"Świat jest książką i ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę" św.Augustyn; "Kiedy słowa staną się niejasne, skupię się na zdjęciach. Kiedy obrazy staną się niewystarczające, zadowolę się ciszą." Ansel Adams; "Rysowanie jest muzyką dla oczu i wyciszeniem dla umysłu." Orhan Pamuk; "Myślę, więc jestem." Kartezjusz; "Ach, muzyka [...] To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy!" J. K. Rowling. A do tego, PANI MISIOWA!
29 grudnia 2010
26 grudnia 2010
17 grudnia 2010
przedświąteczne refleksje
- Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia zaczynają się 1 grudnia. Kościół katolicki ewidentnie pomylił się odnośnie daty rozpoczęcia Adwentu (zresztą, Adwent? to jakaś forma wyprzedaży przedświątecznej?), bo przecież kalendarze adwentowe mają tylko 24 okienka. I obowiązkowo w każdym okienku musi być czekoladka.
- Jeśli nie masz kalendarza z czekoladkami w domu to jesteś Inny i się nie znasz.
- 6 grudnia dzieci odwiedza Mikołaj - broń Boże jakiś święty! Mikołaj bynajmniej nie zostawia słodyczy czy drobiazgów w bucie czy pod poduszką. Mikołaj przynosi wieeelllkkkiiieee prezenty, które potem rodzic fotografuje i wrzuca na naszą-klasę (z dzieckiem w tle, oczywiście). Jeśli Mikołaj nie przyniósł Tobie prezentu od rana to... jesteś Inny i masz rodziców do d...
- Szanujący się rodzic do ostatniej chwili nie wie, co ma kupić dziecku pod choinkę i w owej ostatniej chwili spędza w supermarkecie upojną noc kupując to, co aktualnie jest w modzie. Co więcej, szanujący się rodzic z oburzeniem reaguje na myśl o "liście do Gwiazdora (czy jak go tam zwiecie)", bo przecież 1) dziecko nie powinno mieć fanaberii i nie można dziecka rozpieszczać, 2) "jak się gówniarz zacznie rozpisywać, to mi pół sklepu wypisze".
- Wigilia jest tylko obiadem wydawanym o późnej godzinie i swoistą uwerturą do prezentów, które przynosi Gwiazdor (czy jak go tam zwiecie).
- Gwiazdor musi obowiązkowo stawić się w domu osobiście, obowiązkowo mieć rózgę i obowiązkowo odpytać zebranych ze znajomości wierszyków, piosenek, pacierza (sic!) oraz przeanalizować, kto był grzeczny, a kto nie. Jeśli nie chcesz "żywego Gwiazdora" to jesteś Inny i się nie znasz.
- Choinkę należy ubrać jak najwcześniej (nawet dwa tygodnie przed świętami), żeby się móc wczuć w klimat świąteczny - przecież tak pięknie pachnie...
- Adwent zaczął się już w listopadzie,
- zamiast kalendarza z czekoladkami mamy "takie śmieszne coś na ścianie" (gdzie od rana młode znajdują drobiazg typu soczek, deser Paula, guma do żucia czy drobna zabawka) oraz papierową świeczkę-kalendarz, którą młode obcinają każdego wieczora przed pójściem spać na znak skończonego dnia oczekiwania na urodziny Pana Jezusa,
- 6 grudnia w bucie znaleźliśmy wyłącznie czekoladki,
- Porankowe Panny już dawno napisały list do Gwiazdora i teraz bardzo cierpliwie czekają, czy Gwiazdor im przyniesie upragnione zabawki ("a jak nie przyniesie to się nic nie stanie, mamo, poczekam trochę dłużej i w końcu przyniesie, bo przecież w reklamie powiedzieli, że marzenia się spełniają" - cytat z Porankowej Glorii Starszej),
- zaplanowaliśmy tak dobrze rozmowy z Gwiazdorem, że w pierwszym tygodniu grudnia nasz domowy Gwiazdor usiadł i zaczął odpoczywać, bo już nic mu do roboty nie zostało,
- Wigilia jest... Wigilią i nie przychodzi nam do głowy zamienić jej w obiad, gdzie będziemy serwować kurczaka czy sushi,
- Gwiazdor nigdy nie przychodzi osobiście,
- choinkę ubieramy najwcześniej wieczorem, dzień przed Wigilią.
13 grudnia 2010
lokalnie
Było ciemno, fakt. Wszak godzina 18:00 w grudniowy dzień to środek "nocy". Było trochę wietrznie, fakt. Ale przy temperaturze 0 i pięknie padającym białym śniegu, w atmosferze wprost bajeczno-świątecznej, wśród zapachu grzanego wina, kiełbasek z grilla i bigosu, otoczony pięknymi świątecznymi dźwiękami kolęd i piosenek sezonowych, człowiek czuł się jak na planie hollywoodzkiej produkcji typu "Żona pastora".
No a jeśli do tego dodać rewelacyjne rzeźby z lodu - już wykończone i pięknie podświetlone - do szczęścia nie potrzeba nic więcej. No, może tylko możliwości wypicia tego grzańca na dworze, ale niestety - rodzic z dwójką maluchów musi być odpowiedzialny i opiekując się maluchami alkoholu spożywać nie powinien.
Foto-relacja poniżej.
okaleczony Littlest Pet Shop
6 grudnia 2010
doradź nam ktoś...
To nie mgła. To nie śnieg. To dym. Dym z komina "sąsiada", który diabli wiedzą czym pali w piecu.
Raz na kilka dni okolicę przykrywa białożółty, śmierdzący, gęsty dym.
Ponoć ów sąsiad miał już nałożoną karę 500zł jakiś czas temu. Jak jednak widać, nic sobie z tego nie zrobił, bo dym jak był tak jest.
Bezradni zatem pytamy, bo może ktoś z Czytelników jest mądry w tym temacie: co zrobić z takim sąsiadem? Gdzie go "zgłosić", do kogo udać się na skargę?
Oczywiście pomijamy wszelakie czynności zabronione oraz zawołanie programu Uwaga (choć ten pomysł - drugi, rzecz jasna - już się pojawił na Radzie Wspólnoty)...
A więc, doradź nam ktoś, zanim sprawą zajmie się Erin Brokovich!
28 listopada 2010
no to zaczynamy...
Pierwsza niedziela Adwentu.
Nasz wieniec adwentowy zrobił nam psikusa i nie pomieścił świeczek, które kupiliśmy. W życie został wprowadzony więc Plan B, którego efekt widać na zdjęciu.
Teraz tylko modlić się, żeby nam te piórka z dymem nie poszły ;)
A póki co: Apsik! i to tyle.
No może poza tym:
Zgaduj zgadula, kto - a raczej: co - to jest?
24 listopada 2010
polityczna niedziela
22 listopada 2010
antykwariat
- Mama, a dlaczego Krzyś robi Kłapouchemu krzywdę? - zapytało roztropnie dziecię lat prawie 4.
No właśnie, ktoś zna odpowiedź?
Nie lubię Puchatka! Książka znalazła się na Porankowym Indeksie!!!
13 listopada 2010
szczyt impertynencji
Stajemy przy kasie. Nawiązujemy z panią kasjerką luźną rozmowę i nagle słyszę z ust tejże kasjerki:
- To dzieci czy wnuki?
- Ekhm? Proszę? - pytam oszołomiona.
- To są pani dzieci czy wnuki? - powtarza kasjerka
- Eeee... dzieci - odpowiadam wpatrując się w nią z niedowierzaniem. Musiała zauważyć moje zdziwienie/oburzenie, bo szybko dodała:
- Pytam, bo na porodówce leżałam z babką, która rodziła mając 16 lat i jej matka też, więc w wieku 32 była babcią.
Jasne...
Po odejściu od kasy pytam Ślubnego:
- Czy ona właśnie uznała, że jestem babcią własnych dzieci?
- No wiesz - zaczyna Ślubny. - Zawsze powtarzam, że jak się złościsz to nie wyglądasz najkorzystniej.
Jeeeeeebbbbuuuddd.
W domu, jak na babcię przystało, wyjęłam pudło z przyborami do szycia i dla odreagowania uszyłam ręcznie suknię dla nowo nabytej Barbie. Suknia wg projektu Glorii Starszej, więc proszę podziwiać piórkowy kapelusz i skrzydełka jak u wróżki. Suknia czeka jeszcze na falbanki, które zostały wymyślone godzinę temu, a ja za diabła nie wiem, z czego je zrobić.
11 listopada 2010
w listopadowym obiektywie
(żeby nie było, rogale z nadzieniem makowym, roboty własnej):
1 listopada 2010
Dyniek
To jest Dyniek.
Dyniek nie ma nic wspólnego z Halloween.
Dyniek został wyhodowany własnoręcznie przez Porankowe Glorie w celu przerobienia go na placek dyniowy, którym zajadał się bajkowy żółw Franklin.
Dyniek przerósł nasze oczekiwania - utył do 22kg. Był jednak tak przecudny, że postanowiłyśmy go ożywić. Wyszedł nam, prawda? Miałyśmy mega ubaw w piątek. "Dzień Dyńka" wejdzie chyba do naszej domowej tradycji.
Placek dyniowy (klasyczny pumpkin pie ) wyszedł... dziwny. Smaczny, choć konsystencja i kolor nie do końca przypominały to, co pokazują na zdjęciach w internecie.
Ciasto dyniowe (takie zwyczajne ciasto z blaszki, przypominające trochę marchwiaka) wyszło... z zakalcem. Takim mega mega zakalcem bez powodu. Ale było dobre.
A dzisiaj... dzisiaj w planie mamy pogaduchy na temat św. Elżbiety Portugalskiej i św. Urszuli, patronki Kolonii. Ot, Wszystkich Świętych.
A na marginesie rozmów o tradycji, co sądzicie o tym pomyśle: Holywins?
29 października 2010
telewizja
Minął tydzień i nic. Drugi tydzień mijał. Nic. Dokładnie dwa tygodnie po wizycie konsultanta zadzwonił kurier. Zmieścił się w terminie, na styk, więc nie wściekaliśmy się bardzo. Tylko troszeczkę...
Po pierwsze, pani z call center stwierdziła, że nie ma w bazie odnotowanego faktu zmiany dekodera i że być może dopiero po 21:00 nowe dekodery, w tym nasz, będą do bazy wpisywane.
Ślubny podłączył inaczej kable, spędził upojną godzinę grzebiąc w telewizorze w poszukiwaniu kanałów analogowych (znalazł, żeby nie było) i zaczął odliczanie. To był wtorek.
28 października 2010
czerwony autobus
- Ulka, Pan Bóg kazał się dzielić, ja nie mam. Proszę, daj mi kawałek (ciastka, czekoladki, cukierka, ciastoliny, misia czy innej zabawki). O dziwo, dziecię zawsze dostaje to, czego chce...
Ostatnio przyszło nam ćwiczyć to dzielenie się w kontakcie z innymi. I muszę przyznać, że z dzieci mogę być dumna.
Nasze drzwi wejściowe mają chyba jakieś niewidoczne oznakowanie nakazujące potrzebującym pukać właśnie do nas. I to nie byle jakim potrzebującym.
- Dzień dobry, czy mogłaby mi pani pomóc? Mam w domu dwumiesięczne bliźniaki. Potrzebuję dla nich jedzenia - uśmiechnęła się smutno kobieta stojąca za drzwiami. Znana mi z widzenia, tak na marginesie.
- Dwumiesięczne to jeszcze mało jedzą. Nie wiem, czy mam w domu coś takiego.
- Potrzebuję Nutramigen 1 (to rodzaj mleka w proszku - przyp. aut.)). Bo one są uczulone.
Pani zdecydowanie i wyłącznie była zainteresowana pozyskaniem Nutramigenu.
Kilka dni później do drzwi zapukała kolejna pani. Tym razem w towarzystwie... dziecka - chłopca, na oko 5 lat. Pani również bardzo uprzejmie, nie narzucając się poprosiła o jedzenie.
- Jasne, niech pomyślę, co mogę pani dać - odparłam analizując zapasy domowe.
- Tylko musi być bezglutenowe i mieć dużo węglowodanów - dorzuciła pani.
- ??? - w duchu, poważnie, po raz pierwszy w życiu zaklęłam na myśl o pomocy potrzebującym i sama siebie pytałam, czy na drzwiach mam napisane "sklep z żywnością specjalistyczną"...
- A proszę pani, a czy ma pani jakąś zabawkę - cicho zapytał chłopiec i wlepił swoje oczy w moje dzieci. - Jakieś autko...
- Nie wiem kochanie, czy mamy autko w domu. Widzisz, że tu są dwie dziewczynki. Ale poszukam. Może jakiś misiek się znajdzie, co? - pluszaki zalegające w siatce "na wydanie" zaczęły z radości podskakiwać w szafie.
- On nie może, on jest uczulony na roztocza - zgasiła radość pani za drzwiami.
I wtedy moje dzieci przeszły same siebie, bo Gloria Młodsza poleciała do pokoju i wygrzebała spod góry klocków czerwony drewniany autobus. Gloria Starsza autobus przejęła i pokazały chłopcu.
- Chcesz?
- Tak! - i chłopiec odjechał autobusem w siną dal zanim zdążyłam mrugnąć okiem.
- Pan Bóg kazał się dzielić, prawda? - zapytała czterolatka, po czym dodała - ale on mi to zaraz odda, prawda?
I potem mieliśmy pięć minut lamentu nad czerwonym autobusem, który okazał się nagle wyjątkowo ważny. Ale po pięciu minutach dziecko doszło do wniosku, że chłopiec się będzie z autobusu cieszył. I przeszło nad tym do porządku dziennego.
Jak Boga kocham, jak zobaczę gdzieś taki sam czerwony autobus to go kupię. Na pamiątkę.
A drzwi póki co przestałam otwierać. Bo boję się, że pewnego dnia zobaczę za nimi kolejkę ludzi z potrzebami wszelakimi... W tej chwili mnie to przerasta...
18 października 2010
wizja przyszłości
- Będziesz musiała być bardzo zdrowa i umieć dobrze matematykę - odrzekłam.
- No przecież biorę antybiotyk, to jestem zdrowa, prawda? Ale nie wiem, co to jest matematyka - stwierdziła po chwili namysłu przyszła kosmonautka.
- No fakt... - musiałam jej przyznać rację. - Matematyka to liczenie, musisz umieć dobrze liczyć.
- No... przecież umiem: one, two, three - i tu przeliczyła do dziesięciu po angielsku, potem przeliczyła do dziesięciu po hiszpańsku i na koniec w języku ojczystym.
- No... fakt, ale musisz jeszcze umieć dodawać i odejmować - powiedziałam zbita z tropu.
- Jak Uli zabiorę cukierka to nie będzie miała nic. To jest matematyka?
Musiałam jej przyznać rację i zgodzić się na to, by marzyła o karierze kosmonauty.
- Ula, a ty kim chcesz być? - zapytała Gloria Starsza Glorię Młodszą, lat nieco ponad dwa.
- Toń (tłum: koń) - odrzekła młodsza.
- Chcesz być koniem? Ale musiałabyś robić ihaha - stwierdziła przyszła kosmonautka.
- Ihaha! - rozległo się z łóżka obok.
- No... i musiałabyś mieć kopytka, żeby nimi machać.
Gloria młodsza spojrzała smętnie na swoje nogi.
- Nie ma - rzekła.
- Nie martw się, bierzesz antybiotyk - rzekła starsza.
Za kilkanaście lat będę dostawać maile z Marsa... Od obu...
10 września 2010
karuzela rodem z Alternatyw
Wtrącić w tym miejscu należy, że szanowny Ślubny vel Porankowy Tata w roli członka Rady Wspólnoty wytrzymał zaledwie pół roku, po czym się poddał. Jak to powiada pewien znajomy, pewnych rzeczy nie da się ani przeskoczyć ani obejść dookoła... Ślubny wysiadł więc z wesołej karuzeli i o uczestnictwie w zebraniach raczej słyszeć już nie chce.
W każdym razie, uzbrojona w nieodzowny atrybut porankowego domu: rodzinny kalendarz - skarbnicę wiedzy i plotek wszelakich, we wtorkowy wieczór o godzinie 20 zeszłam do piwnicy. Ów kalendarz potrzebny był w celu udowodnienia, w jakie dni i o której godzinie były przerwy w dostawie prądu i ciepłej wody.
I tu kolejne wtrącenie i wyjaśnienie zarazem. Proszę sobie wyobrazić, że od prawie dwóch lat raz na jakiś czas (głównie w weekendy oraz tuż przed różnymi świętami) prąd w porankowym domu "sobie pstryka". Jest i go nie ma. Z częstotliwością dwa razy na minutę powtórzyć razy 4 czasem 5 (dzisiaj naliczyliśmy łącznie 14 pstryknięć!). Energetyka uparcie twierdzi, że to nie ich wina, urządzenie monitorujące dostawy prądu, które to urządzenie założono w bloku na tydzień, nic nie wykazało. A prąd "sobie pstryka" psując sprzęty RTV AGD i zmuszając mieszkańców do nadprogramowych wydatków typu zakup UPSa, czy jak to tam się zwie.
Jeśli zaś chodzi o wodę to od jakiegoś bliżej nieokreślonego czasu po godzinie 22 można zapomnieć o ciepłej wodzie w kranie. Nie codziennie, ale na tyle często, żeby budziło to frustrację. Szczególnie, że brak ciepłej wody odbywa się nagle. Przykładowo, sąsiadka uraczyła nas opowieścią o tym, jak zmarznięta nalała sobie wannę gorącej wody (sprawdziła zanim nalała, czy woda rzeczywiście jest ciepła), wskoczyła do niej i z wrzaskiem na ustach wyskoczyła, bo woda okazała się być lodowata.
Wracając zatem do zebrania. Trzeba przyznać, że zapewne po raz pierwszy uczestnicy zebrania rzeczywiście dyskutowali na ważne tematy, w tym także na temat braków prądu i wody i doszli do konkretnych wniosków. Ale nie to jest tu istotne. Istotne jest, że dyskusję "umilał" pokaz filmowy. Dokładnie rzecz biorąc zapis z kamer monitoringu... Jeden i ten sam fragment nagrania powtarzany w kółko przez prawie 2 godziny... Zastanawiacie się, cóż tak interesującego było nagrane? Proszę, odpowiedź: kupa, a konkretnie pan robiący kupę na naszej klatce schodowej tuż pod okiem kamery. Na całe szczęście "kluczowego" momentu nie było widać...
- No i co, poznaje go ktoś? - dopytywał Pan Mucha co chwila. Niestety, jak na złość delikwenta nikt rozpoznać nie chciał.
Pan kuca, pan wstaje (wystosowany został list do energetyki) pan kuca, pan wstaje (brak wody jest dokuczliwy, musi pan przyznać!) pan kuca, pan wstaje (jeśli pan nie przestanie kłamać to pan zaraz na tu nazwa cmentarza się przeprowadzi!) pan kuca, pan wstaje (a wtedy cały cmentarz zmartwychwstanie pod pana rządami, bo nawet umarlaki nie wytrzymają!) i tak dalej, i tak dalej, a pan z łysą głową ubrany w elegancki sweter w biało błękitne paski kucał i wstawał i spodnie zapinał...
Ciekawe jak długo ja wytrzymam w tej karuzeli?
No, przyznajcie sami, Alternatywy pełną gębą, nie?
2 września 2010
teoria małpy
- Hmmm... Ta małpa ma ciało. I ma kciuk. I oczy, i buzię i nos. Myślę, że ta małpa przebrała się za ludzia.
(po chwili zastanowienia)
- Hmm... chyba, że to ludź przebrał się za małpę...
Nic dodać nic ująć. Filozofia trzylatka jest powalająca.
Na dziś to tyle.
28 sierpnia 2010
odgórne kalendarium
13 dnia każdego miesiąca między godziną 21:50 a 21:59 za oknami dudnią trąbki i rozlega się donośne Ave, Ave, Ave Maria!. Procesja.
Co rok, w połowie sierpnia w porze obiadowej dzwoni starsza pani prosząc do telefonu Halinę. Na nic zdają się tłumaczenia, że Halina tu nie mieszka. Starsza pani wie swoje.
Jak się niedawno okazało, do kalendarza należy wpisać także sąsiedzką imprezę urodzinową, bowiem w nocy z 26 na 27 sierpnia sąsiedzi piętro wyżej hucznie balują. Podejrzewamy, że sąsiedzi są w naszym wieku, bo zaserwowali nam koncert, który - nie licząc późnej pory zakończenia, o 4 nad ranem - nawet się nam podobał. Nie było to "umpa umpa" bez ładu i składu, lecz "klasyczne" kawałki lat 80 i 90, które goście z zapałem śpiewali na całe gardło (ach, ten orła cień na balkonie...). Brakowało nam tylko Roxette i DrAlbana... O północy ryknęli chóralnie Sto lat! i przerzucili się na Makumbę. Koło 2:00 towarzystwo trochę zaniemogło i z głośników ustawionych na nieco niższy regulator popłynęły senne ballady, które uśpiły nawet obudzoną bez powodu Glorię Młodszą.
Teoretycznie, jako rodzice dzieci poniżej 4 roku życia powinniśmy udać się do sąsiadów po godzinie 22:00 i uprzejmie poprosić o wyciszenie zabawy. Dzieci nam jednak usnęły bez problemów (ku naszemu zaskoczeniu), a nam muzyka przypadła do gustu i urozmaiciła wieczór. Od rana rozważałam nawet wrzucenie do skrzynki na listy sąsiadów kartki urodzinowej. W kalendarzu data sąsiedzkich urodzin jest już zanotowana - za rok może kupimy szampana i będziemy z sąsiadami świętować?
11 sierpnia 2010
porankowa artystyczna dusza
Kto powiedział, że malować palcami można tylko na papierze? Choć trzeba przyznać, że akcja "malowanie na lustrze" trochę nam się wymknęła spod kontroli... |
Obiady tęż mogą być artystyczne: tu wersja dla "groszkowych niejadków" (ze szpinakiem też się sprawdza). |
A wszystko przez literkową zupę - kto nie widział bajki "Marta mówi" nie wie zapewne, o co chodzi... |
2 sierpnia 2010
powrót pana X
Czym innym jest jednak policjant w pełnym umundurowaniu - szary garnitur, czapka i te sprawy. Nie powinno więc dziwić, że tak ubrany stróż prawa przykuł moją uwagę. Sprężystym krokiem minął nas na ulicy nieopodal naszego domu, pod pachą miał notatnik w skórzanej oprawie i wyglądał na zmęczonego. Szedł sam. I to było najdziwniejsze.
Gdy kwadrans później, wracając z apteki, do której udałam się sama - bez obstawy dziecięco-mężowskiej - otworzyłam drzwi swojego mieszkania nie zdziwiło mnie wielce, że na kanapie, tuż obok Ślubnego, siedzi ów Pan Policjant. Kobieca intuicja górą!
- Poważnie, pan do nas? - z uśmiechem na ustach krzyknęłam od progu.
- Wyobraź sobie, że pan w sprawie pana X - skomentował Ślubny, a Pan Policjant z nieco głupawą miną patrzył na mnie.
- Pięknie. No to, co chce pan wiedzieć?
Okazało się, że Pan Policjant chce wiedzieć wszystko. Ku naszemu zaskoczeniu był totalnie "zielony" jeśli chodzi o nasze perypetie z panem X. Wróciliśmy więc do początku, co po trzech latach ciszy wcale takie proste nie jest. Miałam wrażenie, że Pan Policjant z każdym naszym słowem robił coraz większe oczy. Jego mały notesik zapełniał się w tempie błyskawicznym, gdy opowiadaliśmy mu o naszych wizytach w urzędzie skarbowym, w Wydziale Spraw Gospodarczych Urzędu Miasta, na komendzie, gdy opowiadaliśmy o wizycie grupy interwencyjnej... Normalnie, trafił chłop na sprawę swego życia! Tylko trupa w tym wszystkim brakuje. Tfu, tfu...
- Muszę przyznać, że jestem ubawiona pana wizytą - stwierdziłam kończąc opowieść wprawiając tym samym Pana Policjanta w osłupienie.
- Będziesz miała temat na bloga - skwitował odruchowo Ślubny, czym spowodował, że Pan Policjant zrobił wielkie oczy.
- E tam - musiałam ratować sytuację, bo jeszcze władza pomyśli, że współpracuję z przestępcą ;) - dobrze znać swojego policjanta na terenie, a dzięki panu X kontakt z Komendą mamy zapewniony. To co dalej, panie władzo?
Pan Policjant zrobił minę i rzekł: ja mogę obiecać, że państwa nachodzić w tej sprawie już nie będę, ale nie mogę obiecać, że koledzy z komendy się interesować nie będą. Macie państwo szczęście, że pan X nie był właścicielem tego mieszkania ani nie był w nim zameldowany... - zakończył, a nam się zrobiło gorąco.
Na wszelki wypadek akt notarialny i wszelakie dokumenty trzymam przy drzwiach wejściowych. Bo podejrzewam, że niedługo znowu spotkamy się z grupą interwencyjną...
A jeśli tak się stanie, wtedy to atmosfera będzie rodem z Chmielewskiej i braku "trupów" obiecać nie mogę ;)
25 lipca 2010
sposób na pogodę
23 lipca 2010
Bilans. I kropka.
Rodzic dwulatka zobowiązany jest przyprowadzić dziecko do lekarza pediatry na tzw. bilans. Lekarz z kolei zobowiązany jest owego przyprowadzonego dwulatka zmierzyć, zważyć, obejrzeć wszerz i wzdłuż i ocenić, czy dziecko rozwija się prawidłowo.
Jako że Porankowa Panieneczka vel Gloria Młodsza dwa tygodnie temu zdmuchnęła swoje dwie świeczki na torcie, postanowiłam umówić dziecko na wizytę. Chcąc złapać dwie sroki za jeden ogon, chciałam równocześnie umówić na wizytę Porankową Panienkę, która lekarza pediatrę widuje okazjonalnie (głównie zimą), do swojego bilansu ma jeszcze dobre pół roku, a przydałoby się z panią dokor obgadać parę spraw jej dotyczących.
Zazwyczaj telefony do przychodni to niezła operacja logistyczna. Szczególnie wtedy, gdy trzeba umówić wizytę na tzw. stronie chorej. Z zegarkiem w ręku, chwilę przed godziną 8:00 (bądź 12:00 zależnie od dnia tygodnia, a zarazem dnia pracy lekarza) trzeba wykręcić numer, by punkt godzina 8:00 (bądź 12:00) nadusić na telefonie guzik: dzwoń. Przy dobrych wiatrach względnie uprzejma pielęgniarka odbierze telefon po 5 sygnałach. Jeśli się ma pecha, można bezskutecznie wisieć na telefonie nawet godzinę.
Całe szczęście, że bilans wykonuje się na tzw. stronie zdrowej. Telefonując w sprawie bilansu trzeba jedynie pamiętać, by nie dzwonić w "godzinie szczytu" (czyli wtedy, gdy matki umawiają chore dzieci na wizytę).
Mając na uwadze powyższe, wykręciłam numer przychodni i po dosłownie dwóch sygnałach połączyłam się - o dziwo! - z miłą pielęgniarką. Po standardowej wymianie zdań dowiedziałam się, że bilans dwulatka jak najbardziej mogę umówić, ale na wrzesień, bo w wakacje bilansów się nie wykonuje. Szczegół, że we wrześniu wynik bilansu będzie nieco przekłamany, bo w ciągu dwóch miesięcy Gloria Młodsza może przybrać na wadze kilka kilogramów, wyskoczyć w górę ze wzrostem i nauczyć się mówić. Takie są zwyczaje w przychodni i kropka, młoda ma pecha, że urodziła się w lipcu.
Co się zaś tyczy wizyty Porankowej Panienki... miła pani całkiem poważnie stwierdziła, że wszelakie kwestie wymagające obgadania z lekarzem, a które to kwestie nie są związane z bilansem, szczepieniem tudzież wizytą patronażową należy umawiać... po stronie chorej.
- Przyjdzie pani z córką normalnie, na stronę chorą i się pani z lekarzem spotka.
Na nic się zdało tłumaczenie, że młoda jest zdrowa, że chodzi wyłącznie o konsultację i że pomysł z wizytą w poczekalni pełnej chorych ludzi (nie tytlko dzieci, wbrew pozorom) jest delikatnie mówiąc chory sam w sobie. Takie są zwyczaje w przychodni i kropka.
Pech chce, że naszym zwyczajem jest trzymanie się wbrew wszystkiemu i wszystkim naszych zasad. Jedną z zasad jest ochrona zdrowia. Dlatego nie zamierzam narażać zdrowego dziecka i ciągnąć go do poczekalni pełnej zarazków - od przeziębień po grużlicę. Mam plan. I na tym kropka.
31 maja 2010
relacja z podróży
3 maja 2010
scenki majowe
23 kwietnia 2010
foto-streszczenie
Z wygodnictwa pozwalamy sobie na zmieszczenie foto-streszczenia ostatnich tygodni.
11 kwietnia 2010
13 lutego 2010
artystycznie
***
***
***