowego domu i jest postacią dość znaną w środowisku lokalnym).
- (Are you kidding me?)
Urocze, nieprawdaż?
W każdym razie, takich kwiatuszków jest dużo więcej i co dziwne, w ciągu ostatniego tygodnia zadziwiająco ich dużo.

Kwiatuszek 1:
Jakieś tam popołudnie, gdy Porankowa Mama jest sama w domu z dwójką śpiących dzieci. Kto by się przejmował tym, że bywają pory dnia, gdy nie należy dzwonić dzwonkiem do drzwi jak na alarm? Z pewnością nie pewna pani w czerwonej kurtce (dosłownie: małpa w czerwonym ;) ). Ledwo Porankowa Mama drzwi otworzyła, kobieta zaczęła wyrzucać z siebie słowa szybciej niż karabin. Trudno było dojść do tego, o co chodzi, aż nie padło znane: to teraz pani szybciutko leci po rachuneczek za telefon, a ja raz dwa zrobię z tym porządek...
- (Are you kidding me?) Pani z Tele2, jak mniemam...
- Jakie Tele2? No wie Pani - zupełnie, jakby to była jakaś obelga obruszyła się pani w czerwonym i zaraz dopowiedziała - no dalej, rachuneczek pani daje, bo czas leci.
- Żadnego rachuneczku pani nie zobaczy, jestem zadowolona z tego, co mam i niczego nie będziemy porządkować. Poza tym, wątpię, by mając pakiet telewizja+internet+telefon można było zmieniać warunki umowy jednego komponentu.
- Ma pani pakiet? To czemu nie mówi od razu? To ja dla pani nic nie mam. Do widzenia.
I mapa w czerwonym sobie poszła, a dzieci jak obudziła tak już zostały.

Kwiatuszek 2:
Popołudnie, tym razem oboje porankowi rodzice razem w domu z dziećmi, które wcale nie śpią. Dzwonek do drzwi wpierw odzywa się u sąsiadów jednych, potem drugich. W końcu słychać go też w porankowym domu. Porankowi rodzice patrzą na siebie podejrzliwie i usiłują uzgodnić, czy warto drzwi otwierać, skoro to jakiś "domokrążca". No ale może też być coś ważnego z administracji. Decyzją wspólną Porankowy Tata otwiera... a tam...
- Dzień dobry - jakiś galowo ubrany młody człowiek z plakietką w klapie szeroko się uśmiecha - jestem studentem "czegoś tam wyższego" i w ramach praktyk z komunikacji społecznej sprzedaję dziś płytę z bajkami dla dzieci. Dochód przeznaczony będzie na pomoc dzieciom. Proszę zobaczyć, sąsiedzi kupili. Czy pomoże pan również?
- (Are you kidding me?) - Porankowa Mama wyłoniła się z pokoju wielce zaintrygowana - Czy ja dobrze usłyszałam, że pan nas nawiedza z powodu praktyk? Poważnie? Co to za płyta i za ile ją sprzedajecie?
- Sąsiedzi dają po 20 zł, 95% dochodu idzie na pomoc dzieciom a reszta na produkcję kolejnych płyt.
I w ten oto sposób porankowa rodzina wzbogaciła się o kolejną płytę cd, nawet nie taką złą.
- Jeszcze tylko pana podpis proszę, bo musimy mieć dowód dla prowadzącego zajęcia...
Poważnie...

Kwiatuszek 3:
Przedpołudnie dzisiaj, Porankowa Mama dopiero co wyeksmitowała Porankową Panienkę z Hetman Babą na spacer i zamierzała wykorzystać chwilę, by doprowadzić się do ładu zanim zabierze się za odgruzowanie kuchni. Nie zdążyła... bo oto nagle dzwonek zaczął dzwonić do drzwi jak na alarm. Nie zdążyła także do końca drzwi otworzyć, a już poczuła falę bardzo intensywnego perfumu męskiego (tzn. perfum nawet całkiem fajny, ale w takim natężeniu, że nie był to powiew świeżości, a prawie że opóźniony w czasie podmuch huraganu Emma). Dwóch prawie że Kenów (od lalki Barbie, jakby ktoś nie wiedział) szczerzyło się do Porankowej Mamy, która w duchu miała ochotę zapaść się pod ziemię (na prędce spięte włosy, brak makijażu i strój "roboczy" nie dodają uroku w pewnym wieku... ech... taki los podwójnej mamy, która pisze doktorat i prowadzi dom równocześnie).
- (Are you kidding me?) Słucham?
- Witamy w ten miły poranek - (Are you kidding me?) - przepraszamy, że przeszkadzamy. Chcielibyśmy porozmawiać z właścicielem telefonu.
- Tak się składa, że to ja.
- To wspaniale. Czy przełączyła już pani telefon na linię "jakąśtam"?
- Mam telefon w pakiecie z internetem i telewizją - nauczona doświadczeniem z czerwoną małpą odrzekła Porankowa Mama.
- W takim razie, nasza informacja na niewiele się pani przyda. Przepraszamy za najście i do widzenia!
(Are you kidding me?)

Kwiatuszek 4:
Niedzielne przedpołudnie, porankowi rodzice w domu razem z dziećmi - wszyscy jeszcze trochę chorzy. Dzwonek do drzwi, porankowi rodzice snując się otwierają owe drzwi przygotowani na kolejnego dziwaka, a za drzwiami:
- Dzień dobry, jesteśmy nowymi sąsiadami, wprowadziliśmy się do mieszkania nr xx i chcieliśmy się przywitać. Ja mam na imię X, to moja żona Y, a to to nasz synek Z.
Poważnie, nic tylko szczęka w podłogę i oczy na wierzch. ARE YOU KIDDING ME???????? Tego się nie spodziewaliśmy!
- Nawet nie wiecie, jak nam miło!
I tak zaczyna się nowa przygoda :)

3 komentarze:

  1. Swietny post, mam rogala na twarzy wystarczy tylko lyzke marmelady dodac:) hehe

    dominika,mama Oli

    OdpowiedzUsuń
  2. Ci telefoniczni domokrążcy na prawdę są straszni... ale za to nowi sąsiedzi? Rewelacja! To się nazywa dobre wychowanie. :) I pozytywne widoki na przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też jestem pod wrażeniem sąsiadów. Taka sytuacja to dziś rzadkość!

    OdpowiedzUsuń

Daisypath Christmas tickers