Zaszaleliśmy i zabraliśmy Glorie do McDonald's. A niech raz mają to, co reszta rówieśników. Kupiliśmy im HappyMeal (o zgrozo, co za nazwa!), rozsiedliśmy się w fotelach i zaczęliśmy wspominać czasy, gdy w naszym mieście był jeden McDonald's przy Targach i chadzaliśmy tam z klasą na ciacho, shake'a czy lody.
Nasze Glorie w tym czasie całe w skowronkach zajrzały do pudełka HappyMeal, wygrzebały z niego zabawkę (dwukrotnie reklamowaną przy kasie, bo nie działała), kartonik soku jabłkowego i jabłko (sic!) zupełnie nie interesując się resztą zawartości. Olały hamburgera, olały frytki.
- Nie spróbujesz nawet?
- No dobra... - i dziecko sięgnęło po frytkę. - Słona. Nie smakuje mi.
- A hamburger? - świat się wali, namawiam dziecko do zjedzenia hamburgera z sieciówki!
- No... dobra. - ugryzła. - Bleeee... Ochyda.
Ślubny zwątpił, zeżarł dwa małe hamburgery, uznał, że faktycznie kminku mają masę, są suche i jakieś takie mało.. zachwycające.
- Może lody mają nadal takie jak kiedyś?
Nie do końca. Są dużo słodsze i dużo mniejsze niż kiedyś.
McDonald's na nas nie zarobi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz