Deszczową porą wybraliśmy się na zakupy. Nie kupowaliśmy dużo: podstawowe artykuły spożywcze, trochę chemii, trochę owoców i warzyw i ciemne piwo (rozpusta, 3 butelki łącznie!). Podjechaliśmy z tym wszystkim do kas samoobsługowych. Młode w euforii samodzielnie kasowały produkty z koszyka, Ślubny uciszał komputer, gdy ten zaczynał narzekać, że jakiś produkt został zabrany z obszaru pakowania lub został tam bezprawnie położony (uwaga dla korzystających z takich kas: nie należy w trakcie kasowania pakować rzeczy w siatki, bo dla komputera to już podejrzany ruch), a ja nerwowo to wszystko obserwowałam z boku. Nie lubię być zdana na maszynę i brać odpowiedzialności za jej poczynania. No nie lubię i już.
Wszystko szło dobrze. Przy kalafiorze maszyna musiała chwilę się zastanowić. Pasty do zębów nie mogła znaleźć w systemie. Przy piwie zaświeciła na czerwono (pan nadzorujący kasy samoobsługowe wyjaśnił, że alkohol wymaga potwierdzenia daty urodzenia). Przyszedł czas na kupony zniżkowe i bon z programu lojalnościowego... Kupony przeszły przy pomocy obsługi sklepu. Ale bon z dodatkowymi 100 punktami... Bon, moim drodzy, wykończył komputer. Całkowicie go rozłożył na łopatki.
- Te 100 punktów go zabiło - stwierdził pan z obsługi i się spocił. Zawołał koleżankę, ta się też spociła i zawołała kolejną koleżankę... Zapakowali nasze zakupy do koszyka i zaprowadzili do normalnej kasy, podczas gdy oni sami nadusili niepewnie czerwony guzik i otoczeni tłumem gapiów zrestartowali maszynę...
W kasie przywitała nas z uśmiechem pani kasjerka - całe szczęście, że są jeszcze kasy z ludzką obsługą!
- Niech mi ktoś powie, że nie jesteśmy niezastąpione - stwierdziła. Po chwili z jeszcze większym uśmiechem dodała: Niech państwo zagrają dziś w totka, bo wyszło wam równe 200zł bez dodatkowych grosików.
Maszyna z Lotto nas też nie lubi. Nie strzeliliśmy nawet trójki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz